Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, Bogu, który jest i który był, i który przychodzi.
Nagrania kazań na niedzielę:
Mojżesz, wstawszy rano, wstąpił na górę, jak mu nakazał Pan
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Tres vidit et unum adoravit
Paweł Krupa OP
Wj 34, 4b-6. 8-9 • Dn 3 • 2 Kor 13, 11-13 • J 3, 16-18
Zobaczył trzech i oddał cześć – jednemu. Pierwszy raz przeczytałem te słowa w kościele Saint-Étienne-du-Mont w Paryżu, na siedemnastowiecznym witrażu, przedstawiającym spotkanie Abrahama z Bogiem pod dębami Mamre (Rdz 18, 1-5). Lapidarność tej formuły wskazuje na św. Augustyna i słusznie: znajdziemy ją w polemice z Maksyminem (II, 26 [7]), w której biskup Hippony broni katolickiej nauki o Trójcy Świętej. Potem upowszechnił ją w swoich kazaniach św. Cezary z Arles (470–542).
Siedząc przed namiotem, Abraham ujrzał trzech mężów, oddał im pokłon, a potem – o dziwo – uporczywie zwracał się do nich w liczbie pojedynczej. Nie rozumiem, dlaczego w liturgicznych czytaniach na Niedzielę Trójcy Świętej nigdy nie przywołuje się tego fragmentu Księgi Rodzaju, skoro tak doskonale obrazuje on zarówno nasze zagubienie wobec tajemnicy Trójjedynego Boga, jak i drogę ku jej przyjęciu.
Chrystus objawił Bożą troistość w słowach: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28, 19). Zgłębianie tego objawienia zajęło nam kilka wieków i choć dzisiaj możemy się odwołać do genialnych definicji i wspaniałych teologicznych traktatów, to wciąż się gubimy w pochodzeniach, relacjach, hipostazach czy perychorezie. Tak łatwo jest skapitulować… Bóg jednak nie objawia swojej tajemnicy po to, by się popisać przed nami tym, jak bardzo jest skomplikowany. Objawienie jest zawsze zaproszeniem do uczestnictwa. Jak to możliwe? Abraham wskazuje drogę – oddaje pokłon.
Jeśli oddamy równą cześć Trzem Osobom Boskim, a każdą z nich przyjmiemy w sercu z jednakową miłością, to obejmą nas One miłosnym uściskiem i porwą ku niewysłowionej jedności. To nie my czynimy Trójcę jednością, to Bóg obdarza nas sobą takim, jaki jest. Oddając chwałę Trójcy, otwieramy się na przyjęcie prawdy. Zawrót głowy? On zawsze towarzyszy wspinaniu się na górski szczyt lub zagłębianiu się w przepastne doliny. Nie bójmy się – Bóg nas poprowadzi.
Radujcie się, dążcie do doskonałości, pokrzepiajcie się na duchu,
bądźcie jednomyślni, pokój zachowujcie
Nie jest sam, choć jest jedyny
Jakub Bluj OP
Wj 34, 4b-6. 8-9 • Dn 3 • 2 Kor 13, 11-13 • J 3, 16-18
Na początku dwa obrazki. Pierwszy: Niedawno odwiedziłem pewien kościół. Na jednym z malowideł było przedstawione męczeństwo św. Szczepana i – zgodnie z opisem znanym z Biblii – widać było otwarte niebo (zob. Dz 7, 56), a w nim namalowanych było trzech starców, którzy mieli przedstawiać Trójcę. Brat, z którym byłem, zgryźliwie skomentował: „Nic dziwnego, że muzułmanie, widząc takie przedstawienia, uważają, że jesteśmy politeistami i czcimy trzech bogów”. Zresztą, wystarczy wybrać się do dominikańskiej bazyliki św. Trójcy w Krakowie i obejrzeć tamtejszy ołtarz.
Obrazek drugi: Jeden z wielkich filozofów Plotyn powiedział, że „powołanie” mędrca realizuje się w zaniechaniu „ziemskiego” życia, oddzieleniu się od niego, „ile tylko zdoła”. Osiąga ono swój szczyt w „ucieczce samotnika do Samotnika” (zakończenie Ennead). Bóg chrześcijan jest zupełnie inny niż ten z przedstawionych „obrazków”. Nie jest sam, choć jest Jedyny.
Intrygujące, że dzisiejsze czytania nie mówią wprost o relacji między Ojcem, Synem i Duchem – a można takie fragmenty znaleźć w Piśmie Świętym, szczególnie u Jana. Opowiadają o Bożej relacji do nas, jednocześnie zaś domagają się odkrywania na nowo, co to znaczy dla nas, dla mnie, że Bóg jest Jeden, ale w Trzech Osobach.
Czytanie z Księgi Wyjścia podkreśla motyw Bożej obecności pośród ludu Izraela. Pomimo ich win i grzechów Święty, Ten, który nie ma nic wspólnego z grzechem, jest blisko nich, a nawet więcej: czyni ich swoim dziedzictwem (Wj 34, 9). Ten motyw podejmuje św. Paweł w pozdrowieniach dla wspólnoty w Koryncie: „Bóg miłości i pokoju niech będzie z wami!”, a później precyzuje, jak ta obecność się realizuje: poprzez „łaskę Chrystusa, miłość Boga i dar jedności w Duchu Świętym” (zob. 2 Kor 13, 11. 13).
Ewangelia ostatecznie pokazuje, jak wielka to miłość, jak wielka to łaska i jak wielka to jedność (por. J 17). Nie chodzi o mało znaczącą sprawę: w centrum Bożego zainteresowania jest nasze zbawienie, czyli nasze ocalenie. Przez wiarę w Syna Bożego wchodzimy w Tajemnicę Trójcy, czyli Boga, który daje nam siebie samego, abyśmy żyli.
Każdy z nas został stworzony na obraz i podobieństwo Boga (Rdz 1, 26-27), dlatego tak kolosalne znaczenie ma to, że wierzymy w Boga Trójjedynego: jesteśmy Jego ikoną, dlatego, aby w pełni żyć, dajmy siebie – innym.
Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu
Znak Trójcy
Mateusz Przanowski OP
Wj 34, 4b-6. 8-9 • Dn 3 • 2 Kor 13, 11-13 • J 3, 16-18
Pierwsze nasze spotkanie z Trójcą Świętą ma miejsce wtedy, gdy jako dzieci uczymy się znaku krzyża. Stanowi to często nie lada problem. Mama lub tata muszą prowadzić rękę powoli i z cierpliwością. Gdy jednak spojrzymy na dorosłych, to wykonują oni ruchy ręką dużo sprawniej, niektórzy wręcz mechanicznie, a inni nawet komicznie. Wbrew pozorom to oni mają dużo większy problem z wykonaniem znaku krzyża niż dzieci. Dziecko ma kłopot z koordynacją ruchów, ale ufnie powierza swoją rękę dłoniom rodziców. Odczuwa też głęboko, że dzieje się coś bardzo ważnego. Dorośli nie mają kłopotów z koordynacją ruchów, ale dużo trudniej im złożyć swoje ręce w dłonie dobrego Boga, który jedyny może ich nauczyć prawdy o sobie.
Powróćmy więc dzisiaj do znaku krzyża, powróćmy do momentu, gdy pozwalaliśmy prowadzić swoją rękę naszym rodzicom. Niech dzisiaj Bóg poprowadzi naszą dłoń, ucząc nas prawdy o Trójcy.
„W imię Ojca…”. Dotykamy naszego czoła. Początek działania jest w naszych myślach. Tam ukrywają się prawdziwe, najgłębsze intencje. Nasze głowy to kłębowisko myśli, pomysłów na życie, ocen innych ludzi itd. Dotykając naszych czół, prosimy Ojca w niebie o to, by zaprowadzał porządek w naszych głowach. Często mówimy: „Puknij się w głowę”, kiedy chcemy powstrzymać kogoś od zrobienia jakiejś głupoty. Nieraz tak właśnie można przeżyć początek znaku krzyża, dosłownie „puknąć się w głowę”, myśląc: „Ojcze, ulecz moją głupotę”. Ostatecznie jednak idziemy do źródła nas samych. Wystarczy uświadomić sobie: „Mam Ojca, który nade mną czuwa”.
„…i Syna…”. Dotykając serca, dotykamy też miejsca najbardziej bolącego, wystawianego na ciosy i wrażliwego. Dotykamy zasady naszego życia. Oddajemy serce temu, który jest „cichy i pokornego serca”, mówiąc: „uczyń serca nasze na wzór serca swego”.
„…i Ducha Świętego”. Dotykamy naszych barków. To na nie składa się wszelkie ciężary. Na nich Jezus niósł krzyż. Barki muszą unieść trudy i walki życia. Najpierw wołamy do Ducha Pocieszyciela, by nas pocieszył w naszych zmaganiach, potem prosimy Tego, który jest „mocą z wysoka”, byśmy unieśli te ciężary w postawie oddania się Bogu. Niech Duch Święty przygotuje nasze barki do ciężkiej pracy.
„…Amen.”. Znak krzyża jest więc ostatecznie znakiem oddania siebie w ręce Boga Trójjedynego. Jestem pewien, że komuś, kto chociaż raz widział dziecko, które kończy znak krzyża złożonymi rękami, nie trzeba tego długo tłumaczyć.