Bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię.

Nagrania kazań na niedzielę:

 

Byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza
 Byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza

Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Idźcie i wy

 Tomasz Golonka OP

 Wj 19, 1-6a • Ps 100 • Rz 5, 6-11 • Mt 9, 36 – 10, 8

Jezus mówi: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na żniwo swoje” – i zaraz dodaje: „Nie chodźcie do pogan i omijajcie miasta samarytańskie. Idźcie natomiast do zagubionych owiec z narodu izraelskiego”. To ciekawe, że już w momencie rozesłania uczniów do zagubionych z narodu izraelskiego Jezus mówi: „Żniwo wielkie, ale robotników mało”. Co więc można powiedzieć, gdy roześle uczniów, mówiąc: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”? Że żniwo jeszcze większe, a robotników jeszcze mniej?

Pamiętam z dzieciństwa i młodości pracę na polu. Rzeczywiście, żniwa są zawsze wielkim przedsięwzięciem, a rąk do pracy, ile by ich było, zawsze brakuje. Trudno się więc dziwić, że tak samo jest na „bożych niwach” – żniwo zawsze jest wielkie, a robotników zawsze za mało. Tak jak z potrzebującymi: to „ocean potrzeb”, a to, co ogarniamy i robimy, jest zawsze kroplą w morzu. Co zatem czynić? Trzeba być sobą, trzeba robić swoje.

Ale jest jeszcze inna ciekawa rzecz. Pan Jezus mówi, że „żniwo wielkie, ale robotników mało”, posyłając uczniów nie do kogokolwiek, ale do swojego narodu. To znaczy, że nie tylko wtedy, gdy idzie się na cały świat – „żniwo jest wielkie”, ale też wówczas, gdy idzie się do tych, którzy są z własnego narodu – żniwo też jest wielkie. Tak! Posyłając uczniów do własnego narodu, Pan Jezus mówi: „żniwo jest wielkie”! A wydawać by się mogło, że niewielkie, a robotników niemało. Bo tyle już lat – ba, stuleci – Naród słucha słów „nadchodzi królestwo niebieskie”! Tylu już robotników posłał Pan na „żniwo swoje”! Kaznodziejów, jałmużników, świętych, męczenników – kiedyś i dziś. To wszystko ciągle mało? By brat z serca przebaczył bratu, by nie było już „Żyda ani Greka”, by raz na zawsze został „zburzony mur – wrogość”? Ciągle za mało. Co zatem? Trzeba siać, trzeba podlewać. Pan daje wzrost. Kto chce wzrastać, niech rośnie.

 

Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo
Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo

Darmo otrzymaliście

Mateusz Przanowski OP

Wj 19, 1-6a • Ps 100 • Rz 5, 6-11 • Mt 9, 36 – 10, 8

Czasem można zobaczyć taką scenę: ojciec albo mama próbuje nauczyć dziecko słowa „proszę”. Jedno z rodziców trzyma więc upragniony przedmiot poza zasięgiem rąk dziecka i mówi, że da go tylko wówczas, gdy dziecko o niego poprosi. Ono zaś często podskakuje, chcąc chwycić skarb, jednak wysiłki zdają się na nic. Najzabawniejsze jest to, że ani jedno, ani drugie nie wyobraża sobie, by przedmiot tej gry mógł trafić do kogoś innego. Został specjalnie kupiony dla dziecka i ono dobrze o tym wie.

Dzisiejsza Ewangelia ma coś wspólnego z tą sceną. Jezus mówi: „Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Przecież to w interesie Pana żniwa leży wysłanie na nie robotników. To jest Jego ziemia, Jego zasiewy i Jego plon. Co więcej, chwilę po tym, jak Chrystus wezwał do modlitwy o powołania, sam zatroszczył się o posłanie Apostołów do wszystkich narodów. Przesłanie jest jasne. Bóg pośle pasterzy tam, gdzie zagubione owce – czyli my wszyscy – powiedzą „proszę”.

Dlaczego tak bardzo Bogu zależy na tym słowie? Bo znajduje się ono na przeciwległym biegunie do słów: „należy mi się” i „daj”. Bo w słowie „proszę” nie ma zabójczej w kontaktach z Bogiem postawy roszczeniowej. Na glebie roszczeń wobec Boga i wobec Kościoła nie wyrośnie żadne powołanie. Można z dużą precyzją odtworzyć smutny scenariusz. Jeśli postawa roszczeniowa wobec Kościoła, która charakteryzuje się między innymi nieustannym zrzędzeniem i biadoleniem nad jego stanem, zaczyna się rozprzestrzeniać, to coraz więcej ludzi uznaje Kościół za instytucję usługową, w której się „płaci i wymaga”. Postawa konsumencka jest postawą ograniczonej odpowiedzialności, interesuje nas bardziej jakość otrzymywanego towaru niż kondycja całej firmy. Uczymy wtedy młodszych chrześcijan, że Kościół jest miejscem, z którego się bierze, ale gdzie nic się nie daje. No, może poza kilkoma złotymi na tacę, a to też często z miną okradanego. Kogo w takiej atmosferze przekonamy, że warto oddać Kościołowi życie? Kto będzie chciał być pasterzem w takiej owczarni? Może kogoś wreszcie uda się przekonać, ale nie dziwmy się, że pierwsze słowa, które do nas wypowie, będą brzmiały „należy mi się” i „daj”.

Jesteśmy odpowiedzialni za powołania kapłańskie nie tylko przez modlitwę, ale również przez stawanie się coraz bardziej hojnymi na „żniwie Pana”. Im więcej spośród nas nie da się skusić postawie roszczeniowej wobec Kościoła, tym większe prawdopodobieństwo, że nie zagłuszymy w sercach innych głosu Pana, który mówi: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”.

 

Widzieliście, jak niosłem was na skrzydłach orlich i przywiodłem was do Mnie
Widzieliście, jak niosłem was na skrzydłach orlich i przywiodłem was do Mnie

Przyjąć wybór

Przemysław Ciesielski OP

Wj 19, 1-6a • Ps 100 • Rz 5, 6-11 • Mt 9, 36 – 10, 8

„Dlaczego spotyka nas tyle nieszczęść? Dlaczego jesteśmy ciągle upokarzani? O tak, wiem, jesteśmy narodem wybranym! Ale czy nie mógłbyś Boże, chociaż na chwilę wybrać sobie jakiegoś innego narodu?” (Skrzypek na dachu).

Tylko z początku wybranie może oznaczać niewiele więcej niż przywilej, powód do dumy, do wywyższania się ponad innych. Ktoś, kto zakosztował wybrania, wie, że oznacza ono misję, która przekracza jego siły, zadanie, w spełnianiu którego napotyka się przeciwności, niezrozumienie, czasem wrogość. Wybrany doświadcza samotności – nikt za niego tego nie dokona, nikt za niego nie podejmie decyzji. Pojawia się w nim świadomość, że już więcej nie należy do siebie – że nie jest już panem samego siebie. Pokusa, która w tym momencie człowieka dopada, jest wielka: ucieczka od samotności, szukanie łatwej pociechy lub cudownej recepty, kwestionowanie faktu lub sensowności wybrania. Jednak w tym doświadczeniu jedynym wyjściem jest wierność decyzji, którą się podjęło, przyjmując wybór, wierność polegająca na ciągłym ponawianiu decyzji w coraz to nowych okolicznościach.

Czy jednak wybranie oznacza tylko trud i cierpienie? Nie. W wybraniu najważniejsze jest nie to, że ja Go wybrałem, ale że to On wybrał mnie. On dokonał wyboru już wtedy, gdy „Chrystus umarł za mnie jako za grzesznika”! Nie pytał mnie o zdanie, nie negocjował warunków; bo wybranie – w najgłębszym sensie tego słowa – oznacza miłość. Ona odsłania swą pełnię w łasce przebaczenia.

Zostałem wybrany: mogę ten wybór przyjąć lub odrzucić. Przyjąć go oznacza zaufać przebaczającej miłości, która mnie ogarnia. Musiał jej zaufać Piotr, nie rozpoznał jej Judasz.

Konsekwencją zaufania tej miłości jest dawanie świadectwa. Wybrany nie głosi teorii, hipotez; daje świadectwo tej miłości, która jego samego wybawiła. Zaufanie jej nie sprawia, że wybrany od razu staje się ideałem (później zresztą też nie). Cały czas pozostaje grzesznikiem – potrzebuje miłosierdzia, jest całkowicie zależny od Przebaczającej Miłości, dlatego warto, żeby często powtarzał sobie za św. Teresą od Dzieciątka Jezus: „Choćbym na sumieniu miała wszystkie możliwe grzechy, to i tak bym poszła, ze skruszonym z żalu sercem, rzucić się w ramiona Jezusa, gdyż wiem, jak drogi jest Mu syn marnotrawny, który do Niego powraca”.