Każdy rachunek sumienia jest dobry, jeżeli wypływa z serca. Ze szczerością odsłaniam to, co potrafię zobaczyć.

Niejednokrotnie słyszałem, że studenci medycyny, zgłębiając kolejne podręczniki, nagle odkrywają w sobie symptomy opisywanych tam chorób. Korzystanie z gotowych rachunków sumienia może być równie niebezpieczne – zaczynamy przyznawać się do wszystkich wyszczególnionych tam grzechów. Bywają też historie humorystyczne: podobno jakaś dziewczynka, przygotowując się do pierwszej spowiedzi, korzystała z dziewiętnastowiecznej książeczki do nabożeństwa, która należała do jej praprababci. Nie rozumiejąc znaczenia wszystkich słów, wyznała na spowiedzi, że uprawiała korsarstwo na wodach papieskich! By uniknąć podobnych pułapek, warto zadać sobie pytanie: Po co nam rachunek sumienia?

Widziane z boku

Pytanie to wiąże się z niełatwą kwestią dotyczącą wszechwiedzy Boga. Niektórzy mają wątpliwości podczas modlitwy: Skoro Wszechmocny wszystko wie, dlaczego mam Go o cokolwiek prosić czy cokolwiek Mu wyznawać. Zarówno w prośbie skierowanej do Boga, jak i w spowiedzi nie chodzi tylko o suchą informację, ale o serce i szczerość, jakie się za nią kryją.

Celem rachunku sumienia jest miłość. Widać to wyraźnie w Ewangelii o kobiecie, która prowadziła grzeszne życie, a w domu Szymona faryzeusza łzami obmyła stopy Jezusa i namaściła je olejkiem z alabastrowego flakonika (Łk 7,36–50). Szymona dręczyła wtedy myśl, że gdyby Jezus był prorokiem, „wiedziałby, co to za kobieta, i  że jest grzesznicą ta, która Go dotyka”. Mistrz, rozpoznając jego wątpliwości, wygłosił przypowieść o wielkim i małym dłużniku. I pytając gospodarza, który z wyzwolonych będzie bardziej miłował swego Pana, powiedział o kobiecie: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała”.

Przygotowanie rachunku sumienia jest więc znakiem miłości. Chwilę później w tej samej Ewangelii Jezus jakby zaprzecza temu, co powiedział, mówiąc tak: „A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”. Tak, w przygotowaniach do spowiedzi jest mnóstwo paradoksów, z których na co dzień najczęściej nie zdajemy sobie sprawy. Mozolę się nad rachunkiem sumienia, ponieważ bardzo miłuję, ale równocześnie, właśnie dlatego go przygotowuję, ponieważ kocham wciąż za mało. A przecież chciałbym jeszcze bardziej kochać – w myśl słów Jezusa tak się dzieje, jeśli mam świadomość, ile mi zostało wybaczone. A to mogę zobaczyć dzięki rachunkowi sumienia.

Praca nad rachunkiem sumienia niekoniecznie przypomina więc przygotowanie do egzaminów, a jej doskonałość nie koncentruje się na informacji. Świętej Faustynie, zatrwożonej wizją cierpień swojego spowiednika, błogosławionego Michała Sopoćki, Jezus powiedział: „Nie za pomyślny wynik nagradzam, ale za cierpliwość i trud dla Mnie podjęty”. Każdy rachunek sumienia jest więc dobry, jeżeli wypływa z serca. Ze szczerością odsłaniam to, co potrafię zobaczyć. Równocześnie, praktykując rachunek sumienia, coraz bardziej miłuję, ponieważ w ten sposób uczę się rozumieć i nazywać grzechy. Definicja mówi, że grzech to świadome i dobrowolne wystąpienie przeciw Bogu. Dzięki rachunkowi sumienia mogę więc odkryć, że jakieś zło było obecne w moim sposobie postępowania, ale nie robiłem tego świadomie. Teraz zaczynam zdawać sobie sprawę z błędnych decyzji. Wzrasta więc moja odpowiedzialność – odsłaniając martwe miejsca i powierzając je Duchowi Świętemu, mówię: To jest moje życie, to ja źle zdecydowałem, proszę o przebaczenie. Ale tutaj znowu pojawia się paradoks – dzięki praktyce rachunku sumienia uczę się również, by nie brać odpowiedzialności za to, co nie jest moim grzechem.

Doskonalenie rachunku sumienia przypomina twórczą pracę artysty nad własnym dziełem. Znawcy tajników malarskich mówią, że istotnym etapem rozwoju jest chwila, gdy twórca sam potrafi zrobić sobie korektę. Na początku zawsze wspiera go oko nauczyciela, jego mądrość, doświadczenie, rada, zadane ćwiczenia. Stopniowo, doskonaląc się w tajnikach sztuki, artysta zaczyna dostrzegać własne błędy i potknięcia, choć zawsze potrzebuje życzliwego spojrzenia kogoś stojącego z boku.

Rachunek sumienia dorosłego życia przypomina zatem ćwiczenie duchowego wzroku, a najważniejsze jest w nim wkładanie serca w to, co przyrównać można do autokorekty. Perspektywa szczerości jest ogromnie istotna, ponieważ Duch Święty związał władzę odpuszczania grzechów z Kościołem, z ludźmi. Wspólnota wierzących na przestrzeni wieków uznała, że słowa Jezusa: „Komu odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (por. J 20,23), wyznaczają powszechną, codzienną praktykę konfesjonału, gdzie rozdawane jest miłosierdzie Boże.

To ogromna odpowiedzialność, ale jeżeli mówimy, że rachunek sumienia jest z wielkiej miłości i do jeszcze większej zdąża, słuchający wyznania jest świadkiem szczerości i nie powinien oceniać metody przygotowań. Świadczy o tym praktyka Kościoła – gdyby było inaczej, istniałby jeden, obowiązujący wzór rachunku sumienia. A takiego nie ma. Dlatego mówimy o twórczości człowieka, który współpracuje z Duchem Świętym.

Przygoda pacierza

Jeżeli ktoś czyta niniejszy tekst, odczytuję w tym geście pragnienie większego miłowania Boga, a zatem odkrywania przed Nim również ciemnych stron własnego życia. Na tym przecież polega zaufanie. Praca nad rachunkiem sumienia odbywa się wewnątrz Kościoła, ramy twórczości wyznacza zatem jego nauczanie. Fundamentem pozostają więc zawsze przykazania Boże, Jezusowe przykazanie miłości Boga i bliźniego, przykazania kościelne, a także to, co wspólnota podaje do wierzenia, a zapisała w katechizmie.

Odnosimy się do nauczania naszej wspólnoty, ponieważ spowiedź – jak wszystkie sakramenty – jest gestem kościelnym. Możemy więc sięgnąć również po zapisy pedagogii Ducha Świętego, wyrażonej w kościelnym nauczaniu o siedmiu grzechach głównych: pysze, chciwości, nieczystości, zazdrości, nieumiarkowaniu, gniewie i lenistwie. Grzechy te doskonale opisali moi bracia w rozważaniach zebranych w naszej książce Dominikanie o siedmiu grzechach głównych.

Ale przygotowujący się do spowiedzi nie zawsze mają w torebce albo w plecaku ostatnią publikację wydawnictwa „W drodze”. Dlatego prosząc o napisanie na temat rachunku sumienia, wydawnictwo zdopingowało mnie do znalezienia czegoś krótkiego, co zawsze byłoby pod ręką albo – lepiej rzecz ujmując – w sercu, w trakcie przygotowań do spowiedzi. Myślałem o czymś, co przypominałoby mapę – bo w rachunku sumienia sprawdzam przecież, w jakim punkcie wędrowania do Ojca się znajduję. I wtedy pojawiła się intuicja pacierza.

Nazwa pacierz pochodzi od pierwszych łacińskich słów „Ojcze nasz” – Pater noster. W starożytności Ojcowie Kościoła, objaśniając tajemnice modlitwy, odwoływali się właśnie do słów Mistrza. Postanowiłem więc sięgnąć do pacierza, czyniąc go mapą rachunku sumienia.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie

To dzięki wierze mogę sięgnąć po mapę pacierza i sprawdzić, czy w drodze do Ojca nie zboczyłem z kursu. Pierwsze słowa modlitwy, których nauczył Ojcze nasz jako klucz do rachunku sumienia 55 nas Jezus, przypominają, że jestem ochrzczony, czyli jak On – mam Ojca. Nazwa „chrześcijanin” oznacza „namaszczony”, takie jest przecież znaczenie greckiego słowa Chrystus.

Rozważanie początku „Ojcze nasz” podsuwa intuicję, na czym polega troska o wiarę – to w Kościele Jezus nauczył mnie mówić do Ojca. Żyjący w III wieku Cyprian z Kartaginy twierdził, że nie przez przypadek Jezus przekazał nam słowa „Ojcze nasz”, a nie „Ojcze mój”. Nie sposób wierzyć w pojedynkę. Naukę Mistrza, jak zwracać się do Ojca, otrzymujemy właśnie od innych ludzi. Sam Mistrz wyraził to w obrazie, mówiąc, że On jest winnym krzewem, my latoroślami, a Ojciec tym, który uprawia. Troska o wiarę wiąże się więc z łącznością z Kościołem, z zabieganiem, by pozostawać w winnym krzewie. To w tym obrazie dopełnia się sens obowiązku niedzielnej mszy świętej – jestem obecny w winnym krzewie, razem z braćmi i siostrami stanowimy ciało Chrystusa i wspólnie stajemy wobec Ojca.

Jezusowe wezwanie „Ojcze nasz” zaprasza więc też do przypomnienia sobie, z kim tworzę wspólnotę wybrania – powołania. Troska o więzi i relacje z najbliższymi jest troską o relację z Ojcem, ponieważ to poprzez bliskie więzi mogę dotknąć Boga. Jeżeli więc bardziej zabiegam o różne szlachetne aktywności, także o moją pracę, aniżeli o męża czy żonę, braci i siostry, trzeba wyznać, że pogubiłem się w swojej własnej wierze.

Święć się Imię Twoje 

Święty Benedykt w prologu Reguły podaje zasadę postępowania, praktycznie objawiającą, że ktoś uznaje poprzez wiarę, iż nie jest sierotą, lecz ma Ojca. Pojawia się tam łacińskie słowo inprimis, co można tłumaczyć jako „na początku”, ale też „nade wszystko” lub „przede wszystkim”. Gdy coś dobrego zamierzasz uczynić, módl się najpierw gorąco, aby On sam to do końca doprowadził. Zaniedbywanie tej zasady objawia grzech pychy, który polega na przeświadczeniu, że sam muszę sobie poradzić ze światem i jego wyzwaniami. Sam orientuję się, że zapominam o wspierającej obecności Ojca, jeżeli przestaję nucić w sercu ulubiony śpiew „Gloria”.

Przykład śpiewania „Gloria” jako praktycznego sposobu zawierzania Ojcu życia – zwłaszcza w trudnych jego momentach – prowadzi do pytania o sposób modlitwy. Mądrość zakonna wskazuje, że każdy żyje według pewnej reguły. Zadziwiające, jak ta mądrość jest obecna dzisiaj w świecie biznesu, w którym firmy definiują swoje cele i określają zasady postępowania, opisując wszystko bardzo szczegółowo, nawet kolory identyfikacji wizualnej. I jak różnią się krojem i kolorem habity benedyktynów, franciszkanów, dominikanów i jezuitów, tak różny jest styl naszego życia i sposób modlitwy. Każdy, nawet nieświadomie, żyje według jakiejś reguły spotykania się z Bogiem.

Kościół zdefiniował tę najbardziej podstawową regułę – jest nią pacierz poranny i wieczorny. A jaka jest moja reguła i jak wygląda wierność wobec niej? To jedno z najważniejszych pytań rachunku sumienia, ponieważ dzięki modlitwie wzrasta wiara, że dobro, które czynię – nawet najdrobniejsze elementy życia – wychwalają Boga. W ten sposób uświęcam Jego Imię i wiem, po co żyję.

Przyjdź królestwo Twoje 

Błogosławieni łaknący sprawiedliwości, błogosławieni wprowadzający pokój. Sprawiedliwość królestwa objawia Jezus w Ewangelii, gdy mówi: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, do takich bowiem należy królestwo” (Mk 10,14). Wobec tylu ważnych spraw, którymi zarządzali apostołowie, wobec mnóstwa ludzi, którzy powinni zostać uzdrowieni, Jezus mówi, żeby dopuścić do Niego dzieci. Sprawy królestwa kierują więc w rachunku sumienia wzrok na sposób ułożenia wartości mojego świata. Odpowiednikiem dzieci w świecie dorosłych są chorzy, dlatego Jezus powie z bólem w głosie: „Byłem chory, a nie odwiedziliście Mnie, byłem w więzieniu, a nie przyszliście do Mnie…” (por. Mt 25,31–46).

Pokazując inną perspektywę niż prymat efektywności, Jezus pyta mnie, czy nie pogubiłem gdzieś własnych dzieci, wychowanków albo moich chorych i maluczkich. Muszę wyznawać Bogu chwile porzucenia logiki królestwa, kiedy zdarzało mi się walczyć o zwycięstwo za wszelką cenę. To właśnie królestwo Boże prowokuje do postawienia kwestii codziennej uczciwości, unikania dróg na skróty, porzucania korupcji, wytrwania w zobowiązaniach. Mistrz zawieszony na krzyżu pokazuje w Wielki Piątek, że lepiej jest dobrze przegrać niż wygrać życie za wszelką cenę.

Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi

Tworzący w II wieku Ojciec Kościoła święty Ireneusz zostawił bardzo poruszające słowa: „Chwałą Boga jest człowiek żyjący”. Wolę Boga i Jego pragnienie wobec mnie odczytał jako pełnię człowieczeństwa. Rozważając to wezwanie, oglądam więc mój sposób wykorzystania własnego charakteru, darów i zdolności. Nie jest wcale rzadkością, że ktoś, kierując się strachem, zakopuje swoje talenty. Jakby powtarzała się Jezusowa przypowieść, w której człowiek marnujący życie mówi: „Lękałem się ciebie, ponieważ wiedziałem, że jesteś człowiek twardy, chcesz żąć tam, gdzie nie zasiałeś, i zbierać, gdzieś nie rozsypał”. W odpowiedzi słyszy: „Trzeba było oddać talent bankierom” (por. Mt 25,14–30). Intuicja wiary podpowiada, że tym bankierem jest Duch Święty. Ale w jaki sposób powierzać Mu talenty?

Gdy pewna osoba opowiadała, że ma problem, by zaufać Bogu, wspólnie znaleźliśmy dla niej modlitwę: „Ufam Tobie tym, że Tobie nie ufam”. Zdolność do tworzenia podobnych wezwań, oddających chwałę Bogu we własnym strachu, braku zaufania i niepokoju, potwierdza prawdziwość słów świętego Pawła: „Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy, mądrości i trzeźwego myślenia” (2 Tym 1,7).

Jako troskę o wykorzystanie talentu człowieczeństwa widzę też trudne dla wielu nauczanie Kościoła o cielesności, seksualności, małżeństwie. Grzechy nadużyć ciała (autoerotyzm, cudzołóstwo, antykoncepcję) pojmuję jako zaniedbanie talentu, używanie go w sposób, który nie przynosi dobrego owocu.

Chleba powszedniego daj nam dzisiaj

Chleb staje się przez Jezusa znakiem życia w jego materialnym aspekcie. Gdy Mistrz wypowiada te słowa modlitwy, przypomina się wędrówka Izraela, karmionego przez Ojca manną na pustyni. Dlatego dziękowanie jest najwłaściwszym sposobem obchodzenia się z materią. Dziękuję za jedzenie, zdrowie, za pracę i wakacje, za ubiór, mieszkanie i wygodne łóżko, za Ojczyznę i dar wolności.

Dziękuję, ponieważ rozpoznaję, że bez Niego nic nie istnieje, bez Niego niczego nie posiadam. A im bardziej dziękuję, tym bardziej wiem, że modlitwa o codzienny chleb jest równocześnie wyrazem wiary w to, że jest Ktoś, kto go stworzył i podtrzymuje w istnieniu. Miarą ludzkiego serca jest pokora, która uznaje, że żeby żyć, muszę prosić o życie – chleb jest tutaj symbolem życia po prostu.

I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom

Te słowa stanowią miarę miłości bliźniego – chodzi o sposób traktowania krzywd, jakich doznaję od różnych osób, zwłaszcza od bliskich. Istnieje potoczne, genialne sformułowanie, które doskonale oddaje, co może stać się grzechem: żywienie urazy. Karmić urazę to jak podrzucać drewno do ogniska. Jeżeli zostawimy ogień, pilnując, żeby wraz z wiatrem się nie rozprzestrzeniał, z czasem powoli wygaśnie.

Co jest przeciwieństwem podsycania urazy? Odpuszczenie, czyli wypuszczenie winowajcy z rąk, a bardziej jeszcze z więzienia moich myśli. Przekazanie go Sprawiedliwemu Sędziemu – Panie, on jest Twój. Miarą przebaczenia nie jest zatem uczucie, ale powtarzany po siedemdziesiąt siedem razy gest oddawania krzywdziciela Ojcu.

I nie wódź nas na pokuszenie

Tutaj znowu odnajduję pychę, czyli przecenianie albo niedocenianie siebie, nietrafne odczytanie rzeczywistości i mojej do niej relacji. Przykładem są perfekcyjne sposoby podejścia do zadań: tak wszystko wykonać, żeby było doskonałe, jakbym od siebie oczekiwał bycia Bogiem bez Jego łaski. Tutaj też mieści się pracoholizm, wszystkie właściwie holizmy, polegające na przywiązaniu się do jakiegoś wycinka świata, w podświadomej nadziei, że on mnie zbawi od ciężaru życia. W tym miejscu trzeba pomyśleć o niebezpiecznych związkach, zaczynając od niewinnych z pozoru flirtów, aż po pomaganie osobom w skrajnie trudnych sytuacjach, kiedy jestem przekonany, że mogę to robić, bo panuję nad sytuacją, dam radę. Przyjmowanie na siebie zbyt dużej liczby obowiązków też mieści się w przestrzeni zapominania o własnej mierze.

Ta własna miara – „będziesz miłował Boga z całego swego serca, a bliźniego swego jak siebie samego” – to miara pokory. Ona też odnosi się do wykroczeń przeciw innym ludziom – do złego potraktowania, wykorzystania, niezauważenia. A zaczyna się to od podobnego traktowania siebie: zbyt dużo albo zbyt mało wymagań, niezważanie na własne możliwości – przecenianie ich albo niedocenianie.

Życie przypomina bowiem wspinaczkę po grani, z której łatwo się można ześliznąć. Święty Tomasz z Akwinu mówił, że zgrzeszyć można przez niedomiar lub nadmiar. W relacjach do innych będzie się to wyrażało albo w niedocenianiu, którego pochodną jest niedostatek szacunku, albo w przecenianiu, którego owocem są nierealistyczne oczekiwania i nakładanie na drugą osobę ról, którym nie jest w stanie sprostać.

Ale nas zbaw ode złego

Obraz, który się pojawia w rozważaniu tego wezwania, jest wizją kajdan. Nawiązuje do Ewangelii o opętanym, którego wiązali, bo rzucał się na ludzi, ale rwał łańcuchy i dlatego mieszkał za miastem, w grobach. Łańcuchy zewnętrzne rwał, ale nie zerwał tego najważniejszego: łańcucha wewnętrznej niewoli.

Cóż to jest u mnie? Myślę o kajdanach złego spojrzenia: na siebie – że nic się nie zmienia, na innych – że zmieniają się tak wolno. Odnosi się to do pragnienia doskonałości. Samo w sobie szlachetne, staje się bardzo niebezpieczne, jeżeli prowadzi do stawania się bogiem bez Boga.

Dobrym przykładem jest sposób podejścia do doskonałości rachunku sumienia, którego najważniejszym elementem jest prośba do Ducha Świętego o  światło. Odwołanie się do darów Ducha pozwala uniknąć koncentrowania się na udoskonalaniu, które gubi perspektywę miłości.

Swoją drogą ciekawe, jak odczytujemy w tym kontekście Hymn o miłości świętego Pawła – najczęściej proponowany przez narzeczonych jako czytanie podczas mszy ślubnej. Mam wrażenie, że chcą go rozumieć w ten sposób, że to ten drugi miałby mnie tak kochać, ewentualnie, żebym to ja był cierpliwy, łaskawy w miłości, niepamiętający złego, nieunoszący się pychą. A tak naprawdę są to przede wszystkim słowa o Duchu Świętym – Miłości, która taka właśnie jest. Pytam więc siebie w rachunku sumienia o chwile zaniedbania prośby kierowanej do Ducha Świętego, żebym był miłością.

Rachunek sumienia rodzi się z miłości i do miłości zmierza. Potem idę do konfesjonału i wyznaję to, co potrafiłem dostrzec. Wobec kapłana odsłaniam przed Ojcem wszystko, żeby Jego błogosławieństwo spoczęło na tych przestrzeniach mojego życia, które są półżyjące albo obumarłe. Przyjmując od Ducha Świętego rozgrzeszenie, mówię: bądź uwielbiony w moim grzechu, zerwałeś okowy śmierci, poprowadziłeś mnie do życia, bądź uwielbiony, bo grzech już nie jest grzechem, lecz zmartwychwstaniem.

Fragment książki „Klucz do rachunku sumienia”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa „W drodze”.

Przejdź do sklepu Wydawnictwa W drodze