Spójrzmy na nie, jak na coś pozytywnego.
Tego, że niekiedy deformujemy biblijne pojęcie przemijania, zacząłem się domyślać dopiero w trakcie szperania po patrystycznych objaśnieniach znanej wypowiedzi apostoła Pawła: „Przemija (…) postać tego świata” (1 Kor 7,31). Zależało mi na rozwiązaniu zagadki, o co chodziło pierwszym chrześcijanom, kiedy modlili się – cytuję teraz Didache, tekst mniej więcej współczesny Apokalipsie, napisany ok. roku 100 – „Niechaj przyjdzie Twa łaska i niech przeminie ten świat!”.
Przemijanie upragnione
Pierwsze zaskoczenie przeżyłem podczas lektury św. Ireneusza. Przypomnijmy, że jest on jednym z najstarszych pisarzy chrześcijańskich – jego mistrz, biskup Polikarp, był bezpośrednim uczniem apostoła Jana. Otóż dla Ireneusza przemijanie to coś ze wszech miar pozytywnego i upragnionego. Przede wszystkim nie dotyczy ono ani świata, ani naszego życia, ale tylko obecnej postaci jednego i drugiego.
Ireneusz cieszy się na myśl, że przeminie postać tego świata – podobnie jak rodząca marzy o chwili, kiedy usłyszy głos swojego dziecka i skończą się jej bóle, podobnie jak żołnierz nie może się doczekać końca męczących manewrów. Przemijająca postać tego świata ustąpi miejsca jego postaci ostatecznej. Ireneusz jest absolutnie pewien tego, że ziemia zostanie przemieniona w niebieskie Jeruzalem, a wszyscy Boży przyjaciele dostąpią chwalebnego zmartwychwstania.
I nie wolno tego brać za alegorię – twierdzi stanowczo nasz autor – gdyż wszystko będzie tu mocne i prawdziwe, i rzeczywiste: sam Bóg tego dokona dla szczęścia ludzi. Podobnie jak prawdziwy jest Bóg, który wskrzesza człowieka, tak samo prawdziwie, a nie alegorycznie zmartwychwstanie człowiek. Prawdziwość tego zmartwychwstania na tym będzie polegała, że [człowiek] prawdziwie dostąpi niezniszczalności, rozwinie się i rozkwitnie w czasach Królestwa, aby mógł dostąpić chwały Ojca (Adversus haereses, 5, 35, 2).
Lepiej: odchodzi
Bardzo podobnie mówili na temat przemijania inni ojcowie. Orygenes, bezdyskusyjnie najwybitniejszy teolog Kościoła męczenników, pisał:
Wyobraź sobie, w jaki sposób przemija niebo i ziemia, oraz jak przemija postać tego świata. Usuń sprzed swego wzroku blask tego słońca i daj owemu światu, który ma nadejść, siedmiokrotną światłość słońca, albo raczej daj mu samego Pana jako blask. Wyobraź sobie obecnych przy Nim aniołów chwały… Wyobraź sobie ponadto, jak mogą być tam obchodzone święta Pana, jakie się tam odbywają uroczystości, jaka panuje tam radość… Przebywając na tym świecie, świętujemy tylko po części, a nie w pełni… Wówczas nastanie prawdziwe i nieprzerwane święto, a Księciem tego święta, Oblubieńcem i Panem, będzie sam Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel.
Dopiero po znalezieniu kilku następnych patrystycznych objaśnień tej wypowiedzi, że „przemija postać tego świata”, zerknąłem do jej wersji greckiej. I tu czekała mnie niespodzianka. Przecież paragein znaczy również „odchodzić” (Mt 9,9 i 27; J 8,59), „przechodzić” (Mk 1,6; 2,14), „mijać” (J 9,1). Odejście, mijanie, nie mogło się ludziom mówiącym po grecku kojarzyć z przemijaniem w naszym rozumieniu. A w każdym razie mogło im się tak nie kojarzyć. Tak czy inaczej, modlitwę: „Niech przeminie ten świat” umieściłbym razem z pragnieniem dziecka: „Kiedyż wreszcie przeminie moje dzieciństwo i stanę się człowiekiem dorosłym”, i z marzeniami więźnia: „Obym wreszcie miał już za sobą ten czas mojej niewoli”.
Potwierdzeniem tego jest słynny zapis z listu apostoła Piotra, że należy starać się o przyśpieszenie końca świata: Staracie się przyśpieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość (2 P 3,12 i nast.).
Bogu nic się nie wymknie
Warto jeszcze zastanowić się, skąd się brało u starożytnych chrześcijan to niebywale stanowcze przeświadczenie, którego świadkami są nie tylko Ireneusz czy Orygenes, ale również wielu innych starożytnych ojców, że światu oraz poszczególnym ludziom przeznaczona jest jakaś ostateczna, ponadhistoryczna doskonałość.
Odpowiedź, że brało się to z głębokiej wiary, byłaby chyba zbyt prosta. Dzisiaj przecież ludzi bardzo głębokiej wiary też nie brakuje, ich oczekiwania eschatologiczne również są jasne i jednoznaczne, a jednak nie ma już w nas tej psychologicznej intensywności, jaką nasycona była pewność chrześcijan starożytnych.
Rozwiązanie zagadki, skąd się brała ta intensywna pewność co do naszej eschatologicznej przyszłości, wydaje się następujące. Chodzi tu o efekt absolutnej nowości, jaką dla chrześcijańskich konwertytów, wychowanych w kulturze greckiej, była biblijna nauka o stworzeniu. Starodawne mity mówiły o przedwiecznym, istniejącym niezależnie od bogów, chaosie. Boskie działania przy założeniu świata wyobrażano sobie jako jedynie porządkowanie tego, co współwieczne bogom, albo nawet od nich wcześniejsze.
Przyjęcie nauki o stworzeniu oznaczało dla ówczesnych ludzi radykalną rewolucję światopoglądową. Bo skoro świat został stworzony, czyli powołany do istnienia z nicości, to
Boga Stwórcy nie da się porównać z jakimkolwiek ludzkim rzemieślnikiem. Piekarz, krawiec czy stolarz – i na ich podobieństwo mitologiczny demiurg – jedynie przetwarzają uprzednio istniejące tworzywo. Stworzyć to znaczy udzielić istnienia również tworzywu, które jest przekształcane. Jeżeli świat został stworzony, to także pierwotny chaos – biblijne tochu uawochu, „bezład i pustkowie” (Rdz 1,2) – otrzymał swoje istnienie od Boga.
Jeśli zatem wszystko, co istnieje, całkowicie i bez reszty zawdzięcza swe istnienie Bogu, to jest On jedynym i wszechogarniającym Panem swoich stworzeń. W całym świecie i w poszczególnych jego częściach nie ma nic, co byłoby od Niego niezależne i całkowicie Mu nie podlegało. Ponieważ zaś świat nie jest wieczny, jak głosiły dawne mity, ale miał swój początek (w którym został stworzony), zatem zmierza do jakiejś ostatecznej, wyznaczonej mu przez Stwórcę pełni – i pełnię tę niezawodnie osiągnie, jako że spod władzy Boga nic się nie wymknie.
Jan Paweł II też nad tym medytował
Jak widzimy, wiara w stworzenie świata pociągała za sobą linearne rozumienie czasu. W sytuacji, kiedy świadomość takiej właśnie struktury czasu kształtowała się w wyniku światopoglądowej rewolucji, optymistyczne spojrzenie na tajemnicę przemijania łatwo nasycało się nie tylko pewnością wiary, ale również pewnością psychologiczną. Skoro bowiem Bóg jest niepodzielnym i bezspornym, ale zarazem kochającym Panem wszystkiego, to zarówno świat, jak poszczególny człowiek (jednak ten tylko, który jest Bożym przyjacielem) jedynie w tym sensie przemijają, w jakim to, co niedoskonałe, przekształca się w to, co doskonałe.
Niebo i ziemia przeminą w tym znaczeniu, że staną się nowym niebem i nową ziemią. Przemija też obecne życie Bożych przyjaciół, bo ostatecznie znajdą się oni poza jakąkolwiek
zależnością od grzechu i będą uczestniczyć w zmartwychwstaniu Chrystusa.
W tysiącach sformułowań przedstawiali chrześcijanie to zmierzanie czasu do wieczności. „Jako rzeźbiarz pracuje w materii, ażeby materią być przestała – pisał Norwid – tak w czasie Historia też pracuje człowieczymi ramiony, aby czasem być przestał, aby tenże w wieczność wypełnił się”. Natomiast Anna Kamieńska, w Ósmym dniu tygodnia, napisała po prostu, że „tak mozolnie czas destyluje się w wieczność”.
Nad relacją między czasem i wiecznością medytował publicznie również Jan Paweł II
Czas jest darem Bożym – mówił w przemówieniu środowym z 19 listopada 1997 roku. – Stwarzany ustawicznie przez Boga, znajduje się w Jego rękach. Bóg kieruje jego rozwojem według swoich planów. Każdy dzień jest dla nas darem Bożej miłości. (…) Jedynie Bóg wie, jaka będzie przyszłość. My natomiast wiemy, że będzie to przyszłość łaski, że będzie to wypełnienie się Bożego planu miłości wobec całej ludzkości i wobec każdego człowieka. Dlatego też, patrząc w przyszłość, bądźmy pełni ufności i nie poddawajmy się lękowi.
Prawdziwe niebezpieczeństwo polega nie na przemijaniu czasu – kontynuował tę myśl w przemówieniu z 10 grudnia tegoż roku – lecz na jego złym wykorzystywaniu, gdy odrzuca się życie wieczne ofiarowane przez Chrystusa. Pragnienie życia i szczęścia wiecznego musi być nieustannie odnawiane w sercu ludzkim. Obchody jubileuszu mają za zadanie właśnie wzmocnić to pragnienie, pomagając wierzącym i ludziom naszego czasu otworzyć serca na życie bez kresu.
Czas sprzymierzeńcem
Medytacja na temat przemijania nabiera dramatyczności dopiero wówczas, kiedy główną uwagę skupimy na obecnym kształcie naszego życia. Biblii – zwłaszcza Staremu Testamentowi – również to ujęcie nie jest obce.
„Człowiek zrodzony z niewiasty ma krótkie i bolesne życie – płacze Hiob. – Wyrasta i więdnie jak kwiat, przemija jak cień chwilowy” (Hi 14,1 i nast.). „Oto wymierzyłeś moje dni tylko na kilka piędzi – wtóruje Hiobowi Psalmista – i życie moje jak nicość przed Tobą.
Doprawdy życie wszystkich ludzi jest marnością. Człowiek jak cień przemija, na próżno tyle się niepokoi; gromadzi, lecz nie wie, kto to zabierze” (Ps 39,6 i nast.). Podobna myśl znalazła
się nawet – co prawda tylko jeden jedyny raz – w Nowym Testamencie: „Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, co się ukazuje na krotko, a potem znika” (Jk 4,14). Warto jednak zwrócić uwagę na to, że niemal z reguły biadanie na krótkość i kruchość ludzkiego życia kończy się aktem zawierzenia siebie Bożej dobroci. „A teraz w czym mam pokładać nadzieję? – kontynuuje swoją modlitwę autor cytowanego przed chwilą psalmu. – W Tobie jest moja nadzieja!” (Ps 39,8).
Zaglądnijmy jeszcze do innego psalmu: „Dni człowieka są jak trawa. Kwitnie jak kwiat na polu: ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma, i miejsce, gdzie był, już go nie poznaje” (Ps 103,15 i nast.). I zaraz potem: „A łaskawość Pańska na wieki wobec Jego czcicieli, a Jego sprawiedliwość nad synami synów, nad tymi, którzy strzegą Jego przymierza i pamiętają, by pełnić Jego przykazania”.
W Księdze Izajasza to sam Bóg uświadamia nam, że niebo i ziemia przeminą, a nasze ludzkie życie jest kruche, i podpowiada nam, że tylko w Nim warto złożyć nadzieję ostateczną: „Zaiste, niebo jak dym się rozwieje i ziemia zwiotczeje jak szata, a jej mieszkańcy wyginą jak komary. Lecz moje zbawienie będzie wieczne, a sprawiedliwość moja zmierzchu nie zazna” (Iz 51,6).
A tak na marginesie: zależność naszej polskiej wyobraźni od Biblii jest w odniesieniu do tematu przemijania zupełnie wyjątkowa. Niemal wszystkie nasze metafory i przysłowia wzięte są z Pisma Świętego: „Wszystko na świecie przemija jak sen” (por. Hi 20,8), „jak dym” (Ps 102,4), „jak cień” (Ps 102,12), „jak para” (Jk 4,14), „jak trawa” (Ps 103,15), „jak kwiat polny” (Hi 14,2). Wśród przysłów polskich na temat przemijania udało mi się znaleźć tylko jedno niewątpliwie niezależne od Biblii: „Wszystko przemija jak brzęk dzwonu”.
Co zrobić, żeby nie było nieszczęściem
Wróćmy jednak do naszego głównego tematu. Przemijanie staje się prawdziwym nieszczęściem, jeśli nie jest drogą ku temu, co doskonałe i ostateczne. Niestety, ten bezsensowny styl przemijania również bywa przez ludzi wybierany: „Widziałem, jak występny się pysznił i rozpierał się jak cedr zielony. Przeszedłem obok, a już go nie było; szukałem go, lecz nie można było go znaleźć” (Ps 37,35 i nast.).
Człowiek, który w takich czy innych dobrach doczesnych znalazł ostateczny sens i cel swojego życia, podobny jest – powiada św. Augustyn – do pięknej, ale głupiej dziewczyny, w której zakochał się książę i której zostawił, jako zadatek swojej miłości, zaręczynowy pierścień. Ona, zachwycając się wspaniałym pierścieniem, skupiła na nim całą swoją uwagę i w ogóle zapomniała o narzeczonym. Otóż rożne dobra tego świata są poniekąd takim zaręczynowym pierścieniem. Są one przecież darem Bożym dla nas i zadatkiem Jego miłości. Toteż zachowujemy się i niemądrze, i przewrotnie, jeśli – zamiast przyjmować je jako przypomnienie Jego miłości – kochamy je zamiast Boga.
Święty Grzegorz Wielki, formułując tę samą przestrogę, potrafi wspaniale wykorzystać biblijne porównanie naszego obecnego życia do trawy i kwiatu polnego: „Niech was nie skusi ułuda zwodniczego szczęścia, bo zaiste, niemądry to wędrowiec, który pociągnięty urokiem ukwieconych łąk, zapomina, dokąd miał zamiar skierować swe kroki”. Podsumujmy: czas, w którym przemijamy, nie jest naszym przeciwnikiem, ale sprzymierzeńcem. Już samo to, że podlegamy przemijaniu i że jesteśmy tego świadomi, wydaje się wskazywać na naszą transcendencję wobec czasu. Z właściwą sobie błyskotliwością zwrócił na to uwagę Clive Staples Lewis:
Jesteśmy tak mało pojednani z czasem, że nas zdumiewa jego istnienie. Wykrzykujemy: Jak on urósł!, Jak ten czas leci!, tak jak gdyby było dla nas ciągle nowością to, co jest przecież powszechnym doświadczeniem. Jest to tak dziwne, jak gdyby ustawicznym zaskoczeniem dla ryby była mokrość wody. A to byłoby rzeczywiście dziwne; chyba że przeznaczeniem ryb byłoby stać się kiedyś zwierzęciem lądowym.
Tymczasem nasze podleganie czasowi – a w konsekwencji, nasza przemijalność – rzeczywiście jest dla nas ustawicznym zaskoczeniem. O czymś to świadczy, również wówczas, kiedy się przeciwko tej naszej przemijalności buntujemy.
Fragmenty książki ojca Jacka Salija „Horyzonty ostateczne”, wydanej przez Wydawnictwo „W drodze”. Śródtytuły pochodzą od redakcji Dominikanie.pl.