Wszyscy wiemy, że Pan Bóg jest poza czasem. A gdyby tak spróbować przeżyć jeden dzień bez zegarka?
W znakomitym felietonie angielskiego dziennikarza Toma Hodgkinsona czytam, że czas przestał być darem Bożym. Jest pieniądzem, aktywnością, działaniem. Niemal każdy chce mieć drogi zegarek, a rzecz, która w rzeczywistości stanowi symbol niewolnictwa, urosła nagle do roli symbolu statusu.
Ludzie mówią, że nie mają czasu, żeby iść na spacer, poczytać, wyglądać przez okno. Ale na ogół mają czas, żeby godzinami siedzieć w internecie czy przed telewizorem. W rzeczywistości czas mają, ale wyznaczyli sobie inne priorytety.
Bo troska o czas wymaga pewnej dyscypliny.
Wszyscy wiemy, że Pan Bóg jest poza czasem. A gdyby tak spróbować przeżyć choć jeden dzień bez zegarka? Dzień, w którym nie umawia się na spotkania, a po prostu się one zdarzają. Umawianie się byłoby czymś dziwacznym, ponieważ życie jest nieprzewidywalne.
Trochę tak sobie marzę o innym świecie, w którym utrata poczucia czasu nie jest niczym złym. To wspaniałe uczucie pozwala każdemu zapomnieć o krępującej rachubie godzin i swobodnie popłynąć. Dać się ponieść temu, co jest. Doświadczyłem tego cztery dni temu, kiedy zupełnie nieoczekiwanie rozłożyła mnie choroba i na półtora dnia wylądowałem w łóżku. Po raz pierwszy od ośmiu lat… Nie byłem w stanie odebrać żadnego telefonu, komputera nawet nie włączałem. Spałem, a kiedy budziłem się, piłem wodę, coś próbowałem zjeść, a resztę czasu zapełniałem lekką książką. Leków staram się nie używać, więc ten nieco uciążliwy stan musiałem zwyczajnie przetrzymać.
Wstyd się przyznać, ale zatęskniłem, by trwał on dłużej.
I choć w niedzielę chodziłem jeszcze półprzytomny, a co kilka minut odzywał się kaszel, to musiałem zdystansować się do choroby. Zbyt dużo nazbierało się zajęć, których nie mogłem już przełożyć.
Tęsknota za byciem „poza czasem” jednak pozostała.
Podczas dzikich, autostopowych podróży to także jedno z moich cenniejszych przeżyć. Moi współbracia, z którymi miałem przywilej podróżować, kochają ten stan podobnie jak ja. Nikt w rozmowach z napotkanymi ludźmi nie stawia nam wówczas żadnej bariery. Mówimy, kiedy odczuwamy taką potrzebę, milczymy, kiedy słowa się kończą. Komórki także mamy wyłączone.
Jasne, nie jest możliwe całkowite wyzwolenie się od zegarków i czasu. Zegar to wielki napominacz, ciągle nam coś wy-tykający. Ale dlaczego by tak nie spróbować? Przynajmniej jeden dzień w roku.
Czas zawsze ciśnie, zmusza do spieszenia się, do robienia jeszcze więcej, do większej organizacji. Jednak kiedy zbyt mocno się o nim pamięta, człowiek przestaje żyć chwilą obecną, ponieważ stale planuje następny ruch. Traci ten wspaniały smak wolności, poczucie utraty rachuby czasu. A to przecież najbardziej twórczy moment.
Hodgkinson stwierdza, że istnieją dwa rodzaje ludzi: ci, którzy czerpią przyjemność z opóźnień, oraz ci, których one stresują, tak że zaczynają się stroszyć, jakby miało to cokolwiek zmienić.
Przyznam się, że od lat kompletnie nie potrafię się nudzić.
Kiedy słyszę, że pociąg się spóźnia, i mam spędzić dwie dodatkowe godziny na stacji, nie jest to dla mnie problemem. Zyskuję okazję, aby leniwie powłóczyć się po dworcu, poczytać w spokoju książkę, popatrzeć na ludzi. Nie boję się nadmiaru czasu.
Dzięki temu mogę poszerzyć przestrzeń.
Korzystałem z książki Toma Hodgkinsona: „Jak być wolnym. Czy istnieją naukowe dowody na istnienie Boga?”.
Tekst pochodzi z bloga o. Krzysztofa Pałysa „Światła miasta”.