Bł. Bartłomiej Longo – propagator różańca.

Jest beatyfikowanym dowodem na potęgę różańca i ludzką zdolność do zerwania się z uwięzi diabłu w dowolnie wybranym momencie. Wybranym oczywiście w pełnej kooperacji z Bogiem i Jego łaską.

Tam i z powrotem

Wychował się w bardzo pobożnej rodzinie, która posłała go do szkoły prowadzonej przez pijarów. A potem były studia prawnicze w Neapolu. Ówczesne uczelnie zachłysnęły się prądami filozoficznymi sprzecznymi z nauczaniem Kościoła i pod wpływem wykładów grzeczny chłopiec zamienił się w gorliwego antyklerykała.

Na tym nie koniec – w poszukiwaniu własnego sposobu na życie i prawdy trafił na seanse spirytystyczne. Branie w nich udziału ostatecznie przypieczętowało utratę wiary przez Bartłomieja. Rzucił się „smakować życie”, między innymi jako praktyk okultyzmu i kapłan świątyni szatana. To doprowadziło go do głębokiej depresji, a ta na skraj obłędu.

I w tym jakże mało sympatycznym miejscu wydało mu się, że słyszy głos zmarłego ojca, błagającego, by wrócił do Boga. Idąc za tą sugestią, zwrócił się do przyjaciela, profesora Vincenzo Pepe, z prośbą o pomoc. Opowiedział mu o swoim stanie duchowym i po kilku rozmowach dał się namówić na opuszczenie sekty i rezygnację z praktyk okultystycznych.

Do tego, by utrwalić ten stan, potrzeba było w tym przypadku specjalisty nie tylko od ducha, ale i od intelektu. Kogo więc mógł profesor Pepe polecić swojemu przyjacielowi, jak nie dominikanina?

Na kozetce u kaznodzei

Tak Longo trafił do ojca Alberta Radente, który wspierał go nie tylko modlitwą, postami i sakramentami, ale był w stanie także odpowiadać na pytania z zakresu filozofii i teologii. U niego Bartłomiej się wyspowiadał, a potem wybrał go na swojego stałego spowiednika.

Pod jego wpływem także po pewnym czasie został tercjarzem dominikańskim, przyjmując imię „Brat Różaniec” (Fra Rosario), co świadczy o tym, że i jego dosięgło „ukąszenie” dominikańską duchowością maryjną.

Ślubowanie na popiele

Diabeł nie poddaje się łatwo. Pomimo gorliwej pokuty, Bartłomiej potem jeszcze nie raz doświadczał nieprzyjemności spotkania z nim lub jego działania. Jednego z największych kryzysów doświadczył podczas wyjazdu do Pompei. Dręczyło go przekonanie, że jest potępiony i nie ma dla niego ratunku. Wtedy przypomniały mu się słowa ojca Alberta: „Kto szerzy cześć dla różańca, ten będzie zbawiony”. Upadł więc na kolana i złożył ślub, że nie opuści tamtejszych okolic, dopóki nie upowszechni tam modlitwy różańcowej.

W drugiej połowie XIX wieku była to dzika kraina, opustoszała i uboga, wciąż nosząca na sobie ślady tragedii związanych z wybuchami Wezuwiusza. Do jednego z tamtejszych, zniszczonych kościołów Longo przyniósł obraz Matki Bożej dającej różaniec św. Dominikowi i św. Katarzynie i zaczął promować z jego pomocą modlitwę różańcową.

To on opracował Nowennę Pompejańską. Polega ona na odmawianiu przez 54 dni różańca – każdego dnia wszystkich jego części. Z tego przez 27 dni (trzy razy dziewięć – stąd nowenna) do każdej części dodaje się antyfonę błagalną do Maryi, a przez drugie 27 dni – dziękczynną. Modlitwa ta nosi przydomek „nie do odparcia” i naprawdę czyni cuda, przede wszystkim w sercu i duszy tego, kto ją odmawia.

Coś dla ciała

Do modlitwy Longo dołożył działalność charytatywną i społeczną oraz publikowanie czasopism katolickich. Wszystko zaczęło się od sierocińca dla dzieci ulicy. Już niecałe dwadzieścia lat później zrujnowany kościółek zamienił się we wspaniałą bazylikę, a tereny nędzy w dynamicznie rozwijający się ośrodek.

Z jego inicjatywy powstawały tam zakłady pracy (był pomysłodawcą budownictwa socjalnego dla robotników), ośrodki kultury i nawet obserwatorium meteorologiczne i geodynamiczne, bardzo istotne na tym, aktywnym sejsmicznie, terenie. I to wszystko bez odrobiny magii, za to z pomocą 150 paciorków z dodatkami.

Ostatnia próba

Jego działalność szybko wzbudziła złośliwe komentarze, podobnie jak przyjaźń z hrabiną Marianną de Fusco. Aby ukrócić te ostatnie, poślubił swoją przyjaciółkę, żyli jednak w czystości, gdyż Bartolo złożył taki prywatny ślub niewiele po nawróceniu. Żona wspomagała jego dzieła – miedzy innymi wykorzystując do tego także swoje liczne kontakty towarzyskie.

Kiedy zmarła, jej dzieci wyrzuciły Bartłomieja, wówczas mającego już ponad 80 lat, z domu. Ponieważ cały swój osobisty majątek wcześniej przekazał Kościołowi, stał się po wielu latach ciężkiej pracy bezdomnym nędzarzem. Wrócił w swoje rodzinne strony, w dodatku bezpodstawnie oskarżony o defraudację pieniędzy przeznaczonych na sanktuarium, a więc z odium oszusta. Sprawa na szczęście wyjaśniła się i mógł znów zamieszkać w Pompejach, witany tam jak król.

Nie mylić z Sienkiewiczem

Z przedstawiających go zdjęć patrzy brodaty mężczyzna w okularach, którego przy pośpiesznym oglądzie można pomylić z Henrykiem Sienkiewiczem. Takich wątpliwości nie ma już przy fotografiach przedstawiających go w podeszłym wieku – długa siwa broda i ciepły uśmiech sprawiają, że przypomina raczej prawosławnych starców niż polskiego noblistę. Często za jego plecami widać fasadę sanktuarium w Pompejach, a u jego boku dzieci, które znajdowały opiekę w założonych przez niego sierocińcach.

Zmarł w 1926 roku, a jego dzieło nadal się rozwija. Pompeje są jednym z głównych sanktuariów maryjnych na świecie, zaś miliony ludzi odkrywa i duchowo rośnie dzięki propagowanej przez niego nowennie. Dla samego Bartolo zapewne najważniejsze jest co innego – osiągnął zbawienie, którego utraty tak bardzo się obawiał.

Bł. Bartłomiej Longo – świecki strój z drugiej połowy XIX wieku, okulary, broda, dzieci, różaniec w ręku.

Data wspomnienia – 5 października