Śmierć jest powszechnie obecna w codzienności, informacji, prasie, filmie, grach komputerowych. Ale jako możliwe, nasze doświadczenie – jest tabu.

Trzy pytania

W czeskim filmie Petra Zelenki „Rok diabła” z Jaromírem Nohavicą jest scena, do której często powracam. Oto kondukt żałobny: ksiądz, trumna, niesiona przez czterech mężczyzn, zespół „Čahomory”, który dorabiał na pogrzebach, i kilkunastu żałobników. Jeden z muzyków pyta księdza: „A kto umarł?”. Ksiądz odpowiada, że nikt. Po prostu pan Plihal chciał zobaczyć, jak będzie wyglądał jego pogrzeb. I pan Plihal z pagórka, przez lornetkę, swój pogrzeb ogląda.

Czasami dobrze pomyśleć, że nasze życie ma swój koniec, że nasze życie jest śmiertelnie poważne. Ale nie w potocznym tego słowa znaczeniu, jako coś smętnego i niepozwalającego na radość i śmiech, lecz związanego z naszym zmierzaniem ku śmierci, z niepowtarzalnością tego „dzisiaj” w horyzoncie wieczności. Jako wierzący zmierzamy ku Chrystusowi, który czeka na nas zaraz za bramą śmierci.

Ćwiczenie dobrej śmierci

Na początku mojej zakonnej drogi przez cztery lata byłem w Zgromadzeniu Salezjańskim. Co miesiąc odbywał się tam dzień skupienia, który – zgodnie z salezjańską tradycją – nazywano „Ćwiczeniem dobrej śmierci”. Składał się on z konferencji wygłaszanej przez jednego z kapłanów, spowiedzi i Mszy świętej. Ale także w tym dniu mieliśmy czas na posprzątanie w pokoju, odpisanie na zaległą korespondencję czy też na rozmowę z kimś, z którym tego

potrzebowaliśmy (np. w kontekście nieporozumień lub braku pojednania). W pewnym sensie był to comiesięczny rachunek sumienia połączony z konkretnym działaniem.

Założyciel salezjanów św. Jan Bosko pisał: „Całe nasze życie powinno stanowić przygotowanie do dobrej śmierci. By osiągnąć ten najważniejszy cel, gorliwie trzeba praktykować to, co nazywamy ćwiczeniem dobrej śmierci, polegające na uporządkowaniu w jednym dniu miesiąca wszystkich spraw duchowych i doczesnych, tak jakbyśmy rzeczywiście tego dnia mieli umrzeć”. Pamiętam, że na początku, dla nas młodych mężczyzn, którzy rozpoczynali życie zakonne, wydawało się to całkowicie abstrakcyjne i często żartowaliśmy sobie z tego. Do czasu. W 1988 roku, w wieku 24 lat, zginął w wypadku razem z dwoma starszymi kapłanami jeden z braci z naszego roku. Śmierć stała się czymś oczywistym.

Na czym więc polega ćwiczenie dobrej śmierci, które mogłoby się stać naszą comiesięczną praktyką? Na zrobieniu wszystkiego, tak jakbyśmy mieli umrzeć tego dnia, czyli zrobieniu wszystkiego w blasku śmierci. Świadomie używam słowa „blask”, by myśleć o świetle, jasnym świetle, związanym z końcem życia. W blasku śmierci zobaczymy znaczenie tego wszystkiego, co robiliśmy w życiu. W pewnym sensie to nie życie jest światłem, a śmierć cieniem. Jeśli myślimy o życiu wiecznym, to śmierć jest początkiem życia w świetle, a obecne życie cieniem! Światło to pochodzi z Bożego Światła, które ma nas otoczyć w chwili spotkania z Jezusem po śmierci.

Spam: Śmierć

Żyjemy w czasie zadziwiającego paradoksu: śmierć jest powszechnie obecna w codzienności, informacji, prasie, filmie, grach komputerowych, a zarazem śmierć jako możliwe, nasze doświadczenie – jest tabu. Widzimy we współczesności wszechobecność śmierci i całkowite pomijanie jej w naszej osobistej codzienności i naszym myśleniu. Uciekamy, bo się boimy. Uciekamy bądź próbujemy oszukać, przechytrzyć (oczywiście nieudolnie) przemijanie i w konsekwencji śmierć.

Zupełnie innym tematem, który tylko zasygnalizuję, jest kwestia, jak to współczesne podejście do śmierci rzutuje na przeżywanie i przyjmowanie (a właściwie zupełny brak przyjęcia) starości. Czasem można usłyszeć głupie i bezrefleksyjne zdanie, że trzeba na coś umrzeć. Sam coś takiego kiedyś powiedziałem, ale szybko się zreflektowałem, że wcale nie chciałbym cierpieć i długo umierać, np. na raka.

Dopełnieniem tych myśli był otrzymany niedawno mail od znajomej z krótką informacją, że zmarła jej przyjaciółka. W tytule – o okrucieństwo techniki – było wpisane: „spam” i imię zmarłej osoby. Śmierć dla otaczającego nas świata to spam. Tymczasem praktyka „Ćwiczenia dobrej śmierci” wprowadza nas w samo serce naszego życia i jego końca tutaj na ziemi.

Trzy pytania

Przechodząc do konkretnej propozycji – warto spróbować wprowadzić tę praktykę raz na miesiąc, jako formę naszej duchowej drogi, rachunku sumienia. Nie musi to być koniecznie cały dzień, może być pół dnia, bądź możemy sobie rozłożyć to ćwiczenie na dwa weekendowe dni. Można w tym czasie zrobić gruntowny porządek w naszych osobistych sprawach, odpisać na zaległą korespondencję, porozmawiać spokojnie z kimś bliskim, pójść na dłuższy spacer, by pomyśleć o czymś ważnym i konkretnie związanym z naszym życiem, przygotować się i pójść do spowiedzi oraz na Mszę świętą.

Chciałbym też zaproponować jako pomoc do refleksji, rachunku sumienia, trzy pytania, które Pan Bóg kieruje do człowieka w Piśmie Świętym. Trzy pytania Boga do mnie, które nigdy nie tracą na wartości i zawsze pomagają nam odnaleźć się na naszych drogach życia, pod warunkiem że odpowiemy na nie uczciwie i do końca. Pierwsze to wołanie Boga do Adama w raju: „Gdzie jesteś?” (por. Rdz 3,9); drugie, postawione Kainowi: „Gdzie jest brat twój?” (por. Rdz 4,9) i trzecie, ostatnie to pytanie Jezusa do Piotra: „Czy kochasz Mnie?” (por. J 21,17).

„Gdzie jesteś?”

Pierwsze pytanie jest najważniejsze i najtrudniejsze. Od niego zależy, czy pójdziemy dalej w swoim życiu, czy też będziemy tkwić w jakiejś nieprawdzie, ciemności, drepcząc w miejscu. Pytanie to stawia nas od razu w sercu problemu. Czy wiem, gdzie jestem w swoim życiu? Czy przyjmuję swoje życie i konsekwencje moich wyborów? Czy nie uciekam od mojego życia w grzech, marzenia, myślenie o tym, co by było gdyby…?

Bóg w każdym momencie mówi o sobie i mówi do mnie: „Ja Jestem” i zarazem pyta: „A gdzie Ty jesteś? Gdzie jest twoje serce i co jest twoim skarbem?” (por. Mt 6,21). Bóg mówi do Mojżesza: „JESTEM, KTÓRY JESTEM” (por. Wj 3,14). A wcześniej, kiedy woła go po imieniu, Mojżesz odpowiada: „Oto jestem” (por. Wj 3,4). Bóg dopełnia „Ja Jestem” słowami Jezusa Chrystusa: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (por. Mt 28,20).

Jednym z podstawowych problemów człowieka jest to, że rzadko jest tam, gdzie być powinien! Bóg mówi „Ja Jestem”, a mnie nie ma. Tak się schowałem, ukrywałem, zacierałem ślady, że nie wiem, gdzie jestem, a na dodatek otacza mnie ciemność. Bez światła, bez tego blasku, który ukaże oblicze Chrystusa (por. 2 Kor 4,6) nie wiem, w którą stronę iść. I tylko w ciemności słyszę czasem słowa Jezusa: „Kto idzie za Mną (…) będzie miał światło życia” (J 8,12).

BÓG JEST, to mnie nie ma. Dlatego wołam: „Pomóż mi, Boże, odkryć, gdzie jestem! Wierzę, że JESTEŚ, ale nie wiem, gdzie ja jestem. Panie, pomóż mi odnaleźć siebie. Tak bardzo się schowałem – nawet przed sobą – że nie potrafię się znaleźć. Tak się zagubiłem, że nie wiem, w którym kierunku iść. Panie, ratuj, bo ginę”.

Chociaż musimy przyznać, że w tej nieokreśloności, zagubieniu, pojawia się pokusa, by nie zmieniać niczego. Przyzwyczajamy się do ciemności, namiastek życia i znikomego poczucia bezpieczeństwa, wygody niepodejmowania wysiłku duchowego. Jakoś to idzie i jakoś to będzie – mówimy. Paradoks powierzchownego życia, które spycha na dno bezmyślności i w ciemny grób duchowej śmierci.

Mogę spróbować ciałem powracać do miejsc, gdzie wierzę i wiem, że JEST Bóg, mając nadzieję, że zagubione serce i dusza powrócą do mnie. To np. przestrzeń adoracji czy też przygotowania i przeżycia sakramentu pojednania, który przygotowuje mnie do Eucharystii. Duch Święty zstąpił na tych – pozwolił odnaleźć im serce i dusze – którzy trwali na modlitwie mimo zagubienia i lęku (por. Dz 2,1–4). Bóg przychodzi w świętej przestrzeni i w swoim Słowie. W odkrywaniu, gdzie jestem może być właśnie bardzo pomocne Boże Słowo. Chwycić się Bożych słów i potraktować je jako światło lub linę. Światło, którym penetruję wnętrze i linę, za pomocą której bezpiecznie zapuszczamy się w ciemności serca.

Poznawanie siebie ma pomóc w odnajdywaniu Boga. Szukanie Boga może pomóc w odnalezieniu siebie.

„Gdzie jest twój brat/siostra/bliźni?”

Drugie ważne pytanie: „Gdzie jest twój brat, twoja siostra, twój bliźni?”. Żyjemy w grupach, wspólnotach, rodzinach, zatem pytanie o drugiego jest nieodłączną częścią naszego życia. Poza tym trzeba wracać nieustannie do słów świętego Jana Apostoła: „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20).

To szczególnie ważne w odniesieniu do naszych najbliższych. Nie jest trudno kochać dalekich krewnych czy wzruszać się losem dzieci w Afryce, trudniej mieć cierpliwość i życzliwość do tych, którzy są najbliżej, których znamy tak dobrze, iż wydaje się nam, że nas niczym nie zaskoczą i możemy przewidzieć wszystkie – dobre i złe – reakcje. W kontekście „Ćwiczenia dobrej śmierci” można przemyśleć naszą relację z jakąś osobą, przygotować się i porozmawiać z nią, albo kiedy jesteśmy całkowicie bezradni wobec niej bądź swoich emocji, pomodlić się za nią różańcem czy koronką do Miłosierdzia Bożego.

Myśląc o bliźnim, warto też uświadomić sobie, jak wiele dobra otrzymujemy od innych i jak bardzo jesteśmy obdarowani przez innych. Z tego rodzi się wdzięczność, która jest nieodzowna w duchowym życiu.

„Czy kochasz Mnie?”

I ostatnie pytanie, które oczywiście nie występuje oddzielnie. Te pytania Boga do nas występują razem, tylko w różnych okresach życia zmienia się ich kolejność.

Warto sobie uświadomić, że Pan Jezus zadaje to pytanie Piotrowi po męce na krzyżu i zmartwychwstaniu. To Jezus pierwszy nas ukochał i okazał miłość, oddając za nas życie oraz przebaczając nam nasze zdrady. To jest fundament naszej miłości. Rozważanie miłości Jezusa może stać się umocnieniem dla naszej miłości, szczególnie w sytuacjach, kiedy jej nie odczuwamy bądź też spotykamy się z niewdzięcznością tych, których miłością obdarowujemy. To ogromnie ważne, by odkryć i doświadczyć bezwarunkowej miłości Boga. To odkrycie uwalnia nas od nas samych, egoistycznego oczekiwania bycia kochanym czy też fałszywego zabiegania o miłość, które nas samych niszczy.

Jest to pytanie, które będzie również ostatnim pytaniem Boga do nas. Bardzo często w świetle pytania o miłość bliskich nam osób przeżywamy także ostatnie dni na ziemi. Pod koniec życia najczęściej ludzie odkrywają prawdziwe oblicze szczęścia i prawdziwe oblicze porażek. Ile osób w swoich ostatnich dniach żałuje, że tak pokierowali swoim życiem, że nie mieli czasu dla bliskich bądź byli czymś tak pochłonięci, że ominęły ich najważniejsze doświadczenia miłości. Święty Jan od Krzyża pisze, że „Pod wieczór będą cię sądzić z miłości. Staraj się kochać Boga, jak On chce być kochany, a o sobie zapomnij”.

Kościół i sakramenty

Nasze duchowe życie, jako osób wierzących, dokonuje się w Kościele. W nim odnajdujemy środki pomocne do odkrywania tego, co istotne i otrzymujemy łaski potrzebne do nawrócenia, czyli powrotu do Boga. „Od dwóch tysięcy lat Kościół jest jakby kołyską, w której Maryja składa Jezusa, aby wszystkie narody mogły Go wielbić i kontemplować”. Kościół jako kołyska, w której złożony jest Jezus. To wezwanie do zgłębiania tajemnicy Kościoła oraz jego sakramentów. Sakramenty, zwłaszcza pojednania i Eucharystii, stają się źródłem naszego życia z Panem Bogiem i zwierciadłem, w którym przyglądamy się naszemu życiu.

Spowiedź to przede wszystkim doświadczenie Bożego miłosierdzia, ale również dokonuje się w niej niezwykle ważny proces poznania siebie i odpowiedzi na najważniejsze pytania. W XIII wieku podczas Soboru Laterańskiego IV (1215) wydano dekret Omnis utriusque sexus, czyli „Do wszystkich obojga płci”. Określono w nim obowiązek corocznej indywidualnej spowiedzi. Aby jednak odkryć ważność tego sakramentu i pozwolić się prowadzić Bożemu miłosierdziu w poznawaniu siebie, najlepiej odbywać spowiedź minimum raz na miesiąc. Warto też poszukać, przynajmniej na jakiś czas, jednego spowiednika, który by nam towarzyszył, zwłaszcza jeżeli chcemy podjąć rzeczywisty wysiłek zmierzania ku Bogu.

Życie

Autor Listu do Hebrajczyków zachęca nas: „Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala” (por. Hbr 12,2). Greckie tłumaczenie ukazuje głębszy wymiar tych słów, mówi bowiem o wierze, której Jezus daje początek i doprowadza do dojrzałości: „wiary początek i wodza i czyniącego dojrzałą”.

My, patrząc na Jezusa, widzimy przede wszystkim krzyż, Zmartwychwstały bowiem ukazuje się tylko nielicznym, my zaś w większości doświadczamy owoców Jego zmartwychwstania, ale Go nie widzimy. Pozostał jedynie pusty grób. Jezus patrząc na nas, dostrzega przede wszystkim „istoty żyjące”, nawet jeśli dla otoczenia umarliśmy (fizycznie czy też duchowo). Widząc zaś córkę Jaira, powiedział: „Dziecko nie umarło, tylko śpi”, chociaż wszyscy mieli ją za umarłą (por. Mk 5,39).

Jezus widzi nas żyjącymi i tak będzie przez całą wieczność.

*

Kiedyś na zakończenie takiego dnia, który próbowałem przeżyć w ramach „Ćwiczenia dobrej śmierci”, zapisałem sobie krótkie zdanie, które na długo stało się moją modlitwą dziękczynną: „Dziękuję, że JESTEŚ, SĄ, JESTEM…”

Fragment książki „Klucz do rachunku sumienia”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa „W drodze”.

Przejdź do sklepu Wydawnictwa W drodze