Jak Paweł Kozacki OP spotkał dominikanów.
– Jak się słucha Boga i ludzi, to można potem mówić ludziom o Bogu, a Bogu o ludziach – mówił ojciec Paweł Kozacki podczas dominikańskiego spotkania w Fundacji MALAK.
Prowincjał dominikanów opowiedział, na co nie pozwalają mu zakonni bracia, jak znalazł się w Jeżycjadzie Małgorzaty Musierowicz i dlaczego do duszpasterstwa ojca Jana Góry musiała zaciągnąć go siostra.
Brodaty ojciec Paweł
– Byłem akurat świeżo po lekturze kilku tomów Jeżycjady, których czytanie wmusiły mi dziewczyny z duszpasterstwa. Zagadałem Małgorzatę Musierowicz, a ona podesłała mi resztę książek – wspomina swoje pierwsze spotkanie z autorką kultowego cyklu, które odbyło się w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu.
– Zaprzyjaźniliśmy się. Śluby dwóch córek pisarki błogosławiłem. I zdaje się, że w Kalamburce robię to, co robiłem na ślubie Zosi albo Emilki Musierowicz – mówi ojciec Paweł. Na co ktoś z publiczności pyta: – A jak długą miał ojciec brodę?
Brodaty ojciec Paweł, jak opisuje go Musierowicz, odsyła do zdjęć i z uśmiechem podkreśla, że miał też długie włosy. – Takie, że ojciec Czesław, nobliwy dominikanin z Poznania, wzdychał ciężko na mój widok – śmieje się.
W książce jest też kilka innych, bliskich mu wątków. – Jeden z tekstów Ignacego jest tekstem mojego siostrzeńca, też zresztą Ignacego. Mam sześciu siostrzeńców i opowiadałem różne o nich historie. Część z nich pojawia się w Jeżycjadzie, przypisana rodzinie Borejków – zdradza zakonnik.
Przepraszam, nie miałem kryzysu
Ojciec Kozacki urodził się i dorastał w Poznaniu. Jego rodzice byli w duszpasterstwie dominikanów w latach 50., kiedy w Poznaniu działał jeszcze ojciec Joachim Badeni. Jako nastolatek specjalnie podjeżdżał tramwajem na ulicę Kościuszki, gdzie stoi klasztor.
– Nigdy nie mogłem o sobie powiedzieć, że nie byłem wierzący. Nigdy nie przestałem chodzić na mszę świętą. Z Panem Bogiem zawsześmy się dogadywali. Raz lepiej raz gorzej, bardziej lub mniej świadomie – opowiada ojciec Paweł. – W duszpasterstwie przeszedłem od wiary odziedziczonej, którą wyniosłem z domu, do własnego wyboru. To był proces wzrostu i pogłębienia. Przepraszam, nie miałem kryzysu wiary. Ani spektakularnych nawróceń – dodaje z uśmiechem zakonnik.
Kaśka, przyprowadź go
Ale do duszpasterstwa szkół średnich musiała przyprowadzić go młodsza o cztery lata siostra. – Weszła do duszpasterstwa, Góra patrzy na Kaśkę i mówi: a ty mała co tu robisz? – A jestem. Ale jest problem – Jaki? – No, mój brat nie chce tu przyjść – No, to przyprowadź go – mówi Góra. No to mnie przyprowadziła – opowiada Prowincjał.
Do dominikanów przyciągnęły go dwie rzeczy: muzyka z Taizé, którą ojciec Jan Góra „świętym złodziejstwem” zdobywał we Francji, i Słowo. – Słuchając Góry wiedziałem, co jest mówione. Nie nudziłem się na mszach. To była podstawowa różnica między kościołem parafialnym a kościołem dominikanów.
Bez kwiatków i ćwiczeń duchowych
Styl dominikański to styl kaznodziejski. Klucz do niego tkwi w słuchaniu. – Początkiem kaznodziejstwa jest podwójne słuchanie – mówi ojciec Kozacki. – Słuchanie Pana Boga, Prawdy, którą On jest. Wchodzenie w osobistą relację z Panem Jezusem jako Prawdą. I słuchanie ludzi. Nie w idealu ale w bardzo realnym świecie. Jak się słucha i Boga i ludzi, to można potem mówić ludziom o Bogu, a Bogu o ludziach. Dominik to robił – podkreśla.
– Nadał zakonowi dynamizm, nie zostawiając żadnych kwiatków, pism, ćwiczeń duchowych. Jego dziełem jest zakon. Można powiedzieć, że święty Dominik nie był najlepszym dominikaninem. Święty Jacek był lepszym misjonarzem, święty Tomasz był lepszy od Dominika w nauce, święta Katarzyna – w mistyce, a święty Marcin de Porrès w miłosierdziu. Dominik pozostał w cieniu. A jednak odcisnął piętno – opowiada ojciec Kozacki.
Pomarańczowe konfitury
Pomarańczowa oprawa 800-lecia zakonu wygląda apetycznie. I zaskakująco. Jak się okazuje, także dla samego Prowincjała.
– Zawsze myślałem, że nasze barwy są biało-czarne – śmieje się i tłumaczy: – Święty Dominik, który znalazł się w Rzymie podobno posadził na Awentynie drzewko pomarańczowe, z którego święta Katarzyna robiła konfitury. Wysyłała je papieżowi, przebywającemu w niewoli awiniońskiej, i mówiła, że miejsce papieża jest w Rzymie. Stąd się to wzięło.
Jako Prowincjał ojciec Paweł musiał odsunąć na bok pisanie reportaży. Ale nadal lubi podróże i bieganie. Od skoku na spadochronie, który nazwał skokiem 800-lecia, marzy o kursie spadochronowym, by skakać samodzielnie. – Niestety moi bracia nie pozwalają mi go robić przed końcem kadencji – śmieje się.
Lajki to tło
Ojciec Kozacki przyznaje, że z popularności się cieszy. Jak radzić sobie z zainteresowaniem ludzi i mediów? – Jak ktoś mi mówi: jesteś wspaniały, odpowiadam: wiem o tym. Jak mówi: powiedziałeś dobre kazanie, mówię: też mi się podobało. Chyba za dobrze znam swoje wady i mam takie niewypracowane poczucie dystansu. Wiem, że za to samo kazanie mogą mnie pochwalić i skrytykować.
– Dobrze mi ze sobą i nie ma w tym żadnej mojej zasługi. Dostałem to – przyznaje zakonnik. – Dzięki temu nie mam potrzeby potwierdzania swojej wartości przez ilość lajków czy obecnych na kazaniu ludzi. To jest w tle.
Jolanta Szymańska
GOŚĆ W DOM to comiesięczne spotkania w Fundacji MALAK. Z okazji 800-lecia zakonu od stycznia do czerwca 2016 naszymi gośćmi są zakonnicy i świeccy, którym dominikanie przewrócili życie do góry nogami. Dowiedz się więcej na www.fundacjamalak.pl.