Tak żegnał Andrzeja Wajdę dominikanin Jan Andrzej Kłoczowski.

Pogrzeb zmarłego w wieku 90 lat reżysera odbył się 19 października w Krakowie. Żałobne uroczystości rozpoczęła msza święta w dominikańskiej bazylice Świętej Trójcy.

„Ostatnie słowo w życiu człowieka nie należy do śmierci, należy do życia, należy do Boga, należy do dobra, należy do miłości, należy do solidarności. Czy nie dlatego twórcy tworzą, że wierzą w dobro, które ma ostatnie słowo na świecie?” – pytał biskup Grzegorz Rys, który przewodniczył liturgii. Homilię wygłosił ojciec Jan Andrzej Kłoczowski, przyjaciel artysty.

W uroczystościach wziął udział prezydent Andrzej Duda. Obecni byli aktorzy i ludzie kultury. List z kondolencjami nadesłał Lech Wałęsa. Po mszy urnę z prochami Andrzeja Wajdy złożono w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Salwatorskim.

Dzień wcześniej artystę żegnała Warszawa. Mszę o spokój jego duszy odprawiono w kościele ojców dominikanów przy ulicy Freta.

Homilia ojca Andrzeja Kłoczowskiego

Pochylamy się nad urną, w którejś spoczywają prochy Andrzeja Wajdy. Ale Andrzej Wajda jest nie tylko w tych prochach. Jest obecny w nas; w naszej pamięci, w naszych myślach, w naszych sercach.

Tutaj są najbliżsi – rodzina, przyjaciele, współpracownicy…

I powiem więcej – tutaj jest Polska

Żegnamy Mistrza. Każde pożegnanie jest smutne, ale to ostatnie powinno być przeniknięte wdzięcznością.

Choć jest nas tak dużo, pozwólmy sobie na moment samotności, intymnego wejścia w siebie. Aby odnaleźć w sobie tę strunę szlachetności której imię jest wdzięczność. W każdym z nas ta struna zabrzmi inaczej – w najbliższych, w przyjaciołach, w tych których obudził swymi dziełami szlachetną wrażliwość na piękno.

Każda Msza święta, zaczyna się od wyznania win, wyznajemy je Bogu, Matce Najświętszej – i wam bracia i siostry. I wierzę, że wielu spośród nas pomyślało – i Tobie Bracie Andrzeju, Mistrzu Andrzeju.

Nikt nie odchodzi z tego świata, po najdłuższym nawet życiu tak, by bilans jego życia był zamknięty. I nie do nas to zamknięcie należy, jest w ręku Miłosiernego Ojca. Ale każdy z nas może powiedzieć – jeżeli zrobiłem ci coś złego, jeżeli jest między nami jakiś cień to mi wybacz Bracie Andrzeju, Mistrzu Andrzeju. A do Boga powiedz: wybacz Mu wszystkie grzechy i słabości jak ja jemu wybaczam.

Powiedział Andrzej Wajda w jednym z wywiadów, że był surowo chowany, nie płakał, a i ojciec jego zapłakał raz tylko gdy w 39 roku on, oficer otrzymał rozkaz kapitulacji. A potem zginął zamordowany przez Sowietów.

Czy stąd ta obecność Polski w twórczości Andrzeja Wajdy? Czy stąd ten trud wyszukiwania takiego języka artystycznego, języka filmowego w którym ta Polska byłaby opowiedziana nie językiem naiwnej poczciwości, która jest ostatecznie kłamliwa ale językiem wielkiej sztuki, która odsłania prawdę.

Mówią o Wajdzie, że romantyk. Tak, ale norwidowski, jak jego prawie rówieśnik Jan Paweł II.

I była tam Polska, od zenitu

Wszech-doskonałości dziejów

Wzięta tęczą zachwytu.

Zachwytu – ale i goryczy. Wajda kochał Polskę, a każda dojrzała miłość boli. „Pomiędzy ideą a rzeczywistością kładzie się cień”. Bo mówiąc za Norwidem Polak jest wielki, ale człowiek w Polaku jest mały.

Boli wadami, kłótliwością i zaciekłą małością ludzką, ale i dziejową zdradą jałtańskiego dyktatu, który padł na Polskę cieniem zniewolenia. Jak krata w końcowej sekwencji „Kanału”.

I cóż ma robić twórca?

Jak śpiewał znany poeta: „róbmy swoje”.

I Wajda robił swoje. A jak to robił!

Opowiadał o człowieku, o jego niepokoju i nadziei, o jego złudzeniach i jego prawdzie, ale także o jego pięknie i tęsknocie za tym, co go przekracza. O każdym z nas – ludzi…

Opowiadał Polakowi o Polsce, ale i światu opowiedział o Polsce robiąc to na najwyższym poziomie artystycznym. Złota Palma w Cannes za „Człowieka z żelaza” nie była nagrodą wynikającą z aktualnej wtedy mody na Polskę, ale z tego, że coś zrozumieli. Nawet Francuzom opowiedział o ich rewolucji i Dantonie po polsku. I nie o język chodzi ale o prawdę o tym jak dążenie do sprawiedliwości może przemienić się w przemoc i terror.

I był w Polsce zrozumiany. „Człowiek z marmuru” obudził wielu, którzy najpierw przysnęli gdy reżim pozornie zelżał, ale po Radomiu, ale po obejrzeniu filmu Wajdy lepiej byli przygotowani do rozumienia Papieża, gdy ten przyjechał z pierwszą pielgrzymką. Wzruszyło mnie wspomnienie Mistrza, gdy opowiadał jak wchodząc w czasie trwania strajku do Stoczni Gdańskiej, usłyszał od prowadzącego go robotnika prośbę by nakręcił teraz o nich film. Pod jakim tytułem? Teraz to już „Człowiek z żelaza” usłyszał.

Andrzej Wajda, jak każdy wielki człowiek nie bał się ludzi, wręcz ich potrzebował. Od malarstwa odszedł bo to sztuka samotnych, choć dalej rysował, a przyjacielem jego był wielki samotnik z Maison Laffitte Józef Czapski. Jako reżyser filmowy czy teatralny wiedział do czego dąży w pracy artystycznej, kierował zespołem zdecydowania, ale jednoczenia słuchał ludzi. Aktorzy filmowi czy teatralni, także ci najgłośniejsi, cenili niezwykle pracę z Mistrzem który umiał – jak o tym opowiadają – wydobyć z każdego to co było w nim najbardziej twórcze. Uczył ludzi patrzeć tak, by coś widzieli a nie tylko gapili się. Wyznał kiedyś, że gdy patrzy na piękny pejzaż a przypomni sobie że nie towarzyszy mu kamera to się odwraca, bo po co się zachwycać, jeżeli kamera nie zanotuje tego widoku.

Gdy nazistowski minister słyszał słowo „kultura” wyciąga pistolet, gdy słyszał to słowo Wajda wyciągał kamerę.

Powiedziałem na początku, że zgromadził nas tu szacunek i wdzięczność. I taka myśl i takie uczucie niech teraz kieruje naszą modlitwą i medytacją. Niech ta modlitwa sięgnie nieba, i nieba przychyli św. pamięci Andrzejowi.

fot. Dawid Grześkowiak OP