Życie dominikańskie z innej perspektywy.
POSŁUSZEŃSTWO
Na krakowskich krużgankach znajduje się intrygujący obraz, na którym dominikanie przedstawieni są ze ściętymi głowami, które trzymają w dłoniach. Artysta chciał przedstawić na nim wartość posłuszeństwa w zakonnym życiu. Kiedy bowiem dominikanie wyruszyli głosić kazania, przeor nakazał im wrócić do klasztoru na nieszpory. Mimo iż w międzyczasie zostali męczennikami, posłuszeństwa dochowali. Ten duch uwieczniony na średniowiecznych krużgankach jest obecny także i dziś w zakonie.
Brat Dariusz umierał w swojej celi. Był już zupełnie nieprzytomny I bracia przygotowywali się, aby zaśpiewać „Salve Regina”, kiedy nagle, ku zdumieniu wszystkich, wstał, wyciągnął z szuflady jakąś kwotę i włożył ją pod donicę. – Zapomniałem dać pieniądze na kwiaty do kościoła – wytłumaczył zdziwionym braciom, po czym położył się i zmarł.
Ślubujemy posłuszeństwo, ale nie jest ono ślepym i bezmyślnym wykonywaniem poleceń. Dominikańskie posłuszeństwo zazwyczaj jest bardzo dialogiczne.
Brat Feliks był człowiekiem o wielkiej wrażliwości. Miał on zwyczaj karmić gołębie przez okno swojej celi. Niestety, bracia nie byli zachwyceni franciszkańskim gestem, ponieważ karmione przez ojca gołębie brudziły klasztorne mury i okna. Chcąc pozbyć się szerzących nieporządek ptaków, przeor wybrał się w końcu do brata Feliksa z prośbą, aby ten zaprzestał karmienia gołębi.
Po pewnym czasie przeor ponownie odwiedził w celi brata Feliksa i ze zdumieniem zobaczył, że ten właśnie karmi gołębie.
– Przecież umówiliśmy się, że przestaje ojciec karmić gołębie.
– Gołębie? A ja myślałem, że to wróbelki.
ODPOCZYNEK
Czy potrafimy sobie wyobrazić nasze wspólnoty bez odpoczynku i relaksu? Nie, tego się nie da zrobić. Odprężenie, podobnie jak zwykły, prosty odpoczynek jest czasem, który należy umieć „stracić”, aby wiele osiągnąć. To poświęcenie teraźniejszości, aby zyskać przyszłość. Odprężenie jest zyskiem na długi czas.
Tomasz z Akwinu przypomina, że cnoty zabawy i odprężenia są cenne same w sobie. Życie zakonne jest już samo w sobie wystarczająco wymagające, aby żyjący we wspólnocie byli świadomi konieczności unikania zbytniego przeciążenia. Osoby, które są przemęczone, przestają iść naprzód i Duch Święty ma wówczas problem, żeby w nich działać. Nie umiemy się nie zgodzić ze św. Teresą od Jezusa, wychowującą swoich uczniów: „Bądź dobry dla swojego ciała, aby twoja dusza chciała w nim mieszkać”.
„W sporcie to akurat jesteśmy najlepsi” – powiedział kiedyś z przekąsem brat Karol. Nie wiemy, czy jesteśmy najlepsi, ale na pewno ten sektor jest przez nas solidnie zagospodarowany. Chodzenie po górach, pływanie, jazda na nartach, granie w piłkę nożną czy bieganie w maratonach wpisały się chyba na stałe w koloryt dominikańskiego odpoczynku. Jakiś czas temu świętowaliśmy nawet ukończenie przez brata Marcina Jelenia „Ironmana”, czyli najtrudniejszych zawodów triatlonowych na świecie.
Odpoczynek to nie tylko sporty wyczynowe, ale również zajęcia hobbystyczne. Na przykład brat Krzysztof przez pewien czas jako motorniczy prowadził tramwaj po ulicach Poznania, a brat Marek dzięki pomocy swoich przyjaciół od czasu do czasu pilotuje samolot. Bez problemu znajdziemy też braci, którzy chodzą na piłkarskie stadiony wspierać swoich zawodników, a dla odmiany bardziej stateczni zakonnicy marzą tylko o tym, by w wolnej chwili chwycić wędkę i zaszyć się na kilka godzin nad jeziorem. Może trudno w to uwierzyć, ale z kolei dla braci z łódzkiego klasztoru gotowanie obiadów stanowi często odprężające urozmaicenie między intensywnymi zajęciami duszpasterskimi.
Wspólnoty zakonne są także wyśmienitym dowodem na istnienie różnic między mężczyznami i kobietami: mężczyźni odprężają się przez nierobienie niczego, kobiety natomiast robią coś. Dobrze widać to w czasie rekreacji braci, kiedy spędzamy czas na zwyczajnym byciu razem, bez żadnych konkretnych czynności. Jedni lubią przeglądać gazety, komentując głośno bieżące wydarzenia, inni popijają w tym czasie kawę, zagryzając ciastkiem, a niektórzy cieszą się błogosławioną chwilą „nicnierobienia”.
W tym samym momencie u sióstr: na środku stołu stoi miska fasolki do wyłuskania albo koszyki z robótkami ręcznymi. U braci byłoby to nie do pomyślenia. Odpoczynek musi się wiązać z nierobieniem, a często nawet niemówieniem niczego.
Badania współczesnych naukowców wskazują na wartość „twórczej bezczynności”. Każdy człowiek potrzebuje regularnych okresów spokoju i odosobnienia zarówno dla duchowej równowagi, jak i dla rozwoju naprawdę nowych pomysłów.
Kiedy Bartłomieja Dobroczyńskiego, profesora psychologii i pasjonata chrześcijańskich mistyków, zapytano, co poradziłby współczesnym ludziom, stwierdził: „Jako psycholog powiedziałbym: Myśl mniej”. Myślenie samo w sobie nie jest złe, ale powinno być narzędziem do rozwiązywania określonych problemów, tymczasem w naszej kulturze używamy go bez przerwy, do wszystkiego. To pochłania energię, działa jak włączone w smartfonie wi-fi . Jeśli za dużo się myśli, a za mało żyje, podkopuje to radość życia. W wyniku rozbuchanego myślenia tracimy dostęp do samych siebie.
Warto robić rzeczy, które nas pociągają, ale zbyt wiele nie oczekiwać. Raczej cieszyć się samym procesem, bez nadmiernego przywiązania się do wyników. Nicnierobienie nie jest pustką, ale konieczną przestrzenią do osiągnięcia duchowej równowagi. Ćwiczyli się w tym stanie już ojcowie pustyni, którzy wiedzieli, że aby coś sensownego zrobić, trzeba najpierw wygonić z głowy wszystkie myśli i zrobić miejsce na nowe.
Sztuka właściwego odpoczynku uzależniona jest także od spełnienia podstawowego wymogu: od naszej umiejętności unikania dekoncentracji i korzystania w pełni ze szczęścia zawierającego się w jednej tylko chwili. Kiedy bowiem człowiek jest zmęczony, Duch Święty ma problem, żeby działać.
WŁÓCZĘDZY
Święty Wincenty Ferreriusz porównuje Dominika do soli: „Sol zachowuje od zepsucia, oczyszcza w wierze, sól daje dobry smak w posiłku. To samo zrobił Dominik w Kościele. Oczyścił i nadał smak, rozkosz w czasie posilania się”. Ważny element duchowości dominikańskiej – świat nie jest zły, ponieważ został stworzony przez Boga, ale jest skażony grzechem.
Dzisiaj wydaje się nam oczywiste, że w Kościele istnieje zakon oddający się wyłącznie kaznodziejstwu, ale w początkach XIII wieku pierwszych braci kaznodziejów postrzegano jako grupę nieodpowiedzialnych włóczęgów, a posługę głoszenia lekceważono, jak gdyby nie przystawała do godności poważnych zakonników. Do tej pory mnisi w klasztorach zabiegali o swoje zbawienie, a tu nagle pojawiają się tacy, którzy kierowani współczuciem wychodzą z klasztorów i ryzykują, że sami się pogubią w tym świecie. Nic więc dziwnego, że starsze zakony bardzo nieufnie spoglądały na wędrownych kaznodziejów. Dominikański autor z XIII wieku, Tomasz z Cantimpre, powtarzał więc swoim braciom:
Bracia moi, nie musicie się wstydzić, że nazywają was włóczęgami czy że nimi jesteście. Znaleźliście się wśród towarzyszy św. Pawła, nauczyciela narodów, który głosił Ewangelię przez całą drogę z Hiszpanii do Ilirii. Podczas gdy mnisi siedzą w swoich klasztorach, a miejmy nadzieję, że czynią to z Marią (siostrą Marty kontemplującą słowa Jezusa), wy wędrujecie z Pawłem, wykonując pracę, do której zostaliście przeznaczeni. I jestem pełen nadziei, że jeśli cierpicie ucisk na świecie, zachowujecie stale pokój w Chrystusie, tyleż pokoju, a nawet więcej niż ci, którzy przesiadują, zrzędząc w swoim zaciszu.
Kiedy jeden z dominikańskich nowicjuszy spotkał na swojej drodze mnichów, ci nakłaniali go, aby opuścił Zakon Kaznodziejów i przeniósł się do ich zakonu. Młody dominikanin odpowiedział:
Pan Jezus dał nam wzór dobrego życia, który przewyższa wszystkie pozostałe i czy Jego własny przykład nie jest regułą dla nas? Odpowiedzieli mu: „Tak, oczywiście”. Skoro nie czytałem, że Jezus Chrystus był białym mnichem albo czarnym mnichem, lecz ubogim kaznodzieją, pragnę iść raczej Jego śladem niż kogokolwiek innego.
Kiedy natomiast Wincenty Ferreriusz spotykał się z zarzutami, że nowo powstały zakon jest młody i przez to niegodny zaufania, odpowiadał, że zakon jest zarówno stary, jak i nowy. „Nowy” co do zewnętrznej formy, ponieważ mamy biały habit i czarną kapę, a „stary”, ponieważ pierwszym przeorem dominikanów był sam Jezus Chrystus, a pierwszymi dominikanami apostołowie. Tak, że starszych zakonów już nie ma – podsumował pokornie Wincenty – a mówię to po to, żeby się benedyktyni nie pysznili. Po czym dyskusja została zamknięta.
Fragmenty książki Krzysztofa Pałysa OP i Szymona Popławskiego OP „Zapach pomarańczy. Życie dominikańskie z innej perspektywy”, wydanej przez Wydawnictwo „W drodze”.