Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie.
Nagrania kazań na niedzielę:
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Ubóstwo, które może ubogacić
Marcin Magdziarz OP
So 2, 3; 3, 12-13 • Ps 146 • 1 Kor 1, 26-31 • Mt 5, 1-12a
Błogosławieni ubodzy…”. Chyba nieczęsto myślimy o sobie jako o kimś, kto jest ubogi. A jeśli takie skojarzenie przychodzi nam do głowy, to zazwyczaj jest ono związane z niedostatkiem materialnym: nie na wszystko mogę sobie przecież pozwolić; nie stać mnie na kosztowne wojaże, luksusowe towary czy samochody. Wydaje się jednak, że Jezus, wypowiadając nad uczniami pierwsze błogosławieństwo, nie ma na myśli ubóstwa ekonomicznego.
Jeśli dobrze się przyjrzeć, każdy z nas jest pod pewnym względem ubogi, tzn. każdy z nas ma swoje deficyty i ograniczenia, które przecież niełatwo jest uzupełnić, czasami jest to wręcz niemożliwe: komuś brakuje wychowania w normalnej, kochającej się rodzinie; ktoś nie nawiązuje łatwo kontaktu z innymi ludźmi; jeszcze innemu może brakować polotu, obrotności czy inteligencji…
Co zrobić, by moje egzystencjalne ubóstwo stało się dla mnie mimo wszystko błogosławieństwem? „To, co nie zostało przyjęte, nie zostało uzdrowione” – napisał Grzegorz z Nazjanzu. Przyjęcie swej egzystencjalnej niewystarczalności i ułomności jest równoznaczne z uznaniem całkowitej zależności od Boga, któremu powierzam siebie jak dziecko. To pokorne zwrócenie się ku Niemu jest momentem zwrotnym w przeżywaniu własnego ubóstwa, otwiera mnie na przyjęcie Jego darów i łask. Darem zaś największym jest dar przybrania za synów, nasza nowa tożsamość, którą otrzymujemy dzięki Chrystusowi. „Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa” (Rz 8, 12).
Nie bójmy się zatem porzucić naszych pozornych bogactw, zabezpieczeń; uwierzmy za to błogosławieństwu Chrystusa, „który będąc bogatym, dla nas stał się ubogim, aby nas ubóstwem swoim ubogacić” (por. 2 Kor 8, 9).
Szukajcie Pana, wszyscy pokorni ziemi
Szczęśliwi idioci
Paweł Krupa OP
So 2, 3; 3, 12-13 • Ps 146 • 1 Kor 1, 26-31 • Mt 5, 1-12a
Żył kiedyś wybitny dyrygent, który nigdy nie używał partytury. Nawet najbardziej skomplikowane i monumentalne kompozycje dyrygował z pamięci. Zawsze jednak, kiedy stawał przed orkiestrą, kładł na swoim pulpicie małą karteczkę, którą po koncercie dyskretnie wsuwał do kieszeni fraka. Jak na wielkiego człowieka sceny przystało, nasz dyrygent zmarł podczas koncertu. Gdy lekarze próbowali bez skutku go ratować, słuchacze rzucili się do pulpitu, żeby zobaczyć legendarny skrawek papieru. Ich zdumionym oczom ukazał się napis następującej treści: „Skrzypce na lewo, wiolonczele na prawo, trąbki z tyłu”.
Jak ów dyrygent ze starej anegdoty, my również mamy luki w pamięci, mamy achillesowe pięty, słabości. Niektóre z nich są zawinione, wynikają z zaniedbań i grzechów. Inne jednak od nas nie zależą, stanowią część naszej psychiki, naszej cielesności czy też bagaż historii naszego życia. Niewielu wśród nas „mędrców wedle oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych” (1 Kor 1, 26). Choć to nie nasza wina, wstydzimy się tego, staramy się ukryć, kamuflujemy. Chrystus proponuje nam inne rozwiązanie: zaproście Boga do waszych słabości, problemów, trudnych sytuacji, aby stały się one szczególnymi miejscami objawienia Bożej mocy. To prawda, że nie da się wtedy przypisać sukcesu tylko sobie i jeśli będziemy mogli się chlubić, to jedynie w Panu (por. 1 Kor 1, 31), ale czy nie taki jest sens chrześcijańskiej egzystencji: pozwolić Bogu objawiać się poprzez nasze życie? Przez wieki wielu myślicieli i filozofów drwiło z chrześcijańskiej słabości, oskarżało nas o apoteozę bierności i strachu, my jednak wiemy, że jest to słabość, w której doskonali się moc (por. 2 Kor 12, 9) i objawia potęga Tego, któremu powierzyliśmy siebie samych. Dlatego wierzymy, że nawet wtedy, kiedy płaczemy, kiedy cierpimy prześladowanie i niesprawiedliwość, możemy powiedzieć o sobie: szczęśliwi („błogosławieni”). I kiedy staramy się o pokój i czynimy miłosierdzie, kiedy czystość naszych intencji sprawia, że świat chętnie określa nas – jak księcia Myszkina z powieści Dostojewskiego – mianem idiotów, to możemy powiedzieć o sobie: szczęśliwi. To szczęście, wynikające z oparcia naszej kruchości na Bożej mocy i miłości, głosić będzie światu Dobrą Nowinę mocniej i piękniej niż niejedna homilia.
Wybitny dominikański kaznodzieja o. Lacordaire pojechał kiedyś do Ars, by posłuchać kazań Jana Vianneya. Kiedy po powrocie opowiadał swoje wrażenia, jedna z dam wtrąciła z przekąsem: „Podobno on się jąka…”. Lacordaire popatrzył na nią zamyślony i głośno westchnął: „Dałby mi Bóg tak się jąkać!”.
Bóg wybrał to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców
Horyzont szczęścia
Maciej Biskup OP
So 2, 3; 3, 12-13 • Ps 146 • 1 Kor 1, 26-31 • Mt 5, 1-12a
Błogosławieni, szczęśliwi… to perspektywa zarysowana dla każdego. Jezus nie zaczyna swojego orędzia od moralizowania i powinności, ale mówi o powołaniu do szczęścia. Obietnica Jezusa jest paradoksalna: szczęśliwi, ale ubodzy, płaczący, prześladowani. Nie pasuje do dzisiejszej rzeczywistości.
Gdy w Roku Jubileuszowym towarzyszyłem młodym w Światowym Dniu Młodzieży w Rzymie, dostrzegłem w ich twarzach zrozumienie dla słów papieża, który mówił: „Może od was Bóg nie zażąda przelania krwi, ale wierności Chrystusowi z pewnością tak! Wierności, której trzeba dochowywać każdego dnia. Mam na myśli narzeczonych i trudności, które sprawia w dzisiejszym świecie życie w czystości w oczekiwaniu na małżeństwo. Mam na myśli młodych małżonków i próby, na które jest narażona ich wzajemna wierność. Mam na myśli relacje między przyjaciółmi i pokusę nielojalności, która może się wkraść między nich”.
Szczęście jest trudne, bo wymaga spojrzenia poza siebie, wymaga czasu – daru dla drugiego. Tylko to, co kiczowate, niewiele kosztuje. Świat, lansując modę na sukces, nie obiecuje, że każdemu się uda. Nie każdy sprosta aspiracjom, nie każdy potrafi brutalnie się rozpychać, dążyć do celu za wszelką cenę. Ile trzeba się natrudzić, by wyeliminować konkurentów, którymi mogą stać się Bóg, współmałżonek, dzieci. Sukces żąda ofiary czasu, może go więc zabraknąć dla najbliższych. Po latach sukces zostanie osiągnięty, ale wartości i najbliżsi będą poza jego horyzontem. Ceną, którą przyjdzie zapłacić w zamian za to, że „się udało”, może być piekło samotności – pustka po tych, których się kochało, dla których zabrakło zwyczajnej obecności, podczas gdy nie brakowało czasu na wypruwanie żył, aby osiągnąć zawodowy sukces. Rosyjski teolog Paul Evdokimov napisał kiedyś, że piekło, to miejsce „gdzie nie krzyżują się żadne spojrzenia; piekło nie zna żadnego »naprzeciwko«”.
Dlaczego obietnice Jezusa są prawdziwe? Patrząc po ludzku, nie osiągnął sukcesu, ale ofiarując się, zapłacił życiem za to, co obiecał. Hans Urs von Balthasar pisał: „Jeśli Ojciec oddaje się Synowi bez reszty, Ojciec i Syn czynią to samo wobec Ducha Świętego, czyż nie jest to prawzór najpiękniejszego umierania pośrodku życia wiecznego? Czy ta ostateczna wola niebycia dla siebie nie jest warunkiem najszczęśliwszego życia? Nasze ubogie umieranie zostanie wchłonięte przez to najżywotniejsze »nadumieranie«, tak że wszystko, co ludzkie – bezpieczeństwo, życie, śmierć – zostaje dalej włączone w życie, które nie zna żadnych granic”.