W setną rocznicę ludobójstwa Ormian.
“Dusza nasza jak ptak się wyrwała z sideł ptaszników; sidło się podarło i zostaliśmy uwolnieni” (Ps 124,7)
Historii Ormian – przeplatanej nieustannymi prześladowaniami, kataklizmami i ostatecznie ludobójstwem, które jednak nie mogły przezwyciężyć woli przetrwania tego narodu – dobrze wyrazić może ufne wołanie psalmisty i uwieczniony na zdjęciu widok na niebo, przez zwaloną absydę ormiańskiej Katedry Matki Bożej w Ani, dawnej stolicy Armenii.
Ludobójstwo
Moje pierwsze, świadome zetknięcie z Armenią miało miejsce w 1995 roku. Przypadała wówczas osiemdziesiąta rocznica ludobójstwa Ormian, dokonana przez Turków, już praktycznie na zgliszczach Imperium Osmańskiego. Z tej okazji, w naszej dominikańskiej bazylice Trójcy Świętej w Krakowie sprawowana była uroczysta Liturgia w obrządku ormiańskim. Uczestnicząc w niej – pamiętam – zachwycałem się pięknem ormiańskich śpiewów. Niektóre z nich sięgały swoimi korzeniami pierwszych wieków po przyjęciu chrześcijaństwa przez Armenię. W ogóle poruszyła mnie inność i orientalność całej Liturgii, która miała swój wpływ w średniowieczu również na ryt Liturgii dominikańskiej.
Z drugiej strony, nie mogłem wówczas nie zostać poruszony bolesną pamięcią o tragedii narodu, o której wcześniej miałem bardzo blade pojęcie.
Ormiański Lwów i społeczność ormiańska na Krymie
Kolejne kroki w odkrywaniu Armenii rok później zaprowadziły mnie na Ukrainę, między innymi do Lwowa. To miasto, jak żadne inne, uświadamia nam Polakom, że nasza historia tak bardzo przeplatała się z losem Ormian, którzy po utracie własnej państwowości, szukali na ziemiach polskich schronienia już w XI wieku.
Strażnikiem tej wspólnej pamięci jest ormiańska katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny we Lwowie, ufundowana w drugiej połowie XIV wieku z pozwolenia króla Kazimierza Wielkiego, a w latach 1925-27 przyozdobiona freskami przez młodego wówczas polskiego malarza Jana Henryka Rosena. Dziś świątynia jest w posiadaniu Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, ale do drugiej wojny światowej była siedzibą katolickich arcybiskupów obrządku ormiańskiego. Ostatnim był wybitny przedstawiciel społeczności Ormian, a jednocześnie polski patriota, Józef Teodorowicz.
Pobyt na Ukrainie zbliżał mnie geograficznie do historycznej Armenii coraz bardziej. Wraz z moimi braćmi, a na czele z ojcem Wojciechem Giertychem, dotarliśmy na Krym, do Jałty. Ormianie na Krymie pojawili się już w I wieku przed Chrystusem. Między XII- XVII stuleciem znajdowała się na Krymie duchowa stolica Ormian. W klasztorze Surb Chacz przechowywana była narodowa relikwia Pyrg Chaczkar (Kamień Zbawiciela). Przez Genueńczyków Krym był zwany Morską Armenią. Największym ośrodkiem ormiańskim była Kaffa czyli dzisiejsza Teodozja.
W roku 1475 roku Krym został zdobyty przez Turków i wielu Ormian wywieziono siłą do Stambułu. Natomiast pod koniec XVIII wieku, pod namową carycy Katarzyny, której wojska zajęły Krym, Ormianie masowo przesiedlili się nad Don i ormiańska kolonia praktycznie przestała istnieć. W XIX wieku, a zwłaszcza podczas Ormian w Turcji, zaczęła się ona na nowo odradzać.
Kolejny kres przyszedł w czasie II wojny światowej, gdy Stalin oskarżył Ormian o współpracę z Niemcami. Ponownie deportowano ich, wraz z Tatarami – tym razem za Ural. Z 15-tysięcznej społeczności Ormian na początku XX wieku pozostało dziś na Krymie niecałe 5 tysięcy – wśród nich są m.in. uchodźcy z Górnego Karabachu. W Jałcie znajduje się piękny kościół w typowym stylu ormiańskim, pochodzący z tego samego czasu, co nasz kościół dominikański i służy niewielkiej społeczności Ormian Kościoła Apostolskiego, z którego duszpasterzem odbyliśmy krótką i życzliwą rozmowę.
Wcześniej uczestniczyliśmy w końcówce Liturgii i pamiętam nasze zaskoczenie. Otóż niektórzy uczestnicy Liturgii – a wszyscy obowiązkowo z specjalnych kapciach – bez skrępowania załatwiali między sobą jakieś miejscowe i finansowe interesy, jednocześnie śledząc liturgiczną akcję przy ołtarzu.W czasach rozbiorów w Galicji, gdzie współistnieli przedstawiciele różnych wyznań i narodowości, w uznaniu dużych talentów handlowych Ormian funkcjonowało powiedzenie, że Greka w interesach może przechytrzyć Żyd, a Żyda – tylko Ormianin.
Ani i Akhtamar
W sierpniu 2012 roku moje odkrywanie Armenii nabrało przyspieszenia. Zwiedzając z braćmi wschodnie i południowe tereny Turcji, postawiliśmy stopy na terenach dawnej Wielkiej Armenii. Od I wieku przed Chrystusem, począwszy od rządów króla Tigranesa I Wielkiego, obejmowała ona obszary od Morza Kaspijskiego aż po Morze Śródziemne oraz część terenów współczesnej Syrii.
Około 300 roku Wielka Armenia, jako pierwsze państwo na świecie, przyjęło chrześcijaństwo. Fakt ten niespodziewanie doprowadził do zaostrzenia konfliktu z sąsiednią Persją. W jego wyniku Wielka Armenia została podzielona między Persję a Cesarstwo Rzymskie, a od VII wieku do jej podboju przyłożyli się Arabowie.
Pod koniec IX wieku Armenia, pod rządami Bagradytów, którzy sprawowali rządy także w Gruzji, odzyskała niezależność na prawie dwa wieki pod postacią feudalnego Królestwa Anijskiego. Jego stolicą było miasto Ani, którego przejmujące i rozciągające się ruiny mogłem podziwiać w czasie wspomnianej wyprawy.
Zaskakujące są dane historyków i archeologów na temat tego miasta. Liczba ludności tego i dziś robiącego swoją wielkookością zbiorowiska ruin Ani, które nazywano miastem 1001 kościołów, mogła dochodzić do ponad 100 tysięcy. Ani konkurowało pod tym względem z Konstantynopolem, Bagdadem i Kairem.
W XIV wieku, po najeździe Turków Seldżuckich i trzęsieniu ziemi, miasto opustoszało. Niestety, jego ruiny znajdują się poza terytorium współczesnej Armenii, nad położoną w pięknym kanionie graniczną z Turcją rzeką Akhurian (orm.: Axuryan). Ormianie mogą dziś jedynie tęsknie spoglądać na swoją średniowieczną stolicę. My, Polacy możemy spróbować domyślać się co czują, jeśli wyobrazimy sobie, że sami moglibyśmy patrzyć na ruiny starego i zacnego Krakowa zza Wisły, od strony dzielnicy Dębniki.
Niedaleko Ani położone jest również miasto Kars, obecnie także tureckie, w którym rozgrywa się akcja powieści „Śnieg” Orhana Pamuka. W 2005 roku turecki laureat nagrody Nobla odważył się napisać, że „Turcy zabili 30 tysięcy Kurdów i milion Ormian na tej ziemi”, za co został przez sąd w Istambule uznany winnym znieważenia narodu tureckiego.
Kierując się na południe Turcji, po zwiedzeniu kurdyjskiego miasta i twierdzy Dogubayazit, znalazłem się z braćmi na drodze zmierzającej na przejście graniczne z Iranem. W jej pobliżu ukazało się nam wyniosła i pełna majestatu góra Ararat, na której zatrzymać się miała biblijna arka Noego. Ta święta góra Ormian, która wraz z wyobrażeniem arki zdobi państwowy herb, niestety także znajduje się poza granicami obecnej Armenii. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że za przeszło dwa lata będę mógł podziwiać Ararat od strony Republiki Armeńskiej.
Kolejny symbol świetności dawnej Wielkiej Armenii, które mogłem podziwiać, to Akhtamar – jedna z największych wysp w południowej części Jeziora Van, obecnie w tureckiej prowincji Wan. Jego stolicą jest miasto o tej samej nazwie, w którym Ormianie, u podnóża twierdzy Van Kalesi – monumentalnej pamiątki po starożytnym królestwie Urartu, od IX do VII wieku p.n.e. wywierającej potężny wpływ na dzieje wschodniej Anatolii, dzielnie się bronili w czasie ludobójstwa.
Na wyspie Akhtamar znajduje się zachowany ormiański kościół pod wezwaniem Świętego Krzyża z lat 915 -921, z cennymi freskami (X w.) i dekoracją rzeźbiarską.
Kościół to jedyna pozostałość po królewskiej rezydencji średniowiecznego Księstwa Wielkiej Armenii, którą wybudował król Gagik I z dynastii Bagratydów. Przestronny pałac został otoczony ogrodami i sadami. Przez krótki okres w X wieku wyspa była także siedzibą Katolikosa Wszystkich Ormian, czyli zwierzchnika Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego. Nazwa wyspy została zainspirowana legendą o księżnej Tamar i jej miłości do przystojnego młodego mężczyzny, który utonął w głębokich wodach Jeziora Wan, szepcząc: „Ach, Tamar”. Od tego czasu wyspa na jeziorze Van została nazwana na cześć tej smutnej legendy o miłości.
Od czasu ludobójstwa, po wymordowaniu i wyrzuceniu ocalałych z tych terenów pobratymców, Ormianie nie mogli korzystać z kościoła na wyspie. Dopiero od niedawna, raz w roku, władze tureckie „wspaniałomyślnie” pozwalają im sprawować Świętą Liturgię.
Królestwo Cylicyjskie
Moje pożegnanie z Wielką Armienią zakończyłem z braćmi nad Morzem Śródziemnym. Po inwazji irańskiej i tureckiej na Królestwo Anijskie, polityczno-kulturowe centrum narodu ormiańskiego przesunęło się na południe, gdzie stworzono państwo nazwane Armenią Małą lub Królestwem Cylicyjskim. Współpracowało ono z krzyżowcami i było przez nich wspierane.
Niezależne państwo przetrwało do 1375 roku, kiedy to wojska egipskich mameluków na czele z sułtanem Al-Aszrafem Szabanem, wykorzystując niestabilną sytuację Królestwa Cylicji, zniszczyli kraj. Pozostałością królestwa jest zamek krzyżowców w Mamure Kalesi, niedaleko miasta Anamur, która od XI wieku stała się własnością ormiańskich królów Cylicji.
Na marginesie, kilka kilometrów od twierdzy znajdują potężne ruiny starożytnego i bizantyjskiego miasta Anamarium, które są także cichym świadkiem czasów chrześcijańskich.
Chaczkary i duduki
W 2014 roku spełniło się moje marzenie i dotarłem do współczesnej Armenii – kraju, po którym rozsiane są liczne chaczkary – krzyże z bogatą ornamentyką i napisami upamiętniającym zdarzenie lub fundatora i gdzie tak często słychać wygrywaną na mającym 1500-letnią historię duduku tęskną melodię.
Do obecnej stolicy w Erewaniu dotarłem z grupą pielgrzymów, podróżując całą noc pociągiem z Tibilisi. O moich wrażeniach z Gruzji już pisałem. Erewań, wybudowane z rozmachem w latach 20 i 30 XX wieku z pięknego czerwonego kamienia, na ruinach starego miasta, ale pozbawione starych świątyń i klasztorów, nie zapowiadało wcale, że zobaczę żywotność chrześcijaństwa wśród współczesnych Ormian.
Żywy kościół zobaczyłem dopiero w licznych starych światyniach rozrzuconych po górzystej okolicy Erewania, w Eczmiadzinie – duchowej stolicy Ormian oraz w innych urokliwych zakątkach Armenii. Praktycznie w każdej zwiedzanej przez nas świątyni spotykaliśmy miejscowych pątników, którzy nawet w środku tygodnia przybywali, aby ochrzcić swoje potomstwo lub przyjąć sakrament małżeństwa. Wszędzie doświadczaliśmy życzliwego zainteresowania.
To wejście do kościoła dawnego klasztoru w Chor Wirap położonego na zachód od Erewania, niedaleko granicy z Turcją, gdzie pięknie widać Ararat (choć tym razem jego widok przysłonięty był mocno chmurami). To tutaj właśnie, w III wieku w lochach więziony był, za odmowę złożenia ofiary pogańskim bóstwom, Grzegorz Oświeciciel – późniejszy patron i założyciel Kościoła Ormiańskiego.
Armenia to nie tylko bolesna pamięć o jej historii. Życie toczy się dalej, a Ormianie jakby na przekór złowrogiej przeszłości rodzą się, zakładają rodziny, cieszą się, pielęgnują i są dumni ze swojej, tak bardzo starożytnej, tożsamości narodowej i chrześcijańskiej. Przy znajdującym się na obrzeżach Eczmiadzynu kościele św. Ripsime z pocz. VII wieku mogłem znaleźć się w towarzystwie przyjaznych, weselnych gości. Jednak i ta radość weselników i nas przypadkowych gości wyrosła paradoksalnie na miejscu męczeńskiej kaźni. W miejscu, gdzie stoi świątynia ok. roku 303 śmierć męczeńską przyjęła św. Ripsime, która wraz czterdziestoma niewiastami miała przybyć tutaj z okolic Rzymu.
W Eczmiadzynie trzeba jeszcze koniecznie zobaczyć katedrę – macierzysty kościół Ormian, którego budowę zlecić miał sam św. Grzegorza Oświeciciel w latach 301-303, na ruinach pogańskiej świątyni. Ormianie dumnie twierdzą, że to najstarszy kościół chrześcijański na świecie.
Nieopodal znajduje się również przepiękna świątynia św. Gajady z 630 roku, gdzie śmierć męczeńską poniosła niewiasta o imieniu tytułu kościoła, z rąk pogańskiego króla Tiridatesa III. Władca się jednak ostatecznie nawrócił i nakazał chrzest Armenii. Dziś przy kościele żyje i modli się kilka ormiańskich mniszek.
Kilka kilometrów od Eczmiadzynu znajdują się słynne ruiny katedry z VII wieku w Zwartnoc, wzniesionej przez katolikosa Nersesa III Budowniczego, w formie centralnej świątyni o trzech kondygnacjach, zwieńczonej kopułą. Niestety, subtelna konstrukcja nie wytrzymała trzęsienia ziemi w roku 930. Romantyczne i ciągle imponujące ruiny świątyni mogłem podziwiać, mając w tle zachodzące słońce, które nieśmiało odsłaniało widok na Ararat i przy pięknych śpiewach, w wykonaniu ormiańskich artystów.
Jak już wcześniej wspomniałem, miałem możliwość uczestniczenia w udzielanym sakramencie chrztu w kilku odwiedzanych kościołach i klasztorach – jak chociażby ten w Surp Gerhard.
Na zboczu kamiennego zbocza znajduje się zespół klasztorny z IV wieku. Nazwa klasztoru wywodzi się od „Włóczni Przeznaczenia”, którą rzymski legionista przebił bok Chrystusa, a dziś rzekomo przechowywanej w Eczmiadzynie. Tradycja podaje, że klasztor założył św. Grzegorz Oświeciciel, choć jego rozkwit przypada dopiero na wiek XIII . W 1215 roku wybudowano na planie krzyża główny kościół kompleksu, który łączy się z innym kościołem, całkowicie wykutym w skale. Ta skalna świątynia posiada niesamowitą akustykę. Postanowiłem to sprawdzić osobiście, intonując gregoriańskie antyfony Salve Regina i O Lumen tak długo, dopóki nie wywołałem odpowiedniej reakcji miejscowego duchownego – bo oto właśnie zaczynała się celebracja chrzcielna, do której się z grupą oczywiście dołączyliśmy.
Pieśń żałobna
Święty Grzegorz z Nareku, to ogłoszony przez papieża Franciszka nowy doktor Kościoła. Z tej okazji, 12 kwietnia tego roku Ojciec Święty przewodniczył w Bazylice Watykańskiej uroczystej Liturgii, sprawowanej razem z katolickimi duchownymi obrządku ormiańskiego, ale i w obecności Katolikosów Apostolskiego Kościoła Armenii: Katolikosa Wszystkich Ormian Karekina II Nersisjana oraz Katolikosa Wielkiego Domu Cylicyjskiego Arama I Kesziszjana.
Grzegorz z Nareku żył na przełomie X i XI wieku na terenie ówczesnej Armenii (dziś wschodnia Turcja). Jego grób przy klasztorze był celem licznych pielgrzymek aż do czasu tureckiego ludobójstwa Ormian, o którym wprost nie omieszkał wspomnieć w czasie Liturgii papież Franciszek. Ormiański doktor Kościoła był mnichem i kapłanem oraz cenionym komentatorem Pisma Świętego i ojców Kościoła. Jest autorem licznych dzieł duchowych i poezji religijnej, po którą i dziś sięgają nie tylko Ormianie, jak chociażby przetłumaczone na język polski Księgi Pieśni żałobnych. Oto jej fragment – Modlitwa dwudziesta trzecia, w tłumaczeniu Witolda Dąbrowskiego:
(…)
Dziś wszystkie te złowrogie, złowieszcze zwątpienia
W jedno się połączyły
I siedzibę sobie wieczystą w głębi serca mojego obrały,
Bełtami niewidzialnymi srogie zadając mu rany,
Ustawnie w każdej godzinie, niezmienne i nieustannie
Dusze moją trawiące gnoistą ropą wrzodzianą,
I śmierć i zwiastują żałosną,
Ropą cuchnącą ocieka tajemnic moich żelazo,
Mąk mi nieznośnych przyczynia przy każdym tchnieniu,
Rany kryjome zadając, co nie zabliźniają się nigdy,
Ku Tobie, o Dobroczyńco, cierpiąc katusze okrutne,
Wznoszę mej duszy umęczonej jęk
I w szlochu moim ostatnim, łzy moje mieszające ze łzami
Tych męczenników, którzy modlą się za mnie,
Uczynionych przez Ciebie z prochu,
Stąd, z ziemskiego padołu, do Ciebie, któryś w niebiesiech,
Wznoszę modły moje i błagani.
Życie w pokoju racz mi dać, Panie,
Mnie, który trudzę się marnie na niwie znikomości,
Ty, któryś cały zawarty we wszelkim stworzeniu ziemskim
Któryś wielbiony przez wszystek na tym padole stwór.
Pełna bólu modlitwa św. Grzegorza jakby proroczo zapowiadała ormiańską tragedię z 1915 roku. Sobór Biskupi Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego postanowił, że półtora miliona ofiar ludobójstwa na terenie Imperium Osmańskiego zostanie ogłoszonych świętymi. Kanonizacja, pierwsza w Ormiańskim Kościele Apostolskim od pięciu wieków, miała miejsce w ostatni czwartek, 23 kwietnia 2015 roku, w czasie obchodów setnej rocznicy tamtej tragedii. Odtąd, każdego 24 kwietnia, w rocznicę rozpoczęcia ludobójstwa, przypadać będzie wspomnienie liturgiczne kanonizowanych męczenników.
fot. flickr.com / sjdunphy