Taki był ojciec Michał Czartoryski. Męczennik Powstania Warszawskiego.

To dopiero był nowicjat: dwóch arystokratów, którzy wstąpili do zakonu już w dojrzałym wieku, i grono młodych chłopców, w większości wiejskiego pochodzenia. Ci ostatni pewnie nie raz mieli ochotę się buntować przeciwko wysokim wymaganiom, jeśli chodzi o ascezę i rygor życia.

Tylko jak tu narzekać na upokorzenia, kiedy ma się w roczniku braci ze szlacheckich rodów, który przyjmują polecenia i kary bez słowa skargi? Michał Czartoryski i Jan Maria Bocheński zdecydowanie zawyżali poziom.

Niedosłyszący arystokrata

Pierwszy z nich przed wstąpieniem nosił imiona Jan Franciszek. Pochodził z książęcego rodu, skoligaconego z rodami panującymi Europy. Jego rodzice mieli olbrzymi majątek w okolicach Pełkiń koło Jarosławia, mimo to dbali, by nie okazywać ostentacyjnie swojego bogactwa.

Urodziło im się dwanaścioro dzieci, z których jedno zmarło w dzieciństwie. O wychowaniu w ich domu mówiono: „bogoojczyźniane” – bardzo poważnie traktowano wymagania Ewangelii i patriotyzm. Dzieci uczono, by z równym szacunkiem odnosiły się do ludzi możnych, jak i prostych, uczono pracy fizycznej, ale także dbano o ich rozwój intelektualny i ogólne obycie.

Jeszcze jako małe dziecko ojciec Czartoryski przeszedł szkarlatynę, wdały się powikłania i ostatecznie choroba uszkodziła uszy. Słyszał słabo, ale nauczył się czytać z ruchu warg, co potem przydało mu się w czasie Powstania Warszawskiego.

Żołnierze, wiedząc o jego problemie z uszami, szli do niego chętniej do spowiedzi, licząc, że ich nie usłyszy. Wokół trwał ostrzał, co chwilę rozlegały się wybuchy, a ku ich zdziwieniu ojciec Michał i tak wiedział, co mówili. Po prostu wysoka specjalizacja i lata praktyki w ciężkich warunkach.

Od munduru do habitu

Sam także miał wojskową przeszłość: walczył w obronie Lwowa pod koniec I wojny światowej, a potem z bolszewikami w roku 1920. Działał w wielu organizacjach młodzieży katolickiej, w tym w ruchu „Odrodzenie”. Znał i cenił ojca Jacka Woronieckiego, który bywał częstym gościem u jego rodziców.

Długo wahał się przed wstąpieniem do zakonu. Jego siostra, która była wizytką, prosiła jego spowiednika, by ten zmusił Jana do podjęcia decyzji. I prowadzący go ksiądz dał mu po prostu termin, do którego młody mężczyzna miał się określić. Ten – wtedy już dorosły mężczyzna, inżynier architekt – postanowił zostać kapłanem. Wstąpił do seminarium we Lwowie, z którego przeniósł się po roku do nowicjatu braci kaznodziejów w Krakowie.

Sprawdził się jako kaznodzieja, sporo także wniósł w życie odradzającej się wtedy polskiej prowincji zakonu – między innymi nadzorował budowę klasztoru na Służewie i troszczył się o właściwy przebieg remontów w krakowskim klasztorze (to jemu zawdzięczamy współczesny wygląd refektarza, podkreślający jego historię).

Był także mistrzem nowicjatu i to tak zasadniczym, że bracia domagali się od prowincjała wizytacji, bo uważali, że przesadza z wymaganiami. Wizytator przyjechał, przyjrzał się sytuacji, posłuchał obu stron i upomniał… braci studentów. Nie byli zachwyceni, ale cóż im pozostało poza przyjęciem tej decyzji?

Znaki

Jednoznaczność ojca Michała w postrzeganiu życia w klasztorze doprowadziła do konfliktu z przeorem i ostatecznie Czartoryski opuścił Kraków w 1944 roku. Najpierw przez dwa miesiące był kapelanem u sióstr Francszkanek Służebnic Krzyża w Żułowie na Lubelszczyźnie, potem pojechał na Służew.

Siostry zapamiętały zaskakujące wydarzenie związane z wyjazdem kapelana. Otóż kiedy wsiadł na wóz, zaprzężony do niego koń odmówił współpracy. Rzecz dziwna o tyle, że była to potulna szkapina, która nigdy się nie narowiła. Odczytano to jako zły znak i proszono, by ojciec nie wyjeżdżał, on jednak podjął już decyzję.

Wybuch Powstania zaskoczył ojca Michał idącego na umówioną wizytę do okulisty. Nie mógł już wrócić do klasztoru i przyłączył się do jednego z oddziałów na Powiślu jako kapelan. Świadkowie wspominali, że gdziekolwiek pojawił się w swoim białym, dobrze widocznym z daleka habicie, zapanowywały spokój i nadzieja.

Nieustannie odmawiał różaniec, a kiedy powstańcy zdobyli liturgiczne paramenty, odprawił w święto Wniebowzięcia Marki Bożej mszę świętą.

Bandyta w habicie

W nocy z 5 na 6 września powstańcy wycofywali się z Powiśla. Ojcu Czartoryskiemu proponowali, że przemycą go między cywilami, tylko musi w tym celu zdjąć habit. Odmówił. Uzasadniał to dwojako: tym, że przyrzekał nosić ten strój stale, i tym, że nie zostawi najciężej rannych, którzy potrzebują jego kapłańskiej posługi.

Został z nimi aż po śmierć – rozstrzelano go jako jednego z pierwszych. Dowódca niemieckich żołnierzy nazwal powstańców bandytami, a ojca Michała najgorszym z nich. W tym kontekście wypada to uznać za wyszukany komplement.

W 1999 roku Jan Paweł II beatyfikował go w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Istnieje spora dokumentacja fotograficzna, dzięki której znamy jego rysy twarzy, więc nie ma potrzeby przypisywania mu szczególnych atrybutów. Zresztą tym najważniejszym jest po prostu habit. Czasem w tle obrazów, na których jest przedstawiany, pojawia się powstańcza Warszawa albo fasada sanktuarium w Jarosławiu. Najlepiej jednak oddaje go ikona, na której rozkłada ręce w geście oranta, ubrany w biały habit bez kapy, wyraziście odcinający się od czerwonego tła – symbolu jego męczeństwa.

Bł. Michał Czartoryski – habit bez kapy, czerwone tło.

Dzień wspomnienia – 12 czerwca