Jezus Chrystus jest Pierworodnym wśród umarłych, Jemu chwała i moc na wieki wieków.
fot. flickr.com / Lawrence OP
Wideo na niedzielę:
Ojciec Paweł Gużyński i Boska.tv przedstawiają «Boskie Słowa»
Nie będzie małżeństwa, nie będzie seksu. Pan Jezus mówi: pewne rzeczy są do śmierci – po śmierci będzie inaczej, zmartwychwstanie zmienia wszystko. O miłości po zmartwychwstaniu, po naszej śmierci, musimy myśleć także inaczej, ona będzie naprawdę przekraczała wszystkie ograniczenia miłości, jaką znamy stąd, z doczesności. Zderzając się z całą tragicznością naszej egzystencji, a pozbawiając się światła zmartwychwstania, nie znajdziemy żadnych odpowiedzi.
Nagrania kazań na niedzielę:
Król świata wskrzesi nas i ożywi do życia wiecznego
Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Z życia do życia
Nicanor Austriaco OP
2 Mch 7, 1-2. 9-14 • Ps 17 • 2 Tes 2, 16 – 3, 5 • Łk 20, 27-38
Jako ksiądz miałem przywilej towarzyszenia wielu ludziom, gdy odchodzili z tego świata. Uzmysłowiłem sobie, że w obliczu śmierci pytamy o dwie kwestie. Po pierwsze, spoglądamy w przeszłość i pytamy, ile warte było nasze życie. Często w takich sytuacjach cytowałem św. Jana od Krzyża, który napisał, że u kresu naszych dni będziemy sądzeni z tego, jak bardzo kochaliśmy. Życie pełne dawania i przyjmowania miłości jest życiem wartościowym. Ale to pierwsze pytanie nie jest wystarczające, nadchodząca śmierć każe nam również patrzeć w przyszłość. Kiedy odchodzimy, szukamy nadziei. Ojcze, dokąd ja idę? – pytano mnie wiele razy.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus naucza nas, że przez śmierć idziemy do życia. Idziemy do zmartwychwstania! W przyszłości będziemy na nowo stworzeni. Nasze zmartwychwstałe ciała będą tymi samymi ciałami, które mamy tu na ziemi, choć przemienionymi (por. 1 Kor 15, 35-58). Nie będzie już zepsucia ani śmierci. Skończy się wszelkie cierpienie i kuszenie. Nasze zmartwychwstałe ciała zostaną uwielbione. Każdy zostanie napełniony łaską w takim stopniu, w jakim umiłował Boga.
Skoro kończy się rok liturgiczny, jesteśmy wezwani, aby spojrzeć na wieczność. Święta Teresa z Lisieux powiedziała na łożu śmierci: „Nie umieram, ja wstępuję w życie”.
Niechaj Pan skieruje serca wasze ku miłości Bożej i cierpliwości Chrystusowej
Bóg żywych i… parasol dziadka
Jarosław Głodek OP
2 Mch 7, 1-2. 9-14 • Ps 17 • 2 Tes 2, 16 – 3, 5 • Łk 20, 27-38
„Czyją żoną po śmierci będzie kobieta, która miała wielu mężów?” – pytali Sadyceusze, wystawiając Jezusa na próbę. Zapytajmy normalnie, bez podstępów: czy po śmierci, jeśli coś „tam” w ogóle jest, będziemy nadal sobą? Czy w ogóle coś po nas zostanie? Jakikolwiek rodzaj materialności, w znaczeniu choćby mojej świadomości historii, tego, co kochałem i kim jestem? A może śmierć roztopi naszą tożsamość w Bożej czy kosmicznej wszechobecności? To ważne pytania. Jezus odpowiada na nie mniej więcej tak: „Gwarantem twojej ciągłości i tożsamości nie jesteś ty sam, tylko Bóg, który jest Bogiem żyjących, a nie umarłych”. Niesamowite, genialne, prawdziwe.
Z wykładów z metafizyki pamiętam, jak śp. prof. Władysław Stróżewski opowiadał nam o paradoksie parasola. „Wyobraź sobie – mówił – że twój parasol rozdarł się na wietrze. To był twój ulubiony parasol po dziadku, więc postanowiłeś wymienić poszycie. I tak się stało, ale potem złamała się rączka. I wymieniłeś rączkę na nową, drewnianą. Po latach leżenia na strychu znów konieczny był remont i wymiana rozmaitych części. I tak w rezultacie wszystkie części na jakimś etapie zostały wymienione. A ty z uporem twierdzisz, że jest to ten sam, twój pamiątkowy parasol po dziadku! No więc, co stanowi o tym, że jest to taki wyjątkowy parasol, że to ten sam parasol?”. Wygląda na to, że „parasolowatość” tego konkretnego parasola nie brała się tylko z jego materialnych składników. Znaczenie miał czas, przywiązanie, historia, zachowanie relacji z tobą i dziadkiem. Można nawet powiedzieć, że to, czym był ten parasol, zależało od ciebie i twojej z nim więzi! Bez ciebie nie byłby to ten sam parasol! Bo „technicznie” nie jest ten sam.
Racjonalne? Ależ tak! Nawet w pewnym sensie ponadracjonalne, bo pokazuje nam, że nasze losy i to, kim jesteśmy po śmierci, zależy nie tylko od nas, ale od naszych relacji z innymi, a przede wszystkim od tego, kim jesteśmy dla Boga! Bóg jest Bogiem żyjących, dla Niego nasze życie się nie kończy, ale nadal jest splecione z Jego życiem i życiem naszych bliskich: żon, mężów, rodziców; dla Niego nadal istniejemy, nawet jeśli zmieniamy się materialnie: od dziecka do staruszka, ale i od staruszka do jakiegoś nowego człowieka po śmierci. Po śmierci będą to nadal ci sami Jarek, Krysia, Marek, z jakimś rodzajem materialności i tą samą tożsamością. Jacy dokładnie będziemy, tego nie wiemy, ale jedno jest pewne: z Bogiem nadal będziemy żyli jako konkretni ludzie, ja jako „ja”, nawet bardziej „ja”, bo przecież bliżej Boga.
Gdy zmartwychwstanę, będę widział Boga
Bóg żywych
Grzegorz Chrzanowski OP
2 Mch 7, 1-2. 9-14 • Ps 17 • 2 Tes 2, 16 – 3, 5 • Łk 20, 27-38
W Ewangelii według św. Łukasza padają ważne słowa: „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”. Słowo „życie” można różnie rozumieć w kontekście naszych czytań. Z jednej strony jako sam fakt istnienia, także istnienia po śmierci. Wtedy słowa te oznaczałyby, że życie chrześcijanina nie kończy się wraz ze śmiercią, ale trwa w wieczności. Z drugiej strony „życie” może oznaczać nie tylko istnienie, nawet nieskończenie trwające, ale pewną jego jakość, intensywność, dobroć. Jeden człowiek powie, że ma dobre i ciekawe życie, a inny westchnie: „cóż za życie!”, mając na myśli utrapienia, których doświadcza. To drugie rozumienie „życia” jest szczególnie oryginalne i ciekawe. Jeżeli Bóg jest pełen życia i jest Bogiem żywych, oznacza to, że powołaniem chrześcijan jest pełnia istnienia, a nie cząstkowa i niedopełniona egzystencja.
Jednak mimo tych słów Chrystusa jedną z pokus, których doświadczamy jako chrześcijanie, jest lęk, że wiara w Chrystusa pozbawi nas jakiegoś ważnego wymiaru czy części życia ludzkiego. Możemy się bać, że nie zaznamy szczęścia, ponieważ wchodząc na drogę wiary, spotykamy wymagania, które mogą się wydać sprzeczne z tym, co nazywamy samorealizacją. Istotnie, jeśli chcemy postępować zgodnie z wiarą, zgodnie z moralnością chrześcijańską, staniemy nieraz przed moralnym dylematem, w którym Ewangelia przedstawi się nam w zniekształconej postaci, jako zimne moralizowanie, stojące na drodze do osiągnięcia upragnionych celów. Może tak być w przypadku uczciwości w sprawach finansowych, gdy myślimy, że nadarzająca się okazja do kradzieży nareszcie rozwiązałaby nasze życiowe problemy, lub w przypadku uczciwości w relacjach międzyludzkich, gdy związanie się z nową osobą i porzucenie współmałżonka wydaje się lekarstwem na poczucie braku miłości w życiu.
Taka pokusa i zarazem obawa o swoją samorealizację może dojść do głosu i dlatego nie możemy zapomnieć, że Ewangelia jest drogą do pełni życia, że jest obietnicą spełnienia pragnień i celu człowieka. Starajmy się zrozumieć, jakie życie przynosi nam Chrystus. W jaki sposób Ewangelia może prowadzić nas do szczęścia i do pełni życia. Jakie jest to życie, którym żyje Pan Bóg i do którego jesteśmy zaproszeni. Pisał o tym Jan Paweł II: „Życia, które Syn Boży przyniósł ludziom, nie można sprowadzić wyłącznie do istnienia w czasie. Życie, które odwiecznie istnieje »w Nim« i jest »światłością ludzi« (J 1, 4), polega na tym, że człowiek zostaje zrodzony przez Boga, aby mieć udział w pełni Jego miłości” (EV 37).