Jak się modlić, żeby moja modlitwa nie była „pijana”?
Ostatnio w trakcie rozmowy z jednym z moich Braci, poruszyliśmy temat duchowości, to skłoniło mnie do refleksji o tym, czym jest modlitwa. Choć sama rozmowa dotyczyła bardziej przyziemnych spraw, powiedział mi, że według niego duchowość to po prostu relacja z Obiektem. Może brzmi to dość niezręcznie i technicznie i z pewnością byłoby wielką krzywdą dla teologów duchowości spłycać tak domenę ich zainteresowań, ale dla mnie, psychologa, takie ujęcie jest bardzo atrakcyjne i wbrew pozorom głębokie.
Pomyślałem wtedy, że skoro językiem duchowości jest modlitwa, to i ona sama podlega podobnej zasadzie, odnosi się do Obiektu. Kiedy psycholog słyszy o relacji z obiektem (w psychologii autorką tej teorii jest Melanie Klein), swoją uważność kieruje do wnętrza, analizując między innymi rodzaj więzi tworzonej z własnym uwewnętrznionym wczesnodziecięcym obiektem – matką. W modlitwie takie introspektywne spojrzenie musi być dopełnione o niezbywalnie istotną prawdę.
Obiekt człowieka modlącego się – Bóg, nie jest tylko subiektywnym, wewnątrzpsychicznym obrazem naszych niegdysiejszych relacji z autorytetami, ale niezależnym, odrębnym i wszechmocnym Bytem – przekraczającym skończone wymiary ludzkiej duchowości. Skoro wiemy już, że modlitwa to relacja z Bogiem oparta na więzi z Nim, którą tworzymy przez nasze wewnętrzne odniesienie do Jego obrazu w sobie, warto zastanowić się nad tym, co może wpływać na jakość tej relacji.
Skupię się na „psychopatologii” modlitwy, czyli na tym co tę więź deformuje i niszczy.
W duchowości mówi się często o przeszkodach w modlitwie. Mogą być nimi rozproszenia, nadmierna uczuciowość, niewłaściwy dobór miejsca, czy czasu modlitwy. Przeszkody, choć bardzo wymiernie ingerujące w jakość naszej modlitwy, są mimo wszystko tylko sygnałem o błędach, jakby punktową, objawową diagnozą i można je leczyć w sposób prosty, celowy, pracując nad poszczególnymi trudnościami. O wiele gorzej ma się sytuacja z głębszą chorobą, która całościowo dotyka relacji osoba – Osoba. Chodzi o patologię więzi. O jednej z dość nietypowych jak na modlitwę, chciałbym tutaj powiedzieć.
Każdy kto wchodzi w przestrzeń modlitwy doświadcza tego, że jest ona związana z zależnością. Człowiek modlitwy wie, że jej owocem jest wewnętrzna, oparta na zdrowej połączonej z ufnością zależności z Tym, który pociąga go do siebie więzami miłości (por. Oz 11, 4). Niemniej jednak, co jest owocem grzechu pierworodnego, bardzo często zdarza się nam to niszczyć.
Dwa skrajne sposoby, za pomocą których się to dokonuje, to po pierwsze zerwanie relacji oraz jej zniekształcenie przez nadmierną, toksyczną zależność, zwaną uzależnieniem. O ile ta pierwsza droga rozpadu jest stosunkowo szybko przez nas rozpoznawalna, bo zazwyczaj wiemy, kiedy popełniamy tak poważny grzech, że uśmierca on więź z Bogiem, o tyle subtelne uzależnienie często przybiera formę pozorów głębokiej duchowości.
Uzależnienie zmienia jakość naszej relacji z obiektem. Posłużmy się przykładem najczęstszego spośród nich – uzależnienia od alkoholu. By móc zrozumieć mechanizm tej choroby, musimy dostrzec to w jaki sposób pożądany obiekt – w tym przypadku alkohol, staje się w odbiorze człowieka uzależnionego innym, niż jest w rzeczywistości. Zmianie nie ulega sam obiekt, ale wewnętrzny stosunek uzależnionej osoby do niego. Alkoholik zaczyna przeżywać relację w odniesieniu do tego, co w alkoholu lokuje, co w nim umieszcza, do swoich potrzeb, pragnień, pociech, zatrzymując się na nich. Sam obiekt – alkohol, ma taką wartość, jaką nada mu osoba uzależniona. Stąd często mówi się o tym, że alkohol „leczy rany”, „koi smutki”, „zbliża ludzi”.
Można powiedzieć, że alkoholik zatrzymuje się w swojej percepcji rzeczywistości tylko na tym, co jest częścią niego samego, na swoim wewnętrznym stosunku do używki. Nadaje jej subiektywną wartość będącą jego stosunkiem do niej, bez konfrontacji z realnością tego czym w rzeczywistości jest ten „związek chemiczny”.
Skoro domeną uzależnienia jest błędne nadanie subiektywnej wartości obiektywnie niezależnie istniejącej rzeczywistości, jak to odnieść do uzależnienia w modlitwie? Wiemy, że w modlitwie Bóg, do którego ją kierujemy, jest stały, niezależny i niezmienny, to co modyfikowalne jest domeną drugiego uczestnika tego dialogu – człowieka.
Zatem uzależnienie dotyczyć będzie naszej wewnętrznej zmiany w obszarze zależności od Boga. Dzieje się tak, gdy na modlitwie utrwala się wzorzec zmiany, opisywany już wcześniej w przypadku alkoholika. Modlący się zaczyna szukać Boga w swoich subiektywnych wyobrażeniach, doznaniach i potrzebach, tracąc kontakt z Bogiem przekraczającym jego ograniczenia.
Dodatkowym elementem podtrzymującym toksyczną zależność są towarzyszące temu emocje. Alkohol staje się regulatorem stanu emocjonalnego, a w zaburzonej modlitwie nasze lęki i nasze radości wpływają na kreowany przez nie „nasz”, a co za tym idzie, często błędny obraz Boga. Modlitwa staje się wówczas doznaniowa i niewiele ma wspólnego z poszukiwaniem Prawdy.
Uzależnienie, oczywiście to nieuświadomione przez nas, jest czymś bardzo atrakcyjnym. Usuwa trudności związane z pracą nad relacją z Kimś, kto jest niezależny od nas, w zamian oferując nam towarzystwo najbliższego kompana, jakim jesteśmy my sami dla siebie. Może dlatego warto przyjrzeć się temu jakie uzależnienie przybiera formy i jakie są jego konsekwencje.
Pierwszym i bardzo „atrakcyjnym” skutkiem „pijanej modlitwy” jest stworzenie Boga na swój własny obraz. Taki „Bóg” zaspokaja każde nasze potrzeby emocjonalne. Gdy jest nam smutno, rozumie nas i albo się smuci z nami, albo nas pociesza, gdy jesteśmy źli, jest wyrozumiały i pozwala słusznie karać, mieć w niełasce naszych oponentów, gdy się cieszymy, błogosławi nam i razem z nami ekscytuje się naszym sukcesem.
Jednym słowem, taki stworzony „Bóg” jest przedłużeniem, emanacją naszej emocjonalności. Inną formą uzależnienia jest niewolnicze przywiązanie do metody modlitwy. W zasadzie każdy z nas szuka odpowiedniego sposobu komunikacji, także w tak delikatnej sferze jaką jest duchowość.
Ale gdy metoda staje się tą jedynie właściwą, zaczynamy traktować ją jak cudowne narzędzie wpływu na Boga. Przebóstwiamy metodę, przedkładając ją ponad Niego samego. Ulegając iluzji, że i On musi się jej podporządkować. Nasza modlitwa nie może być wtedy wolnym, twórczym dialogiem, a staje się manipulacyjnym sposobem wywierania wpływu. Tego rodzaju uzależnieniu będzie sprzyjać ewaluacja tzw. owoców modlitwy. Terror pragmatyzmu i skuteczności, któremu poddana jest modlitwa, definitywnie zabija ducha wolności.
Jedną z najbardziej dotkliwych konsekwencji rozwoju uzależnienia w modlitwie jest deformacja i utrata realnego obrazu Boga – śmierć duchowa. Bóg staje się Bytem ograniczonym i skrojonym na miarę naszych aspiracji, a wewnętrzny dialog jakim jest modlitwa, zamyka się w autoanalizie naszych (!) potrzeb, naszych (!) emocji, naszych (!) wyobrażeń, których w naszym mniemaniu podmiotem jest Bóg, ale niestety już nie ten Żywy (Wj 3,14), tylko utworzony z naszych projekcji. Gdy nie ma realnego kontaktu z Bogiem, umiera w w człowieka także jego zdolność do zmiany, do nawrócenia się. Jesteśmy wówczas skazani na pasywną duchową wegetację.
Istnieje jednak lekarstwo wyzwalające uzależnionego ze spirali egocentryzmu własnych projekcji. Jest nim Słowo Boże. To ono przywraca modlitwie jej duchowy trzeci (3D) wymiar. Przez nie Bóg może dojść do głosu, przemawiać do serca człowieka. I choć używa ludzkich kategorii, to nie jest nimi skrępowany. Wyzwolenie z uzależnienia dokonuje się poprzez pokorne przyjęcie obecności Innego, a dobra nowina o tym wspólnym życiu z Łaski, wyraża się poprzez konkretną, poświadczoną uczynkami miłość praktykowaną pośród szarej, zwykłej codzienności.