Kościół średniowieczny obrósł w tradycję, złoto, ambicje. Dominik zrozumiał, że trzeba przyjąć krytykę tego bogactwa jednocześnie pokazując piękno wiary.
Z ojcem Maciejem Ziębą OP rozmawia ojciec Piotr Geisler OP
Pomysł Dominika miał być jego odpowiedzią na kryzys świata, w którym żył. Z jednej strony obecny był w tym świecie rozdźwięk pomiędzy hierarchią Kościoła a życiem zwykłych ludzi, z drugiej strony – brak formacji duszpasterskiej tych ludzi, który prowokował powstawanie wielu sekt i ruchów antykościelnych. Święty Dominik pytał o nich: co z nimi będzie. Takich ludzi chciał szukać na krańcach świata? Gdzie w jego czasach ten świat się kończył?
Pierwsza rzecz, na którą trzeba odpowiedzieć, to ewangeliczna gorliwość. Pytanie Dominika, co stanie się z grzesznikami, nie jest pytaniem sędziego, nie jest pytaniem abstrakcyjnym, nie jest nawet do końca pytaniem teologicznym. To pytanie zadaje przede wszystkim człowiek współczujący ludziom mu współczesnym, któremu los tych ludzi nie jest obojętny, któremu na nich bardzo zależy.
Dlatego Dominik próbuje zrobić nową rzecz, to znaczy wyważyć życie kontemplacyjno-czynne. To wśród wielu wzbudza wówczas wrogość, a nawet agresję. Przez całe dziesiątki lat dominikanie będą atakowani przez kler diecezjalny, że w Kościele możliwe jest albo życie mnisze, albo kapłaństwo tradycyjne, parafialne. To połączenie jest odważne i nowe. Musimy bardzo pilnować tej równowagi, bywały bowiem okresy dominikańskiej ucieczki w monastycyzm, ale dziś łatwiej nas zasysa aktywność.
Prouilhe i nasze mniszki są dla nas przypomnieniem, że ten moment modlitwy i kontemplacji jest niesłychanie ważny. To daje siłę Dominikowi. Jego epoka to czasy bardzo dynamiczne, w których wszystko trzeszczy, powstaje wiele nowych struktur kościelnych, państwowych, społecznych. Jest wiele problemów: od krucjat na zewnątrz poprzez silne ruchy heretyckie wewnątrz chrześcijaństwa. A zarazem jest to epoka, kiedy powstają nowe, silne miasta, liczne uniwersytety, to czas rozwoju handlu i podróży, epoka rewolucji technicznej – zupełnie nowe jakości. Czasy Dominika to zarazem moment, kiedy w pełni przyswaja się intelektualną spuściznę antyku. Wiek XIII jest więc w Kościele jak soczewka, która wiele w sobie skupia. Nova et vetera napiera na Kościół i świat. Są nowe wyzwania i stare problemy, spore obciążenie formą, narosłymi tradycjami. Cystersi jeżdżący na koniach symbolizują stare formy.
I w tym momencie pojawia się Dominik, który zaczyna myśleć w sposób nowy, świeży. Po pierwsze, jak mówiłem, w Dominikowym pomyśle liczy się gorliwość ewangeliczna, która daje mu rozmach i myślenie skierowane ku konkretnemu człowiekowi, dzięki temu diametralnie różni się ona od gorliwości ideologicznej. U Dominika uderzające jest to, że nie mamy wielkich reguł przez niego spisanych, nie mamy jego wielkich duchowych listów, czy dokumentów teologicznych. Dominik skrył się za swoim dziełem. W nim ten alegoryczny obraz drzewa wyrastającego z zakonodawcy staje się niezwykle dosłowny. To świadczy o jego świętości i geniuszu. Wspólnota życia i wspólnota celu staje się najważniejsza dla dominikanów. Ma ona całkowicie inną siłę rażenia niż pojedynczy kaznodzieje. W pojedynkę i łatwiej błądzić, i łatwiej ulegać słabościom, i jest się mniej wiarygodnym.
Dominikanie są efektem przemyśleń Dominika, jego sentire cum Ecclesia, po IV Soborze Laterańskim. Razem z nami zaczyna się wielka rewolucja. Do tej pory tylko biskupi nauczali. Lud w większości niepiśmienny nie bardzo wiedział, w co wierzy. Zachowywał głównie pewne zewnętrzne formy. Nikt mu nie tłumaczył prawd wiary. Był chrześcijański z chrztu i przystępowania do sakramentów (ale spowiedź była bardzo rzadka, komunia również, a małżeństwo jeszcze nie było pojmowane jako sakrament).
Dominik widział, że to nie wystarcza. Ruch Waldensów, to ruch pre-protestantyzmu, w którym samemu, indywidualnie i dosłownie chce się interpretować Pismo Święte. Jest jednak znakiem, że ludzie odczuwają głód Ewangelii, zaczynają samodzielnie i krytycznie myśleć, poszukiwać. Bardziej manichejski ruch Katarów ożywia z kolei odwieczny dualizm, który opisuje rzeczywistość kategoriami światłość-ciemność, dobro-zło, i zaprasza ludzi do uproszczonej wersji chrześcijaństwa.
Dominik wie, że nie może iść do tych ludzi ze starymi metodami. Kościół średniowieczny obrósł już w rozliczne obyczaje, złoto i latyfundia, podziały i awanse, kapituły, ambicje wewnątrz struktur. Dominik zauważy, że trzeba zrozumieć krytykę tego bogactwa jednocześnie ukazując piękno Kościoła. To ono ma pociągać ludzi wsparte modlitwą i gorliwością ewangeliczną.
Dominik w krótkim czasie pociągną za sobą wielu braci z bardzo różnych warstw społecznych, środowisk. Jako Hiszpan miał w sobie zapewne ogromny temperament, który mu to ułatwiał. Czy oprócz tego było w nim coś szczególnego, co prowokowało innych?
– Po pierwsze, myślę, że Dominik miał dar świetnej diagnozy. Umiał rozpoznać co jest problemem, widział związki przyczynowo-skutkowe. Uznając braki starych środków, zarazem działał zgodnie z postanowieniami soboru z 1215. To jest niezwykle ważne. Swoją pracę opiera na kaznodziejstwie i indywidualnym słuchaniu spowiedzi. Dotąd głoszenie zarezerwowane było dla biskupów, a spowiedź odbywano bardzo rzadko. Księża byli kształceni ad solam missam. Te priorytety stawiają nas bardzo blisko ludzi, cały czas pamiętając, że jeżeli mamy formować i oceniać ludzkie sumienia to musimy się sami pogłębiać poprzez zgłębianie prawd wiary.
Widzimy jak dla Dominika ważny jest moment kontemplacyjno-edukacyjny. To jest czas, kiedy powstają uniwersytety. I Dominik nie boi się przy owych nowatorskich universitates magistrorum et scholarium powstających w wielkich miastach, lokować swoich braci. Pamiętajmy, że od starożytności – dopiero dojrzałe średniowiecze próbuje to zmienić – miasta mają niedobrą reputację jako centra bogactwa, ergo chciwości, a także rozlicznych rozrywek, a więc i korupcji i wyuzdania. A uniwersytet jest wówczas „nowinką”, która powoli i pośród wielu kontrowersji toruje sobie drogę do pełnoprawnego obywatelstwa w feudalnym społeczeństwie.
Umiejętność połączenia umiłowanej przez Dominika tradycji, dobrej teologii, świadomości bycia częścią Kościoła, a zarazem odwaga w myśleniu o nowym modelu, demokracja, teologia otwarta na dialog, która znajduje kulminację w myśli św. Tomasza z Akwinu, pozwoliły na powstanie nowego dzieła i jego natychmiastowy dynamiczny rozwój.
Odwaga w podejmowaniu wyzwań i realistyczny optymizm, które towarzyszyły naszemu założycielowi są niezwykle istotne w naszej duchowości. Dominik ufa braciom. Odważnie ich rozsyła. To zaufanie do człowieka obecne w naszej duchowości, która pozwala na demokrację, przekonanie, że możemy się sami sobą rządzić opiera się na optymizmie biorącym się z tego, że ponad wszystkim ludzkimi działaniami i instytucjami zawsze jest Chrystus – Zwycięzca piekła i szatana. Tym właśnie Dominik pociąga braci. Umiał nazwać problemy i w sposób jasny i wiarygodny oraz pełen optymizmu na nie odpowiedzieć.
Czymś co mnie ujęło w myśleniu św. Tomasza, o którym Ojciec już mówił, co wyraźnie podkreśla rys dominikańskiego spojrzenia na człowieka to patrzenie na niego nie przez pryzmat 10 przykazań, a cnót, które mają go udoskonalić w dążeniu do Chrystusa i pokonywaniu przeszkód z tym związanych. Jakie są cechy charakterystyczne tej dominikańskiej antropologii, które opisał Akwinata, a które kierowały Dominikiem w spotkaniu z drugim człowiekiem?
– W człowieku zawsze istnieje pokusa użycia siły, zwłaszcza wtedy, gdy oponent trwa uparcie przy swoim. Kiedy Kościół jest silny i ma duże wpływy, a pojawia się jakiś problem, to można go rozwiązywać środkami bogatymi. Nie mówię, że przemocą, co w historii niekiedy się przydarzało, ale również przez bardziej delikatne formy sojuszu tronu z ołtarzem – narzucone regulacje prawne, uprzywilejowanie Kościoła, używanie dóbr Kościoła dla umocnienia swojej pozycji, namaszczanie niektórych polityków lub partii jako „swoich”. Dzisiaj też może nam to grozić.
Tymczasem Dominik ufa, że nie musi używać tego typu środków. Patrząc na Jezusa, który rozmawia z nieczystymi Samarytanami, z podrzędnymi wówczas istotami – kobietami, nawet wątpliwej konduity, czy z kolaborantami celnikami, Dominik wszędzie tam gdzie widzi choćby skrawki dobrej woli zawsze podejmuje dialog. Nawet z tymi, którzy tej woli nie mają także podejmuje rozmowę, aby spróbować ich przekonać do swoich racji. Pan Jezus wyraźnie mówi, że doczesne sukcesy są doraźne i mało skuteczne. W każdym miejscu i w każdym czasie sojusz tronu z ołtarzem zawsze kończy się źle dla ołtarza. Dominik jest tego świadom. Tu też przejawia się jego optymizm, ponieważ wie, że – na dłuższą metę – prawda zwycięży, że jeżeli istnieje elementarna dobra wola, a większość ludzi ma taką wolę, to uda się im pokazać piękno Bożej prawdy. To jest antropologia, która opiera się na optymizmie intelektualnym i etycznym.
My wiemy, że grzech pierworodny poranił, ale jednak nie zniszczył ludzkiej natury stworzonej ad imaginem et similitudinem Dei. Dlatego – to po pierwsze – chrześcijaństwo uznaje godność każdego człowieka. Przykładem niech będzie Pan Jezus, który wchodzi w rzeczywistość kobiet, wtedy zmarginalizowanych i lekceważonych. U Dominika te kobiety stają się jednym z fundamentów zakonu poprzez, uprzednie do klasztorów męskich, wspólnoty mniszek. W ten sposób też wspiera ważne novum tamtego czasu, bo XIII i XIV wiek to czas wielkich opatek, mistyczek, królowych, które swoją świętością, poezją, muzyką, talentami politycznymi i militarnymi tworzą historię..
Po drugie, we współczuciu Dominikowego pytania „co stanie się z grzesznikami?” wypływającym z troski o grzeszników, zawarta jest świadomość, że naprawdę zmienić możemy jedynie tych, których kochamy i którzy wiedzą, że są kochani. Ludzie, do których przychodził Dominik czuli, że on ich kocha, że mu na nich zależy, że robi to dla nich. Odczuwali, że ten kaznodzieja nie chce zagnać niesforne owieczki do stada, że nie chce narzucić im swoją doktrynę, zdyscyplinować, a tylko i wyłącznie chce im pomóc. To współczucie to jest rdzeń Dobrej Nowiny i rdzeń duchowości dominikańskiej. Pod spodem wszystkich działań powinno być optymistyczne powierzenie wszystkiego Chrystusowi. To On zwyciężył świat.
Mówi się o Dominiku, że głosił wszystkim, ale i wszędzie. Trochę przewrotnie pytając, czy są takie miejsca, do których Dominik by nie poszedł?
– To jest trudne pytanie. Istnieje bowiem chrześcijaństwo naiwnie optymistyczne, które idzie wszędzie i bezwarunkowo, akomodując się do sytuacji zewnętrznej. To nie jest styl Dominika, który idzie odważnie, ale nie dopasowuje się. Odwrotnie, chce otworzyć serca na Ewangelię. Z kolei „chrześcijaństwo pesymistyczne” strasznie się odgradza od świata, wszędzie widzi podstęp i przejawy działalności Złego.
Tymczasem Chrystus odważnie wychodził nawet do nieprzyjaznych środowisk, łamał wszystkie tabu. Myślę, że Dominik poszedłby wszędzie. Potrafiłby być wiarygodnym światkiem w każdych warunkach z założeniem, że jest przekonany, iż w jego interlokutorach jest choćby elementarna wola spotkania i dialogu. Zapewne nie poszedłby tylko tam, gdzie ktoś chciałby coś osiągać żyrując własne cele jego obecnością. Nie pozwoliłby się instrumentalnie wykorzystać.
Dominikańska duchowość rodzi się ze świadomości napięcia pomiędzy kontemplacją a życiem czynnym, pomiędzy podejmowaniem decyzji indywidualnych a demokracją i decyzjami podejmowanymi przez wspólnotę. Jakie cechy powinien mieć w sobie dominikanin, aby móc to napięcie twórczo wykorzystać?
– Indywidualna gorliwość wiary i prymat modlitwy są niezwykle ważne. Bez tego nasze życie jest płytkie, pośpieszne i chaotyczne. Dzięki Bogu mamy mniszki, które nas ratują wspierając w modlitwie. Istotnym elementem jest też porządne studium. Dziś ludzie bardzo często nie wiedzą w co wierzą. Weszliśmy też w czasy gigantycznego wyzwania dla całej zachodniej cywilizacji, które nazywa „epoka postprawdy”, w której obiektywne fakty mają bez porównanie mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań. Zaczynamy więc żyć w sferze wirtualnej, gdzie narracje mogą ulegać nieustannym zmianom. Dla zakonu, którego dewizą jest veritas to ogromne wyzwanie.
Myślę, że dla nas dominikanów jest to czas niezwykle intensywny. Poznawać prawdę, kochać tę prawdę i umieć ją głosić w erze postprawdy. Ukazywanie zgodności głoszonej prawdy z rzeczywistością, z duchową empirią jest niezwykle ważna. W Kościele ta postprawda też może zacząć się szerzyć, są już tego symptomy i my musimy go przed tym bronić.
W duchowości dominikańskiej bardzo istotnym elementem jest ubóstwo, które prowokuje do poszukiwania. Ubóstwo intelektualne każe poznawać prawdę, aby je zaspokoić. Nieustanne poszukiwanie prawdy zaprasza każdego z nas do odnajdywaniu jej w dziele stworzenia oraz w Ewangelii. Studium, do którego zaprasza nas Dominik pozwala nam na poznawanie prawdy w odpowiedziach na pytania, które mu zadajemy. Czy nie jest tak, że świat Dominika jak i nasz świat były czy są przekonane, że poznały już wszystkie odpowiedzi?
– Coś w tym jest. Ale specyfiką naszego czasu jest rozpowszechnienie przekonania, że – jak to ujął Rorty – „ani o prawdzie ani o racjonalności nie da się niczego powiedzieć; można jedynie podać opis procedur uzasadniających, które dane społeczeństwo – nasze społeczeństwo – stosuje w tym czy innym zakresie badań”. Relatywizm staje się wszechobecny. W Kościele boimy się relatywizmu, ale musimy też uniknąć niebezpieczeństwa fundamentalizmu. To kolejne napięcie, na które chce odpowiedzieć Dominik. Rozpływanie się w relatywizmie, często dziś – w imię tolerancji – agresywnym i brutalnym, który Ratzinger nazwał dyktaturą powoduje, że w Kościele rodzi się pokusa fundamentalizmu. Trzeba mieć jednak świadomość, że fundamentalizm to pułapka, fałszywa odpowiedź na prawdziwe wyzwanie relatywizmu. Życie chrześcijańskie to wspinaczka ku prawdzie, dążenie do prawdy.
Bardzo lubię tę modlitwę z nieszporów, gdy modlimy się „dopomóż wszystkim, którzy poszukują prawdy, aby ją znaleźli – a znalazłszy, nigdy nie przestawali jej szukać”. To jest bardzo dominikańskie. Nie bójmy się, że nie wiemy wszystkiego. Mój proces poznania w wyniku grzechu pierworodnego także jest fragmentaryczny, jakoś zdeformowany. Zatem spotkanie z drugim człowiekiem może mi pomóc coś rozświetlić, nazwać to bardziej precyzyjnie, wzbogacić nowym spojrzeniem.
Stosunek do prawdy w Kościele jest bardzo ważny. Błądzi bowiem ta część nadmiernie optymistycznych chrześcijan, którzy do prawdy prawie nie przywiązują wagi twierdząc, że każdy ma swoją wewnętrzną prawdę. Ale ta druga część, która maskuje niepewność udając, że wie już wszystko i to z całkowitą pewnością, także się myli. Rację ma św. Augustyn, gdy pisze: „Pewność poznania będzie doskonała dopiero później, po tym życiu, kiedy będziemy widzieć twarzą w twarz (1 Kor 13, 12). Bądźmy więc przeświadczeni, że uczucie skłaniające nas do szukania prawdy jest bezpieczniejsze od twierdzenia, że znamy to, czego nie znamy”. Powinniśmy mieć świadomość nieustannego poszukiwania, dążenia do prawdy obiektywnej. I to powinno nas dominikanów fascynować przez całe życie.
Tym na co św. Tomasz zwraca szczególną uwagę, a co zapoczątkował Dominik, jest poszukiwanie prawdy w poglądach ludzi, którzy myślą inaczej niż my, którzy nie wierzą tak, jak my. Dominik widząc ubogich, katarów, albigensów, w jakiejś mierze bierze z nich przykład wychodząc do ludzi, aby głosić im Chrystusa. Sam Tomasz obficie korzysta z filozofii Arystotelesa, z myśli żydowskiej. Czy nie jest tak, że obecnie boimy się szukać prawdy w tym, z czym nie do końca nam po drodze?
– Dla dominikanów jest to niezwykle ważne. Jeżeli wiemy, że my posiadamy prawdę, to ci „inni” automatycznie tkwią w błędach i nam pozostaje jedynie obrona prawdy przed ich poglądami. Na dodatek, jeżeli nasi oponenci mówią coś, co jest sprzeczne z naszymi poglądami, to oznacza to, że są krętaczami, wilkami w owczej skórze, oszustami chcącymi podstępnie zniszczyć Kościół.
Takie myślenie nie ma nic wspólnego z poszukiwaniem prawdy i niewiele ma wspólnego z Ewangelią. To co urzeka w Dominiku, a w myśli Tomaszowej jest już skrystalizowane na piśmie, to wsłuchanie się w racje strony przeciwnej. To mogą być jedynie okruchy prawdy, ale też są cenne. Jan Paweł II powiedział, że być może tragedia reformacji, wywołująca pękniecie w Kościele, paradoksalnie pozwoliła odkryć w Kościele wiele prawd na nowo, oświetlić w nowy sposób to, do czego w Kościele się przyzwyczajono, albo wręcz zapomniano. Taki motyw felix culpa może w różny sposób się przejawiać w historii. Dlatego powinniśmy starać się zrozumieć racje i argumenty nawet u tych ludzi, którzy nas krytykują i atakują.
Tomasz, zupełnie inaczej niż robi się to dzisiaj, stara się zestawić wszystkie argumenty, z którymi się nie zgadza, przedstawia racje wszystkich swych oponentów i to w możliwie najbardziej niewygodnej dla siebie formie. A dzisiaj celem dyskusji stało się wyłapanie wygodnych dla mnie fragmentów z najsłabszego argumentu mego adwersarza i tak nagiąć jego poglądy, by je publicznie ośmieszyć, wyszydzić jego myślenie.
Jest to zupełnie przeciwne myśleniu Tomaszowemu i dominikanin nie może temu ulegać. Musimy się wsłuchać nawet w przeciwników, ponieważ może nas to wzbogacić, przybliżyć do prawdy, a przynajmniej pozwolić zrozumieć sposób myślenia „innego”. Nawet bowiem kiedy ktoś mówi fałszywe rzeczy, to zrozumienie gdzie popełnia błędy, skąd się one biorą też nas wzbogaca. Także szacunek do drugiej osoby wymaga, by ją wysłuchać i nawet, kiedy się z nią nie zgadzamy, by jej pochopnie nie oceniać. Starajmy się znaleźć płaszczyznę porozumienia, bo zakładając z góry, że nasi oponenci mają złą wolę trudno prowadzić dialog. To nie jest chrześcijańskie widzieć dobrą wolę tylko w nas, a u tych „innych” zakładać jedynie ignorancję i przewrotność. Dominikanin nie powinien bać się być otwartym wobec poszukującego prawdy, mimo, że ten myśli inaczej i inaczej czuje.
Czy przez te 800 lat byliśmy wierni temu co pozostawił nam Dominik?
– To chyba tylko Pan Bóg wie. Oczywiście były momenty niewierności zwłaszcza, kiedy zakon wchodził w momenty pewnej potęgi włączając się w nadmierne bogactwo Kościoła, albo stając się administracyjnym strażnikiem doktryny. Trzeba jednak pamiętać, że mnóstwo piękna i świętości wnieśliśmy do Kościoła i mam nadzieję, że ciągle go będziemy wzbogacać. Siłę oddziaływania na Kościół traciliśmy wtedy, kiedy przestawaliśmy poprzez modlitwę i studium poszukiwać prawdy, a zaczynaliśmy jedynie jej strzec i kontrolować prawowierność innych.
W czym Dominik mógłby pomóc nam obecnie, o czym chciałby nam przypomnieć?
– Myślę, że chętnie przypomniałby nam o gorliwości w życiu zakonnym i o chrześcijańskiej odwadze.
Zatem tego sobie życzmy!
fot. k. nowak