Żeby odświeżyć przeżywanie sakramentu pojednania, proponuję inne przygotowanie się do spowiedzi.
Moi bracia mają w sobie na tyle rozsądku i miłosierdzia, że prawdopodobnie nigdy nie powierzą mi funkcji związanych ze sprawami ekonomicznymi. To byłby koszmar zarówno dla nich, jak i dla mnie. Te kilkanaście razy, kiedy musiałem przygotować różnego rodzaju budżety, a potem je rozliczać, było z całkowitą pewnością najbardziej stresującymi momentami w moim życiu.
Może zresztą i Ty, Czytelniku, masz podobne doświadczenie. Liczysz, podliczasz, oszczędzasz i koniec końców nic się nie zgadza. Pół biedy, jeśli wychodzi na plus. Pozostaje pewna konsternacja, ale przynajmniej nie trzeba wyrównywać ze swoich pieniędzy. A przecież to w gruncie rzeczy wcale nie tak trudne rachunki. Nie mówiąc już o PIT-owej psychozie, która dziwnym zbiegiem okoliczności najczęściej wypada w okresie wielkopostnych porządków? Sporo czyśćca, zdaje się, będzie nam z jej powodu oszczędzone…
Może akurat tak się składa, że jesteś księgową lub księgowym. Może, jak rodzice filmowej Amelii Poulain, uwielbiasz spędzać wolny czas na porządkowaniu zawartości skrzynki z narzędziami lub przepastnej damskiej torebki. Może znajomość arkuszy kalkulacyjnych i osławionego noworocznego remanentu wyssałeś z mlekiem matki. W takim wypadku możesz (choć nie musisz) pominąć ten rozdział. Piszę go jako niepoprawny dyletant rachunkowy z myślą o tych wszystkich, którzy jak ja, panicznie reagują na wspomnienie jakiegokolwiek bardziej skomplikowanego rozliczenia.
Trudno nie skojarzyć rachunku sumienia z wszelkimi naszymi mniejszymi i większymi rachunkami. Skoro tyle problemu nastręczają waluty i liczby, jak poradzić sobie z rzeczywistością tak delikatną i poważną, jaką są nasze grzechy? W jaki sposób je zliczyć? Do czego porównać, zmierzyć? Jakie podsumowanie jest tu w ogóle możliwe, poza zakreślonym na czerwono, jednym, wielkim, bezdyskusyjnym MANKIEM.
Bazując na swoim lichym doświadczeniu, chciałbym zaproponować nieco inne przygotowanie się do sakramentu pokuty. Zastrzegam od początku, że wcale nie uważam tego za lepsze od tradycyjnych pytań i odpowiedzi. Dla jednych będzie trudniejsze, dla innych – prostsze. Po co zatem taki dodatek? Żeby nieco odświeżyć przeżywanie sakramentu pojednania. Przypomnieć sobie, o co właściwie w nim chodzi. Wrócić do właściwej perspektywy i w niej dopiero postawić kolejne pytania.
Precz z karykaturami!
W Starym Testamencie problem grzechu bardzo często pojawia się w perspektywie przymierza narodu wybranego z Bogiem. Dany występek bywa oceniany negatywnie nie tylko dlatego, że stanowi jakieś zło moralne, w podstawowym tego słowa rozumieniu: a więc zaniedbanie, zniszczenie, zakłamanie jakiegoś dobra. W wielu miejscach nie o to przede wszystkim chodzi. Grzech jest zły, bo sprzeciwia się Bogu, jest powiedzeniem Mu: „Nie, ja sobie lepiej poradzę. Nie potrzebuję przymierza z Tobą. Wypowiadam je”.
Formułą tego buntu jest wybór tego, co nie-Boże. Skoro wszelkie dobro od Niego pochodzi, tym nie-Bożym musi być z konieczności zło. Nie przeciwstawiam tutaj sobie tych dwóch perspektyw grzechu jako zła moralnego i grzechu jako odrzucenia Boga.
Ponieważ jednak ta pierwsza wydaje mi się bardziej powszechna i oczywista (sumienie gryzie nie tylko tych, co wierzą w Boga), chciałbym dowartościować tę drugą, bez której moje przeżywanie sakramentu pokuty i pojednania bardzo łatwo może zmienić się w usługę wyczyszczenia sumienia, tak jak się oddaje brudne ubrania do pralni czy zachlapany samochód do myjni. Źle mi, trochę się już nazbierało, więc wyznaję moje grzechy, Pan Bóg rejestruje wniosek i – w zamian za moją skruchę i uregulowanie skromnej opłaty manipulacyjnej w formie pokuty – wymazuje mój rejestr. Teraz radosny i lekki mogę dalej ze spokojnym sumieniem korzystać z innych usług kościelnych i poczuć się lepiej.
To oczywiście karykatura. Do tego narysowana grubą kreską. Śmieszy? Gorszy? Przeraża? To dobry znak, skoro potrafisz się do niej zdystansować. Jednakże warto przyglądać się, czy czasem coś z takiego myślenia nie wkrada się niepostrzeżenie do mojego życia sakramentami, życia we wspólnocie Kościoła. Ale też z drugiej strony może właśnie takie myślenie sprawia, że trudno ci się zdobyć na spowiedź. Dla jednych formalizm, bezosobowe prześlizgnięcie się przez sprawy trudne, będzie łatwym rozwiązaniem. Dla wielu wprost przeciwnie. Jeśli w sercu sakramentu pokuty stoi rozliczanie się, a więc koniec końców – grzech, trudno, żeby kogokolwiek to pociągało. Jedyną siłą, która mogłaby ku temu pchać, pozostawałby obowiązek, zmęczenie nieczystym sumieniem i strach.
Odświeżające i nadające na nowo sens może być zatem odkrycie, że wcale nie grzech jest istotą spowiedzi. Nie on gra tu pierwsze skrzypce. Nie grzech, ale miłość Boga, która zwycięża śmierć – fizyczną i duchową. Jego wierność, która jest silniejsza od jakiejkolwiek naszej zdrady. Jego moc, która podnosi naszą słabość. Jeśli Bóg zaprasza cię do spotkania w tym sakramencie, to nie po to, aby cię zawstydzić twoimi grzechami. Nie po to, aby pogrozić palcem: „Nieładnie, fe! Nie postarałeś się. Ale znaj moją łaskawość, posprzątam po tobie, jeszcze jeden raz”.
Chodzi o spotkanie
Bóg spotykając się z mną w tym sakramencie, pokazuje mi, że jeśli tylko wyrażę odrobinę woli przyjścia do Niego, to nic innego nie będzie już przeszkodą. Nie ma we mnie nic takiego, czym Bóg by się brzydził, przed czym odwróciłby wzrok. Jest w końcu doświadczonym lekarzem. To, co laika przyprawia o mdłości, nie przestraszy obeznanego ze swoim fachem chirurga. A tu chodzi o coś jeszcze więcej. Bóg przede wszystkim mnie kocha. Mogą Go martwić moje rany, zasmucać choroby, ale z tego powodu nie odwróci ode mnie swego oblicza.
Skoro Chrystus, przychodząc na świat, bardzo konkretnie poznał i doświadczył ludzkiej biedy, skoro wszedł w śmierć i pokonał ją, to podobnie chce wejść w moje małe i wielkie śmierci, gdzie grzech zabił we mnie życie łaską, i wskrzesić do życia. Na nowo wrócić mi radość życia. Dobrze zdrowieć, ale jeszcze lepiej mieć przy sobie tak kochanego Lekarza.
Sakrament pokuty i pojednania, jak każdy z sakramentów, jest przede wszystkim spotkaniem z Bogiem. W tym wypadku w miejscu najbardziej nieprawdopodobnym, bo nie-Bożym: na ziemi zaprzedanej w niewolę złemu. Dla Jezusa nie stanowi to jednak problemu. On wie, że ta ziemia, moje życie, cały ja należę do Niego, jestem Jego obywatelem. I, jak za ziemskiego życia, śladem swojego imiennika, Jozuego, przeszedł przez Jordan, aby odzyskać dla Ojca ziemie, do których diabeł i śmierć rościli sobie prawo, tak przychodzi do mnie w tym sakramencie, aby przypomnieć: „Nie bój się. Popadłeś w niewolę, ale twój ciemiężyciel nie ma do ciebie prawa. Upomnę się o ciebie. Jeśli chcesz…”.
Moja liturgia pokuty
Skoro sakrament pokuty jest spotkaniem, to warto się do niego przygotować w tej perspektywie. Dla mnie inspiracją są psalmy pokutne i biblijne opisy liturgii pokutnej, na przykład z 9 rozdziału księgi Nehemiasza.
Kiedy przygotowuję się do spowiedzi, idę na jakiś czas do kaplicy. Jeśli nie masz takiej możliwości, to warto poszukać innego miejsca. Ważne, żeby był to czas wydzielony na spotkanie z Bogiem, a więc nie w przelocie między jednym a drugim obowiązkiem. Poszukaj takiej pory i takiego miejsca, które zapewnią ci spokój. Na pewno nie jest dobrym pomysłem odkładanie tego na ostatnią chwilę, kiedy już czekasz w kolejce do konfesjonału.
Co jest jeszcze ważne? Jeśli miejscem twojego przygotowania nie jest kaplica, to warto, żebyś zadbał(a) o jakiś wyraźny znak odsyłający cię do Boga. Może to być krzyż, ikona, może zapalona świeca. Nie zapominaj też, że Pismo Święte, czyli słowa Bożego Objawienia, to też Jego znak. Dlaczego zwracam na to uwagę? Ponieważ nie jesteśmy samą duszą, mamy ciało, zmysły, emocje i potrzebujemy znaleźć również dla nich jakiś punkt oparcia. Stajemy przed Bogiem w całości, takich nas stworzył i takich chce nas spotkać. Znaki te będą tym ważniejsze, jeśli miejsce twojej modlitwy jest przestrzenią codziennego życia. Wówczas pomogą one skierować uwagę ku Bogu.
Historie wielkie i małe
Modlitwę zaczynam od uwielbienia Boga, to nasze przywitanie. Ważnym jest dla mnie, by uświadomić sobie, przed kim staję, komu będę powierzał moje grzechy. Czy Bogu od załatwiania moich spraw, dystrybutorowi łask, zazdrosnemu sędziemu, który zawsze psuje dobrą zabawę? Czy może Przyjacielowi, troskliwemu Ojcu, mojemu Obrońcy? Obraz Boga, jaki nosimy w sobie, bardzo często przypomina karykaturę. Zamiast patrzeć na siebie Jego oczami, mierzymy Go swoją miarą. W zasadzie nic w tym dziwnego. W końcu jesteśmy sobą, a nie Nim. Po to jednak skierował do nas słowo Objawienia, ukazał, kim jest w bezinteresownym darze Miłości Ukrzyżowanej, abyśmy ten obraz oczyszczali.
Uwielbienie spontanicznie prowadzi do drugiego punktu, którym jest dziękowanie. Izraelici w tym miejscu wspominali całą historię Bożej obecności i opieki nad swoim narodem. Ty też masz za co podziękować Bogu. Przeszliście już bowiem razem niezły kawał drogi. Ona nie zaczęła się dzisiaj. Zachęcam, żeby w tych wspomnieniach połączyć wielką i małą historię. Zacząć od wspomnień tego, co Bóg dokonał w dziejach Zbawienia. Nie musisz koniecznie cofać się do Abrahama, lecz zapewne masz swoje ulubione postaci biblijnych świadków, podobnie jak i świętych Kościoła. Warto o nich wspomnieć. Oczywiście w centrum powinno być sedno naszej wiary, czyli zbawcza śmierć i zmartwychwstanie Jezusa.
Po co wspominać te odległe historie? Dlatego, że wcale nie są takie odległe. Wspominając je, wpisuję się w długi ciąg Bożego działania w historii, jestem jej spadkobiercą. To, co kiedyś Bóg uczynił, ma też wpływ na moje życie. Nie tylko śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, lecz także wszystko, co poprzedzało Jezusa i było przygotowaniem Jego przyjścia. Wszystko zaś, co było po Nim, to przygotowanie mojego przyjęcia wiary. Jestem wielkim dłużnikiem! Dziękuję Bogu za moich przodków, którzy kiedyś przyjęli wiarę i przekazali ją następnym pokoleniom. Dziękuję świętym, tym znanym i nieznanym, których życie wzbogacało Kościół, którzy są dla mnie świadkami i inspiracją, których modlitwy mi towarzyszą.
W tym miejscu zaczyna się moja „mała” historia. Dopisuję swoje imię do wielkiej listy Bożych ludzi. Obecność Boga i Jego działanie dotyczy bardzo namacalnie mojego życia, tu i teraz. Warto odświeżać pamięć, czy było łatwo, czy trudno, radośnie, czy żałośnie – Ty, Boże, w tym byłeś. I teraz stoję przed Tobą taki, jakim jestem. Zadowolony i niezadowolony z siebie. Ale przed Tobą.
Między starymi znajomymi
Dalszy ciąg mojej modlitwy to właśnie rachunek sumienia. „Siedzimy” sobie z Panem Bogiem we dwóch, jak dobrzy znajomi (sporo powspominaliśmy) i jak to wśród przyjaciół bywa, nie zawsze wszystko było w porządku. Widzisz, Panie Boże, coś znowu nie gra. Przychodzę, bo chcę to wyjaśnić, poszukać, co popsułem. Znowu chciałem działać po swojemu – wbrew Tobie. Gdzie zachowałem się tak, jakbym Ciebie nie potrzebował? Wiedziałem, że to jest złe, wiedziałem, że Tobie się to nie podoba, a i tak to wybrałem. Wiem, że to głupie. Położyłem na szali naszą przyjaźń i zdradziłem ją z powodu jakiejś głupoty. Uznałem, że chwilowa przyjemność, łatwiejsze rozwiązanie, szybki zysk znaczy dla mnie więcej niż Ty. A może bez zastanowienia na coś się zdecydowałem i teraz widzę wyraźnie, że to było niewypowiedzianie głupie, że to nie było tak, jakbyś Ty chciał. Zmarnowałem szansę, którą mi dałeś, dary, talenty. Wydawało mi się, że to dobre rozwiązanie, a zraniłem inne Twoje dzieci.
Pytania, które rozważasz, mogą być zainspirowane jakimś gotowym rachunkiem sumienia, może którymś z tych, jakie znajdziesz w tej książce. Istotne, przynajmniej dla mnie, jest to, że pytając o moje grzechy, odnoszę je do relacji z Bogiem. Nie robię zwyczajowego remanentu, ale spotykam się z najbliższą mi Osobą, widzę, że z mojej winy nasza przyjaźń kuleje i teraz chcę zrozumieć, nazwać dlaczego, i przeprosić Ją za to. Potem z tymi grzechami pójdę do konfesjonału. Tam Bóg uzdrowi mnie, przywróci mi niewinność. Znowu się spotkamy. Proszę Go, aby w imię naszej przyjaźni pomógł mi zrozumieć, gdzie potrzebuję uleczenia.
Nie tylko ja
Modlitwa – rozmowa kojarzy nam się często z potokiem słów. Skoro rozmawiam, to znaczy, że słowo goni słowo. Tymczasem modlitwa to spotkanie, to przede wszystkim bycie ze sobą. A przecież bliscy przyjaciele rozumieją się bez słów.
Ta pierwsza część, odświeżanie pamięci, rzeczywiście jest stosunkowo potoczysta, choć i w niej warto dać poprowadzić się Duchowi Świętemu, zostawić czas i ciszę, aby to On pozwolił mi odkryć coś nowego, coś zapomnianego z naszej wspólnej historii.
Natomiast w drugiej części modlitwy w większości milczę. Trwam w ciszy przed Bogiem i pozwalam Duchowi Świętemu ukazywać mi te miejsca, w których nie dotrzymałem wierności. Owszem, o kilku całkiem dobrze wiem, wymieniam je ciurkiem na początku. Jednak później zdaję się na Jego prowadzenie. I to naprawdę działa!
Na końcu radość
Moją modlitwę kończę ponownym uwielbieniem Boga. Tym razem przede wszystkim za Jego wierność, że tak wiele razy mi przebaczył. Wspominam też Jego obietnice. Choć nie wszystkie jeszcze się spełniły, już teraz za nie dziękuję i cieszę się z nich.
Na sam koniec warto dołączyć jeszcze jakiś gest. Może to będzie prostu bardzo świadomie wykonany znak krzyża lub ucałowanie ikony, krzyża, Pisma Świętego. Może jeszcze coś innego, zgodnego z twoją wrażliwością. Bardzo zwracam uwagę na to, by życie duchowe było zintegrowane z innymi wymiarami człowieczeństwa. Warto również pamiętać o tym po spowiedzi. Zazwyczaj pierwszym krokiem jest uwielbienie i podziękowanie Bogu w modlitwie. Nie trzeba jednak do tego ograniczać swojej radości. Poszukaj czegoś, co pomoże ci przedłużyć tę radość, zrób coś przyjemnego. Właśnie powstałeś/powstałaś ze śmierci do życia, Bóg cię uleczył. To chyba niemały powód do świętowania?
Fragment książki „Klucz do rachunku sumienia”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa „W drodze”.