Słowa Twoje, Panie, są duchem i życiem. Ty masz słowa życia wiecznego.

Wideo na niedzielę:

 Ojciec Tomasz Zamorski i Boska.tv przedstawiają «Boskie Słowa»

Kto jest moim bliźnim? W tym pytaniu pobrzmiewa ironiczne stwierdzenie Kaina tuż po tym, jak zabił swojego brata i o tego brata jest pytany. Kain odpowiada Bogu: „Czy ja jestem stróżem mego brata? Co mnie on obchodzi?” Stajemy ciągle w takim dylemacie, czy ten bliźni to bliźni, czy mam coś zrobić, czy nic nie robić, czy mam się interesować, czy każdy jest wolny, więc niech robi, co chce? Nie ma miłości, która jest jedynie deklaracją. Pan Jezus mówi: stań się bliźnim, wejdź w relację, nie bądź obojętnym, nie czekaj, aż ktoś inny cię zaprosi, pokaże, co masz zrobić. Ty sam czyń drugiego człowieka swoim bliźnim. Jak to robić? Może uruchomić serce, może zdolność słuchania, może zdolność patrzenia, a przede wszystkim ręce, bo miłość potrzebuje rąk, które niosą pomoc.

Nagrania kazań na niedzielę:

 

Słowo jest bardzo blisko ciebie
 Słowo jest bardzo blisko ciebie

Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Wierzyciele miłości

 Máté Barna OP

 Pwt 30, 10-14 • Ps 69 • Kol 1, 15-20 • Łk 10, 25-37

„Kto jest moim bliźnim?” Takie pytanie uczony w Prawie zadaje Jezusowi. Komu mam czynić dobro? Co mam robić? To pytanie odnosi się także do nas, ponieważ słowo „bliźni” oznacza tego, który potrzebuje pomocy. Jednak na końcu przypowieści Jezus odwraca sens tego słowa i pyta, który z tych trzech okazał się bliźnim. Bliźnim nie jest tylko ten, który potrzebuje pomocy, ale także ten, który zauważa potrzeby innych i im pomaga.

Jezus mówi to, aby nauczyć nas wdzięczności za wszystkie dobra, które otrzymaliśmy, i obdarzyć nas duchem dziękczynienia. W chwili, gdy to zrozumiemy, oczywiste staną się słowa z Pierwszego Listu św. Jana: „W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego” (1 J 4, 10).

W świetle tej odwróconej logiki, która ukazuje misterium kochającego Boga, możemy inaczej czytać tę przypowieść. Nie mamy się odnajdywać w figurze Samarytanina w sensie moralnym, lecz mamy przyznać, że my wszyscy (cała ludzkość) jesteśmy jak człowiek, który wpadł w ręce zbójców, i potrzebujemy zbawienia. A Jezus jest Samarytaninem, który przychodzi nam z pomocą.

Samarytanin zawozi potrzebującego pomocy człowieka do gospody – najpierw sam się nim opiekuje, a potem zostawia pieniądze i powierza go gospodarzowi – tak jak Jezus powierza uratowaną ludzkość Kościołowi. Właśnie w tej figurze powinniśmy zobaczyć zadanie dla siebie – mamy uzdrawiać, ponieważ sami zostaliśmy uzdrowieni.

Odważmy się być wierzycielami miłości! Zostaliśmy uratowani przez Jezusa jako porzuceni na drodze. On nas zaprowadził do swojej gospody, którą jest Kościół, a my możemy iść jeszcze dalej, pomagając ludziom noszącym wszelkiego rodzaju zranienia. On nam wszystko odda. Nie postępujmy tak z przymusu, ale ze względu na Miłość, którą poznaliśmy, która pierwsza nas umiłowała.

 

Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone
Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone

Zabita nadzieja

Paweł Kozacki OP

Pwt 30, 10-14 • Ps 69 • Kol 1, 15-20 • Łk 10, 25-37

Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych bracia opowiadali mi, jakim szacunkiem i zaufaniem cieszy się tam ksiądz. „Nic nie musisz robić, wystarczy, że jesteś w koloratce i w habicie, a ludzie już traktują cię z sympatią. To nie jest żadna uniżoność, raczej serdeczna reakcja na kogoś, kogo chciało się spotkać”. Istnieje też i druga strona medalu: „Jeśli jednak zawiedziesz to zaufanie, zasądzą wobec ciebie najwyższy możliwy wymiar kary i wyegzekwują ją z całą bezwzględnością albo będziesz musiał spłacać niewyobrażalnie wysokie odszkodowanie”.

Przypomniałem sobie tę opowieść, czytając przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Wyobraziłem sobie reakcje człowieka, który „schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko, że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli”. Leżał ten półżywy biedak przy drodze, ręką ani nogą nie mógł ruszyć, a gdy z największym wysiłkiem otworzył oczy, zobaczył nadchodzącego kapłana. „Jestem uratowany!” – pomyślał. Wiedział, że nadchodzi pomoc, że nie umrze przy drodze. Jakież było jego zdziwienie, gdy kapłan minął go bez słowa. Jeszcze przez sekundę ranny łudził się, że zaraz wróci, że podejdzie z drugiej strony. Z najwyższym wysiłkiem podniósł głowę i zobaczył plecy oddalającego się człowieka. Czuł się jak rozbitek na bezludnej wyspie, który widzi oddalający się okręt. Po chwili sytuacja się powtórzyła. Lewita zapalił nadzieję, by ją już ostatecznie zabić. Pobitego człowieka nie bolały najbardziej rany zadane przez zbójców, ale serce, w którym zgasła nadzieja, poczucie, że zawiedli ci, których nadejścia bardzo się oczekiwało.

Czy powinieneś się zatem dziwić, że niektóre diecezje amerykańskie zbankrutowały po aferach 2002 roku? Czy uprawnione jest twoje pytanie, dlaczego wobec amerykańskich duchownych katolicy tak bezwzględnie egzekwowali prawo? Najbardziej boli podeptane zaufanie, zniszczona przyjaźń, zdrada tego, na czyją dobroć się liczyło.

Pan Jezus kończy przypowieść pytaniem, kto się okazał bliźnim człowieka, który wpadł w ręce zbójców. Warto może, byś w ramach rachunku sumienia zadał sobie pytanie, czy były sytuacje, w których ktoś nie mógł nazwać cię bliźnim. Zwłaszcza, czy nie był to ktoś, kto oczekiwał od ciebie pomocy, która nie przekraczała twoich możliwości i nie była poza Twoim zasięgiem.

 

Idź, i ty czyń podobnie!
Idź, i ty czyń podobnie!

Pytanie z podtekstem

Marcin Barański OP

Pwt 30, 10-14 • Ps 69 • Kol 1, 15-20 • Łk 10, 25-37

Razem z duszpasterstwem akademickim przygotowywaliśmy się do wyjazdu. Można powiedzieć: wielki wyjazd w małym mieście. Oczywiście, jak prawie zawsze, studentom brakowało pieniędzy, więc zaczęliśmy szukać ludzi, którzy zechcieliby wspomóc naszą wyprawę. Spotykaliśmy się z różnymi reakcjami. Najbardziej zapadło mi w pamięć następujące zdarzenie. Człowiek, który obdarował nas jedzeniem, poprosił o modlitwę. Obiecaliśmy mu to od razu i ktoś z nas stwierdził, że nie tylko w modlitwie będziemy o nim pamiętać, ale podziękujemy mu też w oficjalny sposób. I wtedy usłyszałem następujące słowa: – Nie, Ojcze, proszę tego nie robić – najważniejsze jest dobre serce; a dobre serce nie potrzebuje rozgłosu.

Druga sytuacja to spotkanie z pewną rodziną podczas kolędy. Jak to zazwyczaj bywa, po tradycyjnym wstępie i modlitwie rozpoczęliśmy dyskusję o różnych sprawach. Rozmowa zeszła na temat młodych ludzi, studentów. Moi gospodarze wysnuli wniosek, że są to ludzie, którzy nie mają przed sobą żadnej przyszłości, nic nie będą w stanie osiągnąć i na dodatek nikt nie może sprawić, aby coś się mogło w tej kwestii zmienić. Nie potrafili dostrzec dobra, które drzemie w młodych i jest dla nich prawdziwą szansą na rozwój. Rodzi się we mnie pytanie uczonego w Prawie: kto jest moim bliźnim? Pewnie w podtekście tego pytania znajduje się odpowiedź: ten, kto dobrze mi czyni, ten, na kogo mogę liczyć, ten, kto mnie nie zawiedzie, ten, kto może odwzajemnić moją serdeczność. Tylko czy to jest właściwy podtekst, czy jest to podtekst, którego możesz się doszukiwać jako chrześcijanin, jako człowiek pragnący podążać drogą Jezusowego miłosierdzia?

Myślę, że Jezusowy podtekst tego pytania jest zupełnie inny. Możesz w nim usłyszeć podpowiedź, że miłość bliźniego domaga się oczu otwartych, uszu gotowych do słuchania i rąk chętnych do działania. Nie będziesz kochał bliźniego, jeśli zostaniesz w domowym zaciszu jako bierny obserwator. Będziesz kochał bliźniego wtedy, kiedy wyjdziesz, kiedy będziesz chciał pomóc, kiedy dostrzeżesz dobro w drugim człowieku. Dobre serce nie potrzebuje rozgłosu, dobre serce potrzebuje okazji, żeby dobro czynić.