Ignacy Loyola wzorował się na świętych Franciszku i Dominiku. A papież Franciszek to jezuita w dominikańskim habicie.
Pamiętam, gdy cioci – u której mieszkałem w czasie liceum i przez rok studiów pedagogicznych – powiedziałem, że chcę iść do zakonu. Pamiętam jak jednocześnie ucieszyła się i bardzo zdziwiła, że wybrałem dominikanów, a nie jezuitów. Przecież pracowała przy jednej z jezuickich wspólnot. Dzięki niej znałem dobrze ten zakon nie tylko przez bogatą historię, ale także konkretnych bohaterów jezuickiej współczesności.
Nie żałuję wyboru. Nigdy dominikanów na jezuitów bym nie zamienił. Wdzięczny jednak jestem Bogu za to, że wymyślił sobie taki zakon, bo wiem jak bardzo potrzebny jest Kościołowi. Nie będzie to laurka, spokojnie. Sam bym jej nie zniósł. Warto jednak zobaczyć, że w Bogu nie ma przypadków.
Święty Ignacy z Loyoli wymyślił sobie, że warto posłać gromadzących się wokół niego mężczyzn do tych miejsc, w których on jeszcze niedawno bywał. Jego nieuporządkowane życie, o którym sam pisał, stało się miejscem walki dla tych, których po nawróceniu przy sobie zgromadził.
Brak Boga, którego w życiu doświadczył, mimo katolickiego wychowania, praktyk religijnych, które odprawiał spowodował, że marazm duchowy zaczął opanowywać jego życie. Zaczęły w nim wygrywać codzienne przyjemności okraszone pragnieniem sławy i dobrobytu.
Ciekawe jak potoczyłoby się, życie Inigo, gdyby nie odniesione rany. W czasie obrony Pampeluny, jedna z kul kierowanych w stronę miasta roztrzaskała mu nogę.
Widać w duchowości ignacjańskiej to nieustanne zmaganie z przeszłością, tak aby świadomie przeżyć nawrócenie i wybór nowej drogi. Oddanie się w opiekę św. Ignacemu z Antiochii wytyczyło ten szlak. Powierzenie się i zaufanie Chrystusowi, którego imię staje się stygmatem nowego zakonu, aż do męczeństwa każe odkrywać Jego majestat i nieskończoność tajemnicy, o której zrozumienie trzeba walczyć.
Odwaga, którą Ignacy miał, wzorując się na świętych Franciszku i Dominiku, pomogła mu wprawić w ruch wielu mężczyzn, którzy tak jak on walczą o dobro duchowe Kościoła. Mając jednocześnie świadomość, że ten Kościół to każdy z nas w swojej wyjątkowości i indywidualizmie.. Skłaniają nas do świadomego wyboru Chrystusa, tak aby wiedzieć komu się powierzamy, z kim żyjemy i kogo być może przyjdzie nam bronić.
To zaangażowanie widać na wielu płaszczyznach. Rozpoczynając od różnych form rekolekcji, z „Ćwiczeniami duchowymi na czele”, poprzez zaangażowanie w inne formy życia Kościoła i świata. Nie da się nie zauważyć, że papieżem jest Franciszek, jezuita w dominikańskim habicie. Połączenie w sobie tak wielu skrajności wydaje się być jedną z cech tego zaangażowania. Wykorzystać wszystko co Bóg nam daje, czego nam udziela, żeby z nim dotrzeć na krańce.
W papieżu Franciszku, w jego pracy widać w doskonały sposób to, co Założyciel jezuitów pozostawił swoim braciom. Przyjęcie, wysłuchanie i rozeznanie po to, aby zobaczyć, kim się jest i jak daleko jest się od Boga.
Zintegrowanie w człowieku nie jest metodą samą w sobie. Samoświadomość ma pozwolić człowiekowi całemu wyruszyć w tę drogę, w którą wyruszył także Ignacy. Aby w którymś momencie życia człowieka nie okazało się, że przy Bogu jest tylko część jego osobowości, charakteru, talentów a reszta pozostałą w przeszłości, bądź ze strachu przed wymaganiami życia z Bogiem wybrała inną drogę. To powoduje kryzys tożsamości nie tylko w ludzkiej, ale także tej chrześcijańskiej w ludziach rozczłonkowanych przez swoje pragnienia, potrzeby, marzenia, uczucia.
Człowiek manipulujący sobą, aby zmieścić się w swoich wyobrażeniach o własnym życiu, o innych, o świecie tak naprawdę zaczyna poddawać się manipulacji tego wszystkiego, na co sam zapewne chciał mieć wpływ.
Skierowanie miłości ku Bogu, tej miłości, która jednocześnie jest doświadczeniem, działaniem i uczuciem wydaje się być najlepszym motywem, który towarzyszył Ignacemu w powołaniu zakonu.
Jak już pisałem, nie będzie to laurka. Posiadanie tak skutecznej metody jak duchowość ignacjańska może prowokować do popadnięcia w pychę i w przekonanie o wyższości. Przecież wszystko już wiemy. Życzmy braciom jezuitom, aby tak nie było. Historia nauczyła ich, że nie jest to błogosławione doświadczenie.
Wsłuchanie się w siebie, niech nieustannie będzie dla nich i całego Kościoła w wsłuchiwaniem się w Chrystusa, który nas wybiera, powołuje i prowadzi do Królestwa Niebieskiego. W Bogu nie ma przypadków.