Mamy ciało cudownie niedoskonałe: dziecięce, młodzieńcze, a potem starcze. Takie jest.
Z o. Tomaszem Gajem OP rozmawia Magdalena Pajkowska
Jak pięknie patrzeć na ciało i do tego wychowywać siebie i innych?
Żeby pięknie na nie patrzeć, muszę je najpierw dostrzec. To banał, ale wielokrotnie słyszałem o próbach niepatrzenia na własne ciało.
A co, jeśli ktoś boi się swojego ciała?
– Jeśli ktoś odczuwa obawę, to już samo zauważenie lęku będzie krokiem w kierunku akceptacji. Stara zasada życia duchowego mówi: „Nic, co nie zostało przyjęte, nie może być zbawione”.
Proces zaakceptowania własnego ciała zaczyna się bardzo wcześnie i jest naturalny. Dziecko się nie wstydzi. Dopiero potem słowu „ciało” zaczyna towarzyszyć słowo „wstyd”.
– Potrzebujemy zdrowego wstydu, który strzeże intymności. On chroni sakralność ciała. To jak dobre drzwi do domu – są ludzie, przed którymi je zamykam, i tacy, przed którymi mogę je otworzyć. Jest też wstyd niezdrowy. Nie pozwala on na żadną intymność. Wstydzę się w ogóle mojego ciała, zakrywam je, chowam – nawet przed samym sobą, a już na pewno przed kimś innym. Drzwi do mojego domu są szczelnie zaryglowane, a ja nawet boję się myśleć o ich otwarciu. Stosunek do własnego ciała jest ważnym elementem mądrej miłości od siebie samego. Jeśli jej brakuje, to często łatwiej nam wymienić rzeczy, których w sobie nie lubimy. Nawet nie musimy się nad tym zastanawiać. A warto na siebie popatrzeć z ciekawością, znajdziemy wtedy również to, co może nam się podobać. Zamiast koncentrować się na piegach, których nie lubisz, dostrzeż coś, co ci się w tobie podoba. Jeśli sam nie odkryjesz piękna w sobie, to nikt nie zrobi tego za ciebie!
Ważnym i trudnym momentem odkrycia własnego ciała jest czas dojrzewania.
– Wiele zależy od tego, jak odnoszono się do cielesności w domu. Jeśli nie był to temat tabu, to dziecko miało szansę znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące je pytania i pokochać własne ciało. Wówczas nastolatek ma łatwiej, bo stopniowo uczy się rozumieć zmiany, które w nim zachodzą, i nie jest nimi zaniepokojony. Jeśli nie znajdzie odpowiedzi w domu, to najczęściej sięgnie do źródeł, które niewiele mu pomogą. W każdym wieku brak rozmowy może prowadzić do przekonania, że cielesność jest wstydliwa, sekretna, niebezpieczna, grzeszna. A taka nie jest! Warto słuchać i nie przestraszyć się trudności i porażek, których w tej dziedzinie każdy człowiek może doświadczyć.
Co złego robimy naszemu ciału?
– Wymieniłbym jeden grzech, który jest u korzeni: nie kochamy go.
Ale z drugiej strony istnieje kult ciała, młodości…
– Pod tym kultem nie kryje się miłość, tylko raczej lęk. Boję się, że moje ciało się starzeje, a przecież muszę mieć je młode, silne i zdrowe. Ta chęć może się stać obsesją, której wyrazem są przesadne zabiegi i nadmierne skupianie się na ciele. Mamy ciało takie, jakie mamy – dziecięce, młodzieńcze, a potem starcze. Cudownie niedoskonałe… Ono jest po prostu moje i chce, żebym je kochał. Warto zamieszkać we własnym ciele, to znaczy zadomowić się w nim. Mieć poczucie, że jest się u siebie.
Ciałem stał się nasz Bóg… Z ciałem zmartwychwstał. W rytmie roku liturgicznego jesteśmy zapatrzeni w ciało.
– Bóg zamieszkał i zadomowił się w ludzkim ciele. Co więcej – Jezus zostawił nam swoje Ciało i Krew w Eucharystii. To szokujące!
Co to znaczy, że jesteśmy świątynią Ducha Świętego?
– Gdy dawniej słyszałem te słowa, to wydawało mi się, że jest to program do wykonania – że muszę się bardziej postarać, aby stać się tego godnym. A przecież komunikat jest jasny: wasze ciała SĄ świątynią. Takie, jakie są.
Młode, stare, grube, chude…
– … i nie do końca święte. Pierwszą rzeczą, którą należy zrobić, jest przyjęcie własnego ciała i ucieszenie się nim. Trzeba je zaakceptować, bo to coś więcej niż nasz wygląd. Jest ono odbiciem naszej historii. To jest tak jak z drzewem – każdy z nas niesie ze sobą przeszłość, która nas ukształtowała. Czy ciało jest wątłe czy silne, przestraszone czy odważne, chore czy zdrowe. Widać w nim, czy ktoś doświadczył lat obfitych w czułość, miłość, czy były to lata suszy. Ciało reaguje w zależności od odciśniętych na nim doświadczeń.
Znałam kobietę, która mówiła, że kocha swoje zmarszczki, bo każda z nich jest pamiątką życia. Dlaczego zatem tak często mamy z ciałem problem?
– Bo zbyt często ogranicza się je do wyglądu i seksualności. Pozostając tylko w jednym ze znaczeń, zawężamy, a więc nieco przekłamujemy sprawę.
Czy ciało ludzkie jest sacrum czy profanum?
– Sacrum, chociaż w pierwszym odruchu kojarzy się bardziej z profanum. W ciele łączy się i jedno, i drugie. Jest dane nam i zadane. Szczególnie na modlitwie widać pokusę, żeby oddzielać to, co święte, od tego, co cielesne. Myślimy często, że modlimy się głową, słowami, skupieniem, a zapominamy o ciele. Ono też ma być włączone w modlitwę. Tego uczy liturgia, która wymaga aktywności – wstajemy, siadamy, klękamy, wykonujemy określone gesty.
Co mówi ciało?
– Ciało się nie myli. Umysł można oszukać. Ciała nie. Niezawodnie mówi nam ono, co czujemy. Trzeba go słuchać, choć nie zawsze trzeba być mu posłusznym. Widzę, że jestem wściekły, ale to nie znaczy, że muszę wybuchnąć. Dobrze zdawać sobie sprawę z własnych odczuć, żeby świadomie reagować. Przez ciało odbieram rzeczywistość – dotykam, czuję, słyszę, smakuję, widzę.
Jak mądrze patrzeć na rzeczywistość?
– Bez zniekształceń i zakłóceń. W najbardziej pierwotnym znaczeniu słowa „czystość”.
A czym ona jest?
– Jest prostotą spojrzenia. Jest odwagą patrzenia na świat taki, jaki jest – z dobrem i złem, z pięknem i brzydotą. Dzięki czystości spojrzenia nie pozwalam złu przesłonić dobra. Z takim podejściem nic, co przychodzi z zewnątrz, nie może mnie zabrudzić. Dla czystego wszystko jest czyste. Dotyczy to wszystkich sfer życia.
Także seksualnej?
– Tak. Gdy tak myślimy o naszym ciele, to czystość seksualna przestaje się kojarzyć tylko z restrykcyjnymi zakazami i nakazami, lecz staje się wartością wyboru czegoś piękniejszego. Nie dotyczy to tylko duchownych, ale jest drogą dla wszystkich – także małżonków, rozwiedzionych, nastolatków.
To takie biblijne ujęcie czystości…
– Biblia nie boi się ciała. Zaczyna się od opisu stworzenia człowieka, w którym Bóg lepi Adama. Bardzo lubię patrzeć na ten obraz nie na jako dawną historię, ale coś, co dzieje się teraz. To opowieść o dotyku Boga. On z czułością i miłością dotyka każdej części mojego ciała – zwłaszcza tych miejsc, które trudno mi przyjąć. Lepi moje ciało, widząc, że jest ono dobre.
I jestem takim naczyniem glinianym…
Rozmowa ukazała się w miesięczniku „Tak Rodzinie” 12/2015, wydawanym przez zgromadzenie Sióstr Loretanek.