Fra Angelico – Jan z Fiesole. Dekonspirujemy dominikańskich świętych.

Był mistrzem lokowania produktu – bez względu na to, co było tematem obrazu, zwykle musiał się na nim pojawić jakiś osobnik w czarnobiałym habicie, ewentualnie osobniczka.

Inna rzecz, że większość życia spędził na malowaniu po ścianach w dominikańskich klasztorach. W tym – przez dwanaście lat ozdabiał, cela za celą, sala za salą, dom braci kaznodziejów San Marco we Florencji.

Pokorny grafficiarz

I to świadczy o jego wielkiej pokorze, bo te freski mieli oglądać tylko mieszkańcy, gdyż znajdują się one za klauzurą. Jeden fresk na celę, tak do kontemplacji dla mieszkającego tam braciszka.

Dwanaście lat życia poświęconych tworzeniu dzieła, które mało kto będzie widział, wydaje się być skrajnie niedominikańskie. Przecież tu trzeba zabłysnąć, olśnić, oczywiście w myśl zakonnego hasła: „Głosić WSZYSTKIM, zawsze i na wszelkie sposoby”.

Jednak to nie jest tak, że Brat Anielski (bo tak trzeba tłumaczyć przydomek Fra Angelico) nie był wierny charyzmatowi swego ukochanego zakonu. Po prostu skupił się na contemplarealiis tradere samo jakoś tak wyszło. Otóż piętnastowieczny odpowiednik grafitti na tyle zachwycił braci i ich gości, że zamówiono u Jana freski do kaplic na Watykanie i do katedry w Orvieto. I tak mistrz dzieł ukrytych za klauzurą stał się słynny.

Nie zachwiało to jego pokorą, co więcej – by dać mu możliwość jej pogłębienia, bracia w Fiesole wybrali go swoim przeorem. Wszystko wskazuje, że dobrze realizował się i w tej funkcji. Widocznie malowanie na błyskawicznie schnącym tynku skutecznie wypracowało w nim cechy potrzebne także w zarządzaniu wspólnotą: umiejętność planowania, liczenia się z „podłożem”, zdolność współpracy z innymi i przewidywania konsekwencji swoich działań.

W końcu nieustannie doświadczał w praktyce zastosowania zasady, że jak coś się namalowało, to już się nie odmaluje.

Fresk na miarę westernu

Precyzję rysunku, umiejętność korzystania ze złoceń i sympatię do czystych, żywych barw wyniósł ze szkoły malowania miniatur. Potem skala dzieł nieco mu się zwiększyła, ale mistrzostwo pozostało. Tworzył na przełomie epok i sam był jednym z pierwszych twórców, którzy odeszli od intensywnej ekspresji gotyku w stronę majestatyczności renesansu.

Jego freski nie tyle wstrząsają tym, który na nie patrzy, co są zaproszeniem do zachwytu i refleksji. Jest też w nich, nawet tych dotyczących Męki Pańskiej, wewnętrzne światło i nadzieja. Gdyby przetłumaczyć je na język ruchomych obrazków, pewnie byłyby klasycznym westernem – w końcu po Passze Chrystusa mamy już pewność, że dobro zawsze zwycięży.

Chociaż już od chwili śmierci nazywano Jana z Fiesole Błogosławionym Angelikiem, to beatyfikował go dopiero Jan Paweł II w 1982 roku. Nie ma w biografii Fra Angelico niesamowitych wydarzeń. Jego spektakularnymi cudami są freski, które wyszły spod jego ręki, i jasny, pokorny ślad, jaki zostawił w pamięci sobie współczesnych.

Spojrzenie mistrza

Nad jego grobem w Santa Maria Sopra Minerva w Rzymie spoczywa piękny nagrobek z przedstawiającą go płaskorzeźbą – twarz jest wyraźna, podobna do przedstawienia Fra Angelico w katedrze w Orvieto. Namalował go tam Luca Signorelli jako swojego towarzysza na fresku „Kłamstwa Antychrysta”. Okoliczności przyrody, można by rzec, apokaliptyczne, mimo to Fra Angelico, choć patrzy na nie uważnie, to ze spokojem.

Poza tym freskiem jest malowany z pędzlem w dłoni, czasem także ze sztalugą. Zawsze w dominikańskim habicie, bywa, że pożycza od Ojca Dominika gwiazdę nad czoło. Charakterystyczne jest jego spojrzenie: intensywne, skupione i jednocześnie pełne pokoju.

Bł. Jan z Fiesole (Fra Angelico) – pędzel, sztaluga lub paleta, habit, czasem gwiazda nad czołem

Dzień wspomnienia – 18 lutego