Dekonspirujemy dominikańskich świętych.

Urodził się w rodzinie albigensów. W wieku lat nastu zbuntował się i przerwał dobrze zapowiadającą się karierę heretyka, nawracając się na katolicyzm. Ostatecznie swój konfesyjny los przypieczętował studiami w Bolonii. Spotkał na tamtejszym uniwersytecie dominikanów, zresztą trudno ich było wtedy tam nie zauważyć. Postanowił do nich dołączyć i wykorzystać swoją znajomość doktryny i środowiska katarów w ich nawracaniu.

Kaznodzieja i inkwizytor

Słynął z dużej skuteczności głoszenia, żelaznej konsekwencji w obronie doktryny katolickiej i jednocześnie niesamowitej łagodności w konfesjonale. Działał głównie w północnych Włoszech. Jak doskonała większość „psów Pańskich” był głęboko emocjonalnie związany z Matką Pana – bractwa mariańskie w kilku włoskich miastach uważały go za swojego założyciela.

victorinox

rys. Tomasz Rojek OP

Kiedy powołane zostały pierwsze trybunały inkwizycyjne, dominikanie – na polecenie papieża – w ramach sądowej sztafety przejęli żagiew od cystersów i sądów biskupich. Piotr z Werony, bo o nim mowa, został uszczęśliwiony urzędem inkwizytora. Bóg jednak najwyraźniej uznał, że Jego sługa dość już się naumartwiał w życiu i nie potrzeba mu kolejnego ascetycznego ćwiczenia. Postanowił zabrać go już do siebie.

Krwawy koniec kariery sądowniczej

Piotr zdążył jedynie ogłosić w jednym z miast, które podlegały jego jurysdykcji, żeby ci spośród katarów, którzy chcą się nawrócić, zgłosili się do niego. Kiedy wyruszył, by podobne oświadczenie wygłosić w kolejnym, po drodze dopadli go heretycy. Debata ograniczyła się do ciosu mieczem, który utkwił w głowie dominikanina. Ten upadł, a ponieważ nie był już w stanie mówić, własną krwią napisał na ziemi „Credo” – wierzę.

Jego zabójca, poruszony świadectwem Piotra, nawrócił się i został dominikaninem (miłość uszczypliwa mi podpowiada, że to pewnie w ramach pokuty, zresztą nie przyjął święceń – był tzw. bratem od fizycznej roboty, czyli konwersem).

Z mieczem mu do twarzy

A miecz, którym uderzył męczennika, jak utkwił, tak tkwi. Bywa, że brat Piotr nie zdejmuje go z głowy nawet w towarzystwie Damy, jaką niewątpliwie jest Matka Boża (por. Zwiastowanie Fra Angelico). Spod wystającego mu z czoła ostrza uśmiecha się nieśmiało lub wpatruje z zachwytem w Maryję.

Zresztą niektórym malarzom wyobraźnia podpowiedziała toporek a innym maczetę (od razu dementuję jakiekolwiek plotki, że heretycy pochodzili z Krakowa). W późniejszych epokach pojawiają się przedstawienia, na których Piotra można rozpoznać tylko po ranie na czaszce, ewentualnie po tym, że kontempluje ostrze narzędzia mordu.

Bywa też tak, że skoro święty ma wolne ręce, więc żeby miał co z nimi zrobić, malarze wkładają mu w nie księgę (dominikański klasyk) lub zielone coś. Na lepszych artystycznie przedstawieniach można rozpoznać w tym czymś liść palmy. Nie chodzi o to, że brat Piotr był szczególnym miłośnikiem ekologii tudzież obchodów Niedzieli Palmowej. Jest to atrybut wskazujący na męczeństwo, tzw. palma męczeństwa.

Skąd się wzięła palma?

Jednym z biblijnych symbolicznych znaczeń liścia palmy jest długie życie, nawet nieśmiertelność. Już w Apokalipsie tłum męczenników można rozpoznać między innymi właśnie po tym atrybucie. To znak, że ich śmierć była bezpośrednim przejściem do jedności z Bogiem. Kosztowna, bo kosztowna, ale ważna na wieczność wejściówka; voucher na skrót do nieba omijający czyściec.

Brat Piotr z niego skorzystał.

Św. Piotr z Werony: miecz, najczęściej tkwiący w głowie/rana na głowie, księga, palma. Wspomnienie liturgiczne – 4 czerwca.

rys. Tomasz Rojek OP