Z obłoku świetlanego odezwał się głos Ojca: «To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie».
Nagrania kazań na niedzielę:
Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Big Mama
Paweł Krupa OP
Rdz 12, 1-4a • Ps 33 • 2 Tm 1, 8b-10 • Mt 17, 1-9
W paryskim metrze lubiłem patrzeć na czarnoskóre kobiety. Wsiadały do wagonu grupkami, spowite w turbany i długie suknie o kwiecistych barwach. Pośród szarości zakwitał ogród. Mówiły głośno i często się śmiały śnieżnobiałym, dźwięcznym śmiechem. Nie były trzpiotkami, ich łagodne oczy, obfite kształty i kołyszący stateczny krok kazały raczej myśleć o macierzyństwie i domu. Zapraszały wprost, żeby się do nich przytulić i pozwolić się objąć czułymi, ciepłymi ramionami. Nie dziwota, że amerykańskie kino, kiedy chce pokazać Boga, uporczywie powraca do obrazu takiej właśnie czarnoskórej Big Mamy.
Bóg Biblii, mój Bóg, przyodziewa się oślepiającym blaskiem obłoku i zakrywa twarz nieprzenikalną zasłoną. Kiedy przemawia, drżą góry, a ludzie padają na twarz przejęci grozą, jak apostołowie w dzisiejszej Ewangelii.
Dlaczego Bóg nie jest grubą, sympatyczną czarnoskórą kobietą? Bo jest inny od wszystkiego, co znamy: czy wszechmoc można wyrazić jakimś ludzkim obrazem? A jak namalować miłość? Nie kogoś, kto kocha, ale samą miłość? Albo czy da się przedstawić życie? Nie kogoś żywego, ale po prostu życie?
Czy pozostajemy bezsilni wobec inności naszego Boga? Jeśli za jedyną alternatywę uznalibyśmy wybór pomiędzy wyobrażeniem typu Big Mama a biblijnym obrazem ognistego słupa, nasza sytuacja byłaby nie do pozazdroszczenia. Na szczęście Bóg stał się człowiekiem. Mamy Chrystusa, który nic nie tracąc z boskiej tajemnicy, staje się dla nas widzialnym i czułym znakiem Bożej miłości. On nas dotyka i leczy. On zbawia i wciąż mówi do nas te same słowa, które usłyszeli Piotr, Jakub i Jan na Górze Przemienienia: „Wstańcie, nie lękajcie się”. Chrystus jest obrazem Boga. Przystępny, choć tajemniczy, słaby, choć pełen mocy, umarły, ale żyjący. W Nim spełnia się dla nas obietnica dana Abrahamowi: „Będę ci błogosławił”, i mam nadzieję, że spełni się ona do końca: obdarzeni błogosławieństwem Boga sami „staniemy się błogosławieństwem”.
Weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii
Obietnica
Jakub Bluj OP
Rdz 12, 1-4a • Ps 33 • 2 Tm 1, 8b-10 • Mt 17, 1-9
Jeden z braci poprosił mnie niedawno, żebym odwiózł go na lotnisko. Bardzo był przejęty i bał się, że nie zdąży na samolot, dlatego umówiliśmy się pół godziny wcześniej, niż proponowałem. Obyło się bez problemów i gdy już dotarliśmy na miejsce, powiedział:
– Chyba jestem o pół godziny za wcześnie.
– A o której masz samolot? – zapytałem, bo wcześniej zdałem się na jego wyczucie co do godziny, o której chce być na lotnisku.
– Odlatuję o 9.30 – usłyszałem. Dochodziła siódma.
Każdy z nas ma swój sposób podróżowania. Słyszymy o tym w dzisiejszych czytaniach. Świętemu Piotrowi jest dobrze – chce zostać z Mojżeszem, Eliaszem (czyli tymi, którzy byli najbliżsi oglądania Boga twarzą w twarz – zob. Wj 33, 19-23; 35, 5-9; 1 Krl 19nn) i z Jezusem. Ale to niemożliwe. Zamiast poczucia szczęścia uczniów nagle opanowuje trwoga. Jednak Syn Boży przybliża się do nich, dotyka ich i zabiera strach. Nie mogą zostać na Górze Przemienienia, bo Chrystus, choć uczniowie tego nie wiedzą, musi iść do Jerozolimy, na inną górę, na Golgotę.
Tymoteusz ma wielkie opory w podjęciu trudów i przeciwności dla Ewangelii. Paweł uspokaja go i zachęca, wskazując na dwie sprawy. Po pierwsze – mówi – nie podejmujesz tej misji samodzielnie, polegając wyłącznie na swoich siłach, ale „według mocy Boga”, co też znaczy – dzięki Jego mocy. Ale jest i drugi, ważniejszy wymiar podjęcia Ewangelii – to dzięki niej Chrystus pokazał, co to znaczy życie i nieśmiertelność, ta Ewangelia jest o tym, że Jezus zakończył królowanie śmierci. Nie chodzi więc o służbę abstrakcyjnej idei czy też absurdalnej organizacji, ale o pokazanie światu tej prawdy. A nawet więcej – nie tylko o pokazanie, ale o zaproszenie do udziału w życiu, bo o to właśnie chodzi w chrześcijaństwie – o życie.
I na koniec Abram – zupełnie inny niż Piotr czy Tymoteusz. Choć jego żona Saraj była bezpłodna (Rdz 11, 30), otrzymuje obietnicę bycia ojcem wielkiego narodu. Zostawia swój kraj, swoich krewnych, dom swego ojca – i wyrusza. Nie wie dokąd. Ale idzie, bo otrzymał obietnicę.
Dziś, każdego dnia otrzymujemy obietnicę nieskończenie większą niż Abram. Ta obietnica nie opiera się wyłącznie na słowach. Jezus podchodzi do każdego z nas, dotyka nas i mówi: Nie bój się. Śmierć jest pokonana. Możesz iść spokojnie.
Panie, dobrze, że tu jesteśmy
Odwaga
Jacek Kopera OP
Rdz 12, 1-4a • Ps 33 • 2 Tm 1, 8b-10 • Mt 17, 1-9
Wbrew pozorom, aby wyruszyć w drogę do Boga i wziąć udział „w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii”, potrzeba jedynie odwagi. Najpierw, musi to być taka odwaga, która pozwala człowiekowi usłyszeć głos wzywającego go Boga. Trzeba też odwagi, aby porzucić dom ojca, swoich bliskich, wyrzucić wszystkie polisy na życie, przede wszystkim zaś, by wyrzec się lęku i niepewności przed nieznanym. Na koniec wystarczy już tylko wykrzesać z siebie odrobinę odwagi rodzącej wiarę w obietnicę, którą Bóg błogosławi nas „na drogę”.
Droga bowiem będzie wiodła przez ogień i wodę, przez trud i wyrzeczenie, gdyż jest to droga upodobnienia się do Chrystusa poprzez udział w Jego zbawczej męce i zmartwychwstaniu. Tylko w ten sposób możemy mieć udział w Bóstwie Jezusa, który przyjął nasze człowieczeństwo. Zanim będziemy gotowi u kresu drogi stanąć na spotkanie z Wszechmogącym, wiele naszych wyobrażeń powinno spłonąć w ogniu miłości, a liczne pragnienia muszą być oczyszczone w wodach prawdy. To przyniesie rozmaite cierpienia, zwątpienia, i co najgorsze, może postawić sens naszej wędrówki pod znakiem zapytania. Zresztą lepiej być tego świadomym, bo pokusa, by zawrócić, będzie pojawiała się raz po raz.
Bóg, doskonale wiedząc, czego nam potrzeba, wie także, jak łatwo omdlewają nasze stopy i słabnie duch. Dlatego objawienie się chwały Syna Bożego ma nas umacniać przed najważniejszym sprawdzianem naszej wiary, który dokona się w godzinie śmierci Jego Syna. Chrystus daje nam, podobnie jak wcześniej swoim uczniom, pewne wyobrażenie tego, na czym ów test wiary będzie polegał. Oto zbliża się etap podróży, który będziemy musieli przebyć absolutnie sami, a co gorsze staniemy w obliczu pustki, a całe dotychczasowe wędrowanie będzie wręcz domagało się zanegowania. Krótko po tym, jak Jezus po raz pierwszy oznajmił uczniom o swojej zbliżającej się śmierci, stanął przed nimi w majestacie chwały, aby cierpienie nadchodzących wydarzeń nie zatrzymało ich w drodze, by dać im nowy punkt odniesienia, by wszystko, co od tej pory będą robić, umieścić w nowej, odkupionej rzeczywistości. I choć przemienione oblicze Jezusa napawa uczniów lękiem, to doświadczenie spotkania z Trójjedynym Bogiem zapadnie głęboko w ich serca. I choć teraz jeszcze całkowicie brak im zrozumienia, to gdy nadejdzie odpowiednia pora, Duch Święty wydobędzie pełny sens tego, czego uczestnikami się stali, dając im moc do dalszego kroczenia za Chrystusem jako świadkowie Miłości.