Stacja7 rozmawia z ojcem Jackiem Szymczakiem
Lubi ojciec psy? Zakładając dominikański habit sam siebie ojciec ochrzcił mianem psa (red: w łacinie Domini canes to właśnie Psy Pańskie). Dlaczego akurat psy wybrał św. Dominik Guzman, założyciel zakonu?
Lubię psy dlatego, ponieważ są wymagające. Pies nie jest zwierzęciem, którym można się nie zajmować, a ono sobie poradzi. Fajne jest też to, że patrząc jak się zachowuje, można dużo powiedzieć o jego właścicielu. My dominikanie nie obrażamy się, jeśli ktoś powie, że jesteśmy “psami”.
Postać psa wzięła się ze snu, który w trakcie ciąży miała Joanna, matka św. Dominika – śniło się jej, że urodzi psa. Ten zaraz po porodzie zaczął biec, chwycił w zęby leżącą na ziemi pochodnię i biegł z nią dalej podpalając cały świat. W zakonie historia została przechowana, bo opowiada o tym, że życie św. Dominika było „podpalaniem całego świata”. Tym ogniem zapalał też innych braci. Trwa to już 800 lat. Joanna jest teraz błogosławioną, syn świętym, a drugi syn, który również został dominikaninem, błogosławionym.
Cały wywiad przeczytasz tutaj
Kiedy myślę o sobie, że jestem „psem”, to pierwszym skojarzeniem jest wierność. Sam psa nigdy nie miałem, ale inni mi mówili, że najważniejsze jest to, żeby pies wiedział kto jest jego panem. To coś bardzo dominikańskiego. Bycie psem, wiernym psem, to ciągłe przypominanie sobie kto jest moim Panem, kto jest moim właścicielem i komu powinienem być wierny. Kardynał Wyszyński o dominikanach powiedział, że są psami, które powinny być wiernymi przyjaciółmi każdego człowieka, a więc towarzyszyć im i oblizywać ich rany.
Jakie jest uzasadnienie dla istnienia akurat takiego charyzmatu pośród morza istniejących już formacji zakonnych?
Powołanie każdego z braci i sióstr jest zadaniem. To nie jest coś, co wstępując do zakonu mamy „wypracowane” w 100%. Wydaje się, że całe nasze życie, to odkrywanie dominikańskiego powołania, którego centralnym punktem jest życie we wspólnocie. Wiele osób widzi nas jako tych, którzy głoszą innym, ale św. Dominik mówi: Zanim wyjdziecie do innych, pierwszym miejscem Waszego głoszenia jest Wasza wspólnota, pierwszym obszarem działania jest życie z braćmi w klasztorze.
To, co na tym poziomie przeżywamy, wnioski, które jako wspólnota tworzymy, przekazujemy innym. Wydaje się, że jeśli szukamy klucza do dominikańskiego powołania, to ono nie bierze się z aktywności zewnętrznej, ale z tego, co dzieje się w naszych klasztorach.
Nie sztuką jest być cały czas na zewnątrz, objeżdżać pół świata, głosić kazania i rekolekcje. O wiele trudniej jest być we wspólnocie, żyć z konkretnymi braćmi, dbać i martwić się o codzienność. Święty Dominik mówi, żeby innym przekazywać dopiero owoce swojej kontemplacji. Jubileusz naszego zakonu jest takim momentem, kiedy również i my odkrywamy, że dominikanie to coś więcej niż mój klasztor i prowincja. Patrząc na braci i siostry przeżywające jubileusz na całym świecie mówię: „Mam największą rodzinę na świecie”.
Jeden z naszych braci mówił, że dominikanie w klasztorze są jak nieociosane kamienie w jednym worku. Trzeba nimi potrząsać, a one obijają się o siebie tak, żeby te najbardziej ostre „kanty” każdego z nich wygładzić. Rzeczywiście, nasza wspólnota jest miejscem, w którym odkrywamy jak bardzo jesteśmy różni. Cały czas się nad tym zastanawiamy. Przecież gdybyśmy naszymi kryteriami układali klasztor i cały zakon, to nawet byśmy nie pomyśleli, że mogliby się w nim znaleźć niektórzy z nas. Życie z braćmi to nieustanne zaskakiwanie się tym, że powołanie, które daje Pan Bóg jest większe od naszych ludzkich kalkulacji, takich przyziemnych – „Fajny, niefajny”, „nadaje się, nie nadaje się”. Dla każdego z nas Pan Bóg ma swoją drogę, każdego przyprowadza na inny sposób.
Na początku nie używano słowa „klasztor”, ale „kaznodziejstwo”. Dominik mówił, że najbardziej głosicie ludziom tym, jak żyjecie, czasem nawet nie otwierając ust. Świadectwo Waszego życia jest najmocniejszym głoszeniem Ewangelii.
Klasztor jest takim miejscem, w którym odkrywamy różnorodność i jedność, która nie jest „jednakowatością”. Jedność klasztoru nie polega na tym, że mam jednakowych braci, takich jak ja, bo każdy chciałby mieć swoje klony podzielające jego wrażliwość i poglądy. O tym, jaki jest zakon i cała prowincja, decydują konkretni bracia ze swoimi talentami i charyzmatami. Ta różnorodność jest rzeczą, którą człowiek odkrywa jako dar, a nie zagrożenie. Uczymy się tego od samego początku, od momentu, kiedy rozpoczynamy nowicjat i widzimy, że każdy przychodzi z innego pułapu – jesteśmy w różnym wieku i z różnym doświadczeniem – ktoś zaraz po maturze, a ktoś inny po doktoracie. Jak można powiedzieć, że to są moi bracia i że jesteśmy wspólnotą?
Kluczem jest zaufanie – są bracia, z którymi mogę się bez problemu dzielić się tym, co się dzieje w mojej duszy, z którymi jest to układ bardziej przyjacielski. W klasztorze pełnym facetów trudno jest „otworzyć swoją duszę”. Zresztą, my nie zawsze musimy gadać: dużo wnosi zrobienie czegoś wspólnie, nawet wyjście na pizzę.
Rozmawiała Diana Golec
fot. flickr.com / Lawrence OP