Poznaj św. Marcina de Porres. Brata na miotle.
Można powiedzieć, że na zamiataniu i pomocy potrzebującym zjadł zęby. Przynajmniej o tym świadczy czaszka świętego, na podstawie której w 2015 roku odtworzono komputerowo jego twarz. Na ekranie monitora pojawiła się ciepła i sympatyczna twarz Mulata w starszym wieku (zmarł, mając 70 lat), ale i tak pewnie nadal będziemy go rozpoznawać po atrybutach, nie po rysach twarzy.
Miotła i czarny szkaplerz
A często towarzyszy mu miotła, taka zwyczajna, starego typu, z drewnianym trzonkiem. Ma też nieco inny habit, niż pozostali święci dominikanie – jego szkaplerz jest czarny. Tak nosili się przed II Soborem Watykańskim bracia konwersi, współcześnie zwani współpracownikami (kooperatorami). Chociaż składają oni śluby zakonne, nie przyjmują święceń. Pracują jako zakrystianie, ogrodnicy, prowadzą księgi w kancelariach, kiedyś pracowali także m.in. w przyklasztornych szpitalach.
Nie inaczej było w przypadku Marcina, chociaż tu pojawiła się pewna trudność. Otóż urodził się jako syn możnego hiszpańskiego konkwistadora i czarnoskórej wyzwolenicy Anne Velasquez. Jego ojciec wyparł się dzieci z tego związku, ale nawet kiedy został gubernatorem Panamy, nadal łożył na ich utrzymanie i naukę. W jej trakcie Marcin zdecydował, że chce wstąpić do zakonu, ale tu pojawił się problem – jako Mulat, a przede wszystkim pochodzący od nieznanego [oficjalnie] ojca, nie mógł być przyjęty. Jego pragnienie bycia dominikaninem było tak wielkie, że zgodził się być służącym w klasztorze, byle tam zostać.
Kiedy wieść o tym dotarła do marnotrawnego tatusia, ten uniósł się dumą. Jak to? Jego syn służącym? Krew z jego krwi (co prawda nielegalna, ale zawsze) sprząta wychodki i obsługuje zakonników? Niedoczekanie!
W ostatecznym efekcie wywołanej przez niego awantury Marcin został dominikaninem, ale sam wybrał pozostanie bratem konwersem. Dobrze czuł się na furcie i w szpitalu, bo w obu tych miejscach mógł służyć potrzebującym. Pan obdarzył go miłosiernym i współczującym sercem, wrażliwym na wszelką biedę. Jego ulubioną formą pobożności było rozważanie Męki Pańskiej – dlatego często przedstawiany jest z krzyżem – oraz nocne czuwania przy tabernakulum, w czym naśladował św. Dominika.
Nieuczony mędrzec
Godziny spędzone na modlitwie dały mu mądrość, która sprawiła, że wkrótce furta klasztoru dominikanów z Limie stała się punktem pielgrzymek nie tylko biedaków i chorych, ale także potrzebujących duchowej porady. Tradycja przekazuje, że nawet biskup miasta przychodził tam po radę.
Brat Marcin nie był wykształconym teologiem, ale świetnie orientował się w kwestiach praktycznych, czyli jak żyć wiarą i jednocześnie dać żyć innym.
Franciszkański dominikanin
Tymi innymi byli nie tylko ludzie – św. Marcin jest też nazywany św. Franciszkiem Ameryki Południowej. Założył pierwsze schronisko dla bezdomnych psów i kotów, opiekował się ptakami a nawet karmił myszy.
Te ostatnie miały się tak rozplenić, że przeor klasztoru (zapewne do spółki z bibliotekarzem – w końcu każda mysz wie, że norkę najlepiej wyściela się drobno zgryzionym pergaminem) wywarł na brata niejaki nacisk w temacie wyprowadzki gryzoni lub innej formy pozbycia się tej hodowli. Podobno Marcin, chcąc uniknąć eksterminacji podopiecznych, pewnego dnia po prostu zawołał wszystkie myszy i wyprowadził je z klasztoru, a one za jego życia już tam nie wróciły.
Właśnie ze względu na to wrażliwe na dobro zwierząt serce na obrazach często towarzyszą świętemu – pies, kot, myszy, gołębie (w tym przypadku wyjątkowo nieobsadzone w roli Ducha Świętego).
Paternoster
Święty miewa czasem też zawieszony na szyi różaniec. Otóż bracia konwersi nie modlili się wraz z pozostałymi braćmi w chórze. Zamiast tego mieli odmówić w ciągu dnia określoną liczbę Pater noster i Ave Maria. Liczba tych modlitw szła w setki. Do ich odliczania służył właśnie taki sznur, nazywany od celu swojego istnienia „paternoster”.
Marcin de Porres – miotła, krzyż, czarny szkaplerz, zwierzęta, sznur modlitewny, kosz z chlebem, ciemna twarz.
Dzień wspomnienia: 3 listopada