Jak bracia radzą sobie bez klasztoru i kościoła.
– Wytłumaczcie mi, dlaczego wszyscy tak się ekscytują tym przyjazdem dominikanów do Kielc? Czemu tylu ludzi tak to przeżywa, skąd ten cały szum wokół was? Jesteście tu wprawdzie dopiero kilka dni i nie widziałam was jeszcze w akcji…
– Aneto, nie wiem jak Ci to wytłumaczyć, właściwie to my już jesteśmy w akcji…
Pierwszego września, na zaproszenie biskupa Jana Piotrowskiego, wyruszyliśmy z Łodzi z misją podjęcia działalności duszpasterskiej w kieleckim środowisku studenckim. Póki co, bez klasztoru i własnego kościoła. Póki co – we dwóch. Tak jak uczy Ewangelia.
Dominikanie w Kielcach na Facebooku
Jeden z braci, patrząc na nas stwierdził: „Jak wam Opatrzność nie pomoże, to nic wam nie pomoże”. Pożegnał nas ewangelicznie: „Jak się wychodzi (nomem omen) z Łodzi to trzeba się uczyć chodzić po wodzie”. Jeszcze inny zadedykował nam piosenkę Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej: „Jeśli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą” (Ps 127), a potem skwitował naszą aktualną sytuację: „To teraz jesteście bezdomni”.
Trudno wszystko opisać, więc niech te kilka migawek z życia starczy na opowieść.
Trochę tak, trochę nie
Wylądowaliśmy u życzliwych sióstr dominikanek. Dostaliśmy dwa pokoje w bursie i półkę w lodówce.
Już podczas pierwszych kilku dni zdumiała nas troska i życzliwość nowo poznanych ludzi, którzy pomagali nam znaleźć mieszkanie. Na ulicy zaczepił nas obcy człowiek, który dominikanów poznał podczas studiów w Lublinie. Wieczorem dostaliśmy od niego wiadomość: „Drodzy ojcowie, z tej strony Michał (spotkaliśmy się dziś w centrum Kielc. Jak tam poszukiwanie mieszkania? Dzisiaj „rozpromowałem” temat wśród wielu znajomych i sam też szukam, więc na pewno coś znajdziemy”.
Takich reakcji było naprawdę wiele. Mieliśmy wrażenie, że połowa Kielc szukała nam lokum. Ktoś wysłał e-maila z informacją o naszych poszukiwaniach do tutejszego „Kościoła Domowego”. Wiele osób przesyłało nam informacje z aktualnymi ofertami mieszkań do wynajęcia.
W końcu udało się, choć właściciele wykazali nieco obaw co do naszej wypłacalności. Na pytanie: „Jak się utrzymujecie?”, odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że Opatrzność nad nami czuwa. Westchnęli znacząco… zaryzykowali.
Pierwsza kłótnia
Będąc jeszcze w Łodzi, podliczyliśmy nasze planowane wydatki i byliśmy nieco przerażeni sumą, która byłaby potrzebna, by wynająć mieszkanie i żyć jako-tako. Wtedy nasz przeor podsumował nasze obawy jednym zdaniem: „Myślenie o pieniądzach to pokusa i niepotrzebny niepokój”. Łatwo powiedzieć.
Pierwsza kłótnia, która między nami wybuchła dotyczyła właśnie pieniędzy. Nie dlatego, że ich brakowało, ale ponieważ zaczęły się pojawiać. A działo się to mniej więcej tak: podczas rozmowy pewien ksiądz spontanicznie wyciągnął z kieszeni portfel i oddał wszystko, co miał przy sobie, na nasze codzienne potrzeby.
Nie jest łatwo przyjmować, jeśli nie ma się jeszcze nic do dania. Tymczasem ofiarność ludzi, których spotykamy (również drogą e-mailową) jest tak obfita, że mogliśmy zorganizować wyjazd dla studentów na trzy dni z posiłkami, noclegiem i przejazdem za 50 zł! Dla nas jest to znakiem błogosławieństwa.
Po kilku tygodniach okazało się, że możemy się dzielić z innymi tym, co dostajemy. I choć od kilkunastu lat żyję z tego co ofiarowują klasztorowi ludzie, to dopiero w tej sytuacji zdałem sobie sprawę ze słów, które czytałem kiedyś, jeszcze jako student: „wszystkich dłużnikami są kapłani”.
Jezus lubi ogórkową
Pewnego dnia Jakub przyniósł wiadro zupy: pięć litrów świeżutkiej ogórkowej. Nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić. Przecież sami nie damy rady tego przejeść. Dwie godziny później ktoś zapukał do naszych drzwi. Jakub zawołał: „Maciej, Chrystus przyszedł”. Pomyślałem, że sprawdzę, w końcu niecodziennie jest okazja zobaczyć „na żywo” Chrystusa. Prosił o coś do jedzenia. Jego mina, kiedy wychodził z wielkim wiadrem zupy ogórkowej w ręce, była bezcenna.
Innym razem zadzwonił telefon. W słuchawce głos mówił: „Bracia, zostawiłam wam obiad na Wesołej”. Obdarowany, z siatka jedzenia Jakub szedł przez Kielce i zastanawiał się, co zrobić kiedy podeszła do niego bezdomna osoba i zapytała, czy mógłby kupić jej coś do jedzenia. Po chwili była szczęśliwą posiadaczką reklamówki obiadowej.
Ludzka życzliwość naprawdę jest wielkim cudem, której doświadczamy każdego dnia. Kiedy pewnego dnia odwiedziło nas „dobre i hojne serce”, zapełniając od góry do dołu lodówkę, złapaliśmy się za głowę, bo w klasztorze takich rzeczy nie jedliśmy. Patrząc na jej zawartość westchnęliśmy: „To koniec ze skromnym życiem”. Jednak tego wieczoru były: parówki, z musztardą. Wiadomo (!) – kielecką.
Jedna z tysiąca
Jeszcze przed przyjazdem poznaliśmy księdza Rafała Dudałę, który pozwolił nam na odprawianie niedzielnej mszy świętej dla studentów w kościele przy ulicy Wesołej. Oddał do dyspozycji (raz w tygodniu) salę duszpasterstwa na spotkania. Wspiera i pomaga (w ramach swoich możliwości) naszą obecność.
Tak jemu jak i innym tutejszym księżom i siostrom zakonnym, jesteśmy wdzięczni za życzliwość i możliwości, które nam stwarzają. Pojawiły się propozycje rekolekcji i różnorakich konferencji. Można powiedzieć, że prowadzimy lokalne kaznodziejstwo wędrowne i zaczyna się robić gęsto w kalendarzu.
W związku z rekolekcjami na początek roku akademickiego przygotowaliśmy wizytówki z zaproszeniami. Plan był prosty – osobiście dotrzeć do studentów. Wydrukowaliśmy ich tysiąc. Przez kilka dni chodziliśmy po tutejszych uczelniach i akademikach, budząc spore zainteresowanie. Jeden ze studentów, patrząc na nas i słuchając, co mówimy, stwierdził: „Dzisiejszy dzień to jakiś czeski film”.
Ale zaraz też pojawiła się osoba, która poprosiła o spowiedź i sporo kolejnych, mówiących, że dawno już nie byli w kościele. W sumie przyszło kilkunastu studentów. Na zaproszenie do duszpasterstwa jedna. Jako komentarz niech służy fragment Ewangelii św. Łukasza: „Większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”.
Po kilku miesiącach jest nieco lepiej. Cieszymy się z „wesołej grupy charytatywnej”. Odwiedziliśmy kilka miejsc, do których postanowiliśmy zaprosić do pomocy studentów. Chodzimy do ośrodka wychowawczo-opiekuńczego i domu pomocy społecznej dla osób niewidomych. Za każdym razem, po takim wyjściu zapraszamy studentów na kolację do naszego „klasztoru”. Te robocze spotkania bardzo nas cieszą, bo przy kolacji najlepiej rozmawia się o Panu Bogu i Jego sprawach.
Bywamy przyczyną rozczarowania
Rodzajowa scena na ulicy. Jedna z wielu. Kiedyś zaczepił nas człowiek, który jak się wydawało, pewnych trunków za kołnierz nie wylewał.
– Panowie! Panowie! Zaczekajcie chwilę! Kim wy właściwie jesteście?
– Dominikanami.
Posmutniał i powiedział: – Przegrałem zakład, myślałem, że jesteście paulinami.
Najlepsze kazanie
Kiedyś biskup Grzegorz Ryś powiedział, że „święty Piotr nigdy nie zaczynał głoszenia Ewangelii, zanim nie został o to zapytany”. I dodał: „Czy nasze zakonne życie wciąż jeszcze rodzi pytania o Jezusa Chrystusa?”.
Przypomniałem sobie Jego słowa, kiedy zadzwonili do nas dziennikarze z lokalnej telewizji, a później z Radia Kielce, prosząc o kilka słów na temat naszej obecności w tym mieście. To daje nadzieję, że wybraliśmy dobry kierunek działania.
Kiedy spotkałem niedawno biskupa Grzegorza z entuzjazmem opowiedziałem o naszej misji i kieleckich początkach. Zapytał: „A co z dziećmi?”, bo przez siedem lat opiekowałem się krakowskim duszpasterstwem młodzieży „Przystań”.
No tak… To pytanie czasem wraca. I od czasu do czasu pojawia się wątpliwość, czy nie lepiej być w klasztorze i troszczyć się o ludzi, którzy tam już przychodzą. Ale potem przychodzi myśl, że być może właśnie teraz głoszę najlepsze kazanie w życiu.
Gdzie można nas znaleźć?
Niedziela – 18.30 Msza Święta, Wesoła 54
Wtorki – 18.30 Msza Święta i spotkanie w sali duszpasterstwa, Wesoła 54
Środy – 16.30 spotkanie grupy charytatywnej, Toporowskiego 12
Spowiedź – najlepiej umówić się e-mailowo:
Jakub Nesterowicz OP – [email protected]
Maciej Chanaka OP – [email protected]