Sprawdź, czy nie jesteś ekstremistą.

Katolicki stosunek do prawdy zawiera się pomiędzy fundamentalizmem a relatywizmem – to jedna z nich.

Teza pierwsza

Religia częstokroć jest źródłem okrucieństwa i przemocy.

Trudno jest zaprzeczyć takiej tezie w Europie, której pamięć zbiorowa wciąż obfituje w obrazy wypraw krzyżowych, inkwizycji, polowań na czarownice i wojen religijnych.

Takie straszliwe, tragiczne i nader częste, zarówno w historii, jak i we współczesności, wydarzenia prowadzą do dość powszechnie podzielanej w kulturze Zachodu konkluzji, którą lapidarnie wyraził Richard Dawkins: „Tylko wiara religijna jest wystarczająco potężną siłą, by zmotywować do zupełnego szaleństwa ludzi skądinąd rozsądnych i przyzwoitych”.

Teza druga

Teza o nieuchronnym i jednoznacznym powiązaniu religii z nietolerancją i przemocą jest fałszywym mitem, od oświecenia konsekwentnie implantowanym w zachodnią kulturę.

Tezie o ścisłym powiązaniu religii i nietolerancji zaprzeczają jednak nie tylko liczne wezwania do pokoju i poszanowania innowierców zawarte w świętych księgach rozlicznych tradycji religijnych oraz przykłady postaw heroicznego przebaczania prześladowcom, wspaniałomyślności wobec mniejszości religijnych i radykalnego – niekiedy – pacyfizmu ich przedstawicieli. Także przywódcy wielkich pokojowych ruchów XX wieku: Mahatma Ghandi, Martin Luther King, Lech Wałęsa czy Dalajlama XIV, nigdy nie ukrywali religijnej inspiracji swych działań.

Istotniejsze jednak dla obalenia tezy o ścisłej korelacji pomiędzy przemocą a religią – skoncentrujmy się na chrześcijaństwie – są rzetelne studia historyczne.

Po pierwsze, w Kościele katolickim zawsze istniała silna tendencja do zmniejszania liczby wojen oraz ograniczania ich okrucieństwa. Służył temu rozwój doktryny wojny sprawiedliwej: od św. Augustyna przez św. Tomasza, Akademię Krakowską z Włodkowicem na czele i XVI-wieczną szkołę z Salamanki, jak również instytucja „Pax et tregua Dei” narzucająca zaprzestanie walk przez blisko dwie trzecie roku, skutecznie egzekwowane w okresie silnego papiestwa (XI–XIII wiek).

Po drugie, religia niezwykle często była instrumentalnie wykorzystywana do obrony politycznych, ekonomicznych i personalnych interesów władców oraz stronnictw. Klasycznym przykładem może być służąca królom inkwizycja hiszpańska, która była tak często krytykowana i potępiana przez kolejnych papieży, że wydane z tego powodu edykty władców Hiszpanii ustanawiały karę śmierci za publiczne głoszenie poglądów Stolicy Apostolskiej w tej materii.

Po trzecie, jak pisze Karen Armstrong, „to właśnie europejskie wojny w XVI i XVII wieku pomogły stworzyć to, co nazwano »mitem o przemocy na tle religijnym«. Mówiono, że protestantów i katolików tak rozpaliły religijne pasje, że zmasakrowali się nawzajem w bezsensownych walkach, które zabiły 35 proc. mieszkańców w centrum Europy. Nie ulega jednak wątpliwości, że – acz ich uczestnicy rzeczywiście doświadczali owych wojen jako religijnej walki na śmierć i życie – był to również konflikt między dwiema grupami tworzącymi nowe państwa: niemieccy książęta wraz z innymi królami Europy walczyli przeciwko cesarzowi świętego imperium rzymskiego, Karolowi V, z jego ambicją ustanowienie hegemonii transeuropejskiej wzorowanej na Imperium Osmańskim”.

Teza trzecia

Przedstawiciele oświecenia powiązali religię z przemocą, dokonując dwóch intelektualnych nadużyć.

Po pierwsze, złożony, bogaty i wielowymiarowy świat wiary w Boga (także bogów) ujęli oni w jednym słowie: „religia”. Nie próbowali analizować wielkich różnic zachodzących już nawet w świecie chrześcijańskim (w którym mieszczą się postawy tak radykalnie odmienne, jak skrajny pacyfizm kwakrów i amiszy oraz etos walki zakonów rycerskich) z jego wielobarwnością katolicyzmu, prawosławia i protestantyzmu oraz ich wewnętrzną złożonością. Co więcej, to skrajne uproszczenie obejmowało terminem „religia” nie tylko chrześcijaństwo, ale także takie religie, jak: islam oraz judaizm, buddyzm i szintoizm oraz dżinizm, mitraizm, sikhizm czy zoroastryzm, wszelkie formy animizmu etc. Krótko mówiąc, ukute w oświeceniu stwierdzenie, iż „religia sprzyja przemocy”, jest równie precyzyjne intelektualnie, jak stwierdzenia, że „kultura sprzyja przemocy”, „polityka sprzyja przemocy” czy też „ekonomia sprzyja przemocy”, które również niekiedy bywają prawdziwe.

Po drugie, acz przedstawiciele oświecenia (nie mam tu na myśli Kanta czy Kołłątaja, ale przede wszystkim Woltera i encyklopedystów, a także świat anglosaski i protestanckie Niderlandy) często mówili ogólnie o religii, to mieli na myśli chrześcijaństwo, a myśląc o chrześcijaństwie, mieli na myśli Kościół katolicki. Nie była to jednak postawa poszukujących prawdy, bezstronnych intelektualistów. Cel jasno zdefiniował sam Wolter: „ecraser l’infame” (zmiażdżyć ohydę, tj. Kościół). I ten cel – zdaniem Woltera – uświęcał wszelkie środki. „Nie wahajmy się zniesławiać autorów o odmiennych poglądach, sączmy podstępnie jad podejrzeń. Niech ludzie dowiedzą się o podłościach przeciwnika, przedstawiajmy go w jak najgorszym świetle… Jeśli fakty temu przeczą, zmyślajmy – pisał Wolter i dodawał – Atakujcie z ukrycia, nie dajcie się złapać za rękę”.

To tego rodzaju pamflety, rozprawy i powiastki narzuciły już przed blisko 300 laty ton narracji o Kościele i katolicyzmie, także rozważaniom o religii i przemocy, ton dominujący po dziś dzień w kulturze Zachodu.

Teza czwarta

„Świeckie religie” powszechnie wyznawane od końca XVIII po koniec wieku XX pokazały znacznie bardziej krwawe oblicze od „religii teistycznych”.

Generałowie zawsze toczą minione wojny. Horyzont wybitnych przedstawicieli oświecenia również determinowały wcześniejsze stulecia. Dlatego można zrozumieć fakt, że tak uznali oni chrześcijaństwo, a za nim religię, za główne źródło nietolerancji i przemocy. Następne jednak 250 lat w niezwykle gorzki sposób sfalsyfikowało ich teorię. Objawiły się bowiem nowe i nieznane wcześniej „świeckie religie”, które okazały się znacznie bardziej okrutne i krwawe od ich sakralnych odpowiedników.

Zbiorowa świadomość Zachodu uruchomiła jednak skutecznie – dobrze opisany przez psychologów – mechanizm wyparcia. Te nieprawdopodobne wręcz potworności popełniane w imię „nowoczesności”, „postępu” oraz „nauki”, a także istniejące pomiędzy nimi powiązania częstokroć wciąż są deprecjonowane lub wręcz negowane. Tym bardziej nie zostały one rzetelnie przeanalizowane, objęte społeczną refleksją i uwzględnione w powszechnej edukacji.

Upiory nietolerancji, fanatyzmu i okrucieństwa zgodnie z intencją ojców oświecenia nadal – już w XXI wieku – ubrane są w katolickie szaty. A samo słowo „religia” ma tak negatywne konotacje, że wyrzucono je z angielskiej i francuskiej wersji preambuły quasi-konstytucji europejskiej. I w obu tych wersjach traktatu lizbońskiego mówi się nie o „duchowo-religijnym” dziedzictwie Unii, ale jedynie o „dziedzictwie duchowym”.

Teza piąta

Znacznie bardziej precyzyjne od utożsamiania religii z przemocą jest uznanie, że to ideologia jest źródłem nietolerancji i wrogiem wolności.

To więcej niż zabieg semantyczny. Po pierwsze, w świecie religii pozwala odróżnić te jej formy, które sprzyjają przemocy, od form neutralnych lub tych, które wręcz przed nią chronią. Po drugie, pomaga znaleźć wspólny mianownik pomiędzy rasizmem i komunizmem czy inspirowanymi przez religię formami przemocy.

Na początku jednak, by uniknąć nieporozumień, warto termin „ideologia” zdefiniować, bo – wynaleziony, a jakże, w oświeceniu – w historii idei pomimo wielu zbieżności przybierał on różne znaczenia. Przez ideologię będę więc rozumiał mający transcendentne uzasadnienie światopogląd zawierający w sobie konkretny projekt organizacji życia społecznego. Te dwie jego cechy: pewność wypływająca z posiadania absolutnego uzasadnienia oraz konkretny jego przekład na poziom praktyki politycznej pozwalają – i jest to trzecia cecha ideologii – na realizowanie owego projektu także przy użyciu siły.

Teza szósta

Odróżnienie ideologii religijnych od tych form religii, które ideologią nie są, jest i ważne, i możliwe.

Nie jest łatwo odseparować religię od ideologii. Powiązania takie istnieją i nie tylko historia, ale i teraźniejszość stawiają je nam przed oczami. Nie wystarczy sam fakt, iż w prawie wszystkich religiach oraz wyznaniach odnaleźć możemy słowa odwołujące się do wspólnego dobra i będące pochwałą pokoju, że w każdej religii element tolerancji wpisany bywa w jej święte struktury i tradycje, że w ich historii pojawiają się sylwetki świętych mężczyzn oraz kobiet, będących wzorem bezinteresowności i wielkoduszności. Należy raczej poszukać bardziej uniwersalnych i obiektywnych kryteriów pomagających ocenić, na ile dana religia szanuje ludzką wolność i sprzyja zachowaniu społecznego pokoju.

Teza siódma

W połowie XX wieku Kościół katolicki finalnie odrzucił wszelkie formy ideologizacji wiary.

Jeżeli krytykowałem powyżej niegodne metody działania niektórych twórców oświecenia i ich intelektualną płytkość oraz skuteczność, z jaką narzucili w kulturze Zachodu postrzeganie chrześcijaństwa i Kościoła, to żadną miarą nie miała to być apologia chrześcijan. Wielokrotnie w ciągu ponad 1700 lat, które upłynęły od edyktu mediolańskiego, uciekali się oni do okrucieństwa i przemocy, niekiedy – wyprawy krzyżowe czy inkwizycja – z błogosławieństwem papieży.

Trzeba zatem uderzyć się w piersi za zło dokonane w historii (dlatego Jan Paweł II stworzył wieloletni program intelektualno-duchowy „Rachunku sumienia Kościoła”), ale z pewnością przynajmniej od Soboru Watykańskiego II można orzec jednoznacznie, że wszelkie formy ideologizacji chrześcijańskiej wiary są niezgodne z nauczaniem Kościoła.

Teza ósma

Katolicki stosunek do prawdy zawiera się pomiędzy fundamentalizmem a relatywizmem.

Wiara chrześcijańska nie jest ideologią, acz bywała – i może być nadal – redukowana do poziomu ideologii. Chrześcijańska ideologia – trzeba to jasno powiedzieć – jest niebezpieczną imitacją wiary, tak jak ideologiczna gorliwość jest groźną imitacją ewangelicznego radykalizmu.

Wiara Kościoła nie jest jednak ideologią, gdyż nie zawiera się w niej żaden konkretny model życia społecznego i szanuje ona ludzką wolność. Nie jest też ideologią ze względu na specyficzny w Kościele stosunek do prawdy, który można usytuować pomiędzy fundamentalizmem (łatwo zamieniającym się w ideologię) a relatywizmem (praktyczną utratą wiary). Wiara Kościoła więc nie spełnia żadnego z trzech elementów definicji ideologii: a) prostej koncepcji prawdy i dobra, b) zbudowanego na niej porządku życia społecznego, c) możliwości narzucania owego porządku siłą. Ze względu jednak na realne zagrożenie zarówno fundamentalizmem, jak i relatywizmem oraz istniejące przed nimi lęki należy bardziej precyzyjnie opisać katolicki stosunek do prawdy.

Dlatego, chociaż sama prawda jest absolutna, jej poznawanie ze swej natury jest nieskończonym procesem i ma pluralistyczny charakter. Stąd też katolicki stosunek do procesu poznawania prawdy trafnie ujmuje brewiarzowa modlitwa: „dopomóż, Panie, szukającym prawdy, aby ją znaleźli. A znalazłszy, nigdy nie przestawali jej szukać”.

Teza dziewiąta

Wiara w wartości absolutne nie jest tożsama z ideologią.

Oświeceniowa klisza, iż religia jest źródłem przemocy, wiedzie do konkluzji, że sama wiara w istnienie Absolutu już jest niebezpieczna. A zatem człowiek wierzący w Boga miałby być posiadaczem co najmniej jednego defektu – moralnego lub intelektualnego – a najczęściej ich obu. Moralnego – bo uważa on swój system wartości za transcendentny, zakorzeniony w Absolucie, dlatego z wyższością patrzy na inne systemy etyczne, co implikuje postawę nietolerancji oraz przemocy, przynajmniej symbolicznej. Intelektualnego – gdyż nie umie poradzić sobie ze złożonością świata i pogodzić z jego kulturowym pluralizmem. W efekcie, aby ocalić swoje przekonania, ucieka się do idei Absolutu. W ten sposób, przynajmniej potencjalnie, staje się wyznawcą ideologii. Natomiast człowiek, który odrzuca istnienie Absolutu, miałby być od owych przypadłości wolny: szanuje różne przekonania i religie, jest też świadom, że ludzkie koncepcje prawdy oraz dobra często się różnią od siebie i że ewoluują w historii, co skutecznie szczepi go przeciw ideologiom wszelkiej maści.

Jest to jednak podział uproszczony i fałszywy.

Teza dziesiąta

Brak wiary w wartości absolutne nie chroni przed ideologią.

Nie jest to jednak jedynie problem filozoficzny czy logiczny. Albowiem efektem odrzucenia wszelkich wielkich narracji oraz pożegnania samej idei prawdy („Addio alla merita”, czyli w wolnym przekładzie „Pożegnanie z prawdą” – tak zatytułował swoją książkę jeden z czołowych postmodernistów Gianni Vattimo) tworzy próżnię, którą wypełnia nadrzędna idea, iż „prawda transcendentna nie istnieje”. Idea ta, acz nie jest dowiedziona naukowo (bo być nie może) i jest arbitralnym wyborem, uzyskuje status prawdy objawionej. Jeżeli jednak „wiem, że nie ma prawdy absolutnej”, to wiem także, że nie ma wartości transcendentnych, a zatem każdy, kto sądzi inaczej, jest uzurpatorem. Co gorsze, jest uzurpatorem niebezpiecznym, bo historia, także najnowsza, jednoznacznie dowodzi, że za takimi przekonaniami kryje się nietolerancja, prześladowania i terror. Dlatego też trzeba życie publiczne oczyścić z odniesień do „tradycyjnych”, absolutnych wartości, a promować instytucje, które uczą relatywizmu kulturowego. Natomiast wspólnoty, które się temu przeciwstawiają, wspólnoty rodzinne, kościelne czy narodowe, należy osłabiać.

W ten sposób filozoficzny postmodernizm zastosowany w praktyce zamienia się w ideologiczną, postmodernistyczną wersję liberalizmu. Spełnia bowiem wszelkie kryteria ideologii. Posiada prostą koncepcję obiektywnej prawdy – „nie ma prawdy absolutnej”. Posiada też wynikający z niej projekt życia społecznego, który należy narzucić wszystkim. Albowiem jeśli „nie ma prawdy absolutnej”, to słuszne jest eliminowanie przeciwnego poglądu z życia społecznego. Dlatego należy oczyszczać forum publiczne: życie polityczne i kulturalne, wszelkie media, podręczniki, przedszkola, szkoły i uniwersytety z odniesień do wartości transcendentnych, które ze swej natury są zarzewiem nietolerancji. Podstawowymi wartościami, które uzyskują teraz status nadrzędny, są kulturowy relatywizm – wyraz faktu, że nie ma prawdy absolutnej, oraz wolność indywidualna – konsekwencja tego, że każdy posiada własną prawdę i własny system wartości.

Tę ideologiczną formę postmodernistycznego liberalizmu, która z założenia eliminuje problem prawdy transcendentnej z publicznego dyskursu, nazwać można alethofobią (greckie aletheia znaczy prawda). Alethofobia jest ideologią nowego typu, na miarę XXI wieku. Jest ona bowiem ideologią hybrydową – nie posiada jednego ośrodka decyzyjnego czy tekstów ją konstytuujących, używa zarówno starych oświeceniowych klisz i stereotypów, jak i najnowszych wyników badań społecznych i humanistycznych (które sama w znacznej mierze kształtuje), używa strategii cząstkowych (np. political correctness), a pomimo zapewnień o tolerancji jest wroga wobec zorganizowanych form religii, lecz stosuje zróżnicowaną taktykę – znacznie bardziej okazując swą wrogość wobec chrześcijaństwa (zwłaszcza katolicyzmu) niż wobec islamu, judaizmu czy religii Dalekiego Wschodu.

Jeżeli więc zwolennicy alethofobii pragną stworzyć „nowego człowieka”, to pomiędzy nimi a chrześcijanami doprowadzi to – wewnątrz cywilizacji Zachodu – do fundamentalnej konfrontacji i konfliktu. Tutaj porozumienia być nie może. Jednakże fakt, że niemiecki autor powyższej analizy sam opisuje siebie jako liberalnego agnostyka, oznacza również, że wciąż jeszcze istnieje spora przestrzeń do wspólnego spotkania i dialogu.

fot. flickr.com / Ran Yaniv Hartstein

Fragmenty tekstu, który ukazał się w „Plus Minus”, cotygodniowym dodatku do „Rzeczpospolitej”.