Pannie nad wyraz umiłowanej w Chrystusie, gałązce mirry, która choć nie opuszcza spichlerza Błogosławionej Dziewicy, to jednak zawsze spoczywała na moim sercu – Marii – gałązce mirry, która ucierana w dzieży przez liczne pokusy, wypiekana w piecu gorącej medytacji Chrystusa, została złożona w ofierze jak świeży chleb pokładny, odnawiany w szabat przez miłą Bogu kontemplację: obyś Tego, którego pragniesz, posiadła w całej pełni.
Najukochańsza siostro lub raczej – jeśli się zgodzisz – córko, a tak naprawdę siostro i córko zarazem! Długie jest to przywitanie, a przecież choćby było najdłuższe, to nawet w małej część i nie wyrazi mojego uczucia. Jak zatem mam wypowiedzieć ową potężną miłość, którą ukochałem Ciebie w Chrystusie , naszym Pośredniku? Jest On pośrednikiem nie tylko pomiędzy ludźmi, aby mogli odnaleźć w Nim wzajemną miłość, lecz także pomiędzy Bogiem i ludźmi. Z tych dwóch: Boga i człowieka, Chrystus uczynił jedno do tego stopnia, że Bóg stał się człowiekiem, a człowiek Bogiem, aby człowiek ukochał Boga w człowieku i człowieka w Bogu. O, miłości raz ukochana i wciąż miłowana na nowo, którą ogarnął nie aniołów, lecz synów Abrahama! Umiłujmy się i my wzajem. Miłujmy się w Chrystusie, przez Chrystusa i dla Chrystusa. Biegnijmy, abyśmy doszli do Tego, który, gdy życie nasze przemija, żyje i króluje w pełni życia, w królestwie chwały.
Miłość podsunęłaby mi jeszcze wiele słów o miłości, a nawet zmusiłaby mnie, abym Ci o niej pisał, gdyby nie to, że opuścił nas nasz ukochany, że uwiądł kwiat, że łagodny zapach naszej winnicy zamienił się w zimny i smutny powiew, a głos synogarlicy umilkł w naszej ziemi (por. Pnp 2,11). Powstań i śpiesz opłakiwać ze mną uschły kwiat i synogarlicę, która nagle przerwała swój śpiew. O kimże mówię, jeśli nie o Twoim Henryku, o moim Henryku. O tak, był moim i Twoim, a naprawdę należał do wszystkich, bo stał się wszystkim dla wszystkich (1 Kor 9,22), aby spodobać się Chrystusowi.
Przyrównałbym go chętnie do kwiatów lilii i róży, bowiem czystością obyczajów przypominał lilię: wiem o tym i zaświadczam, a świadectwo moje jest prawdziwe (J 19,35). Kiedy – niegodzien miłości! – zrywałem ostatnie kwiaty w ogrodzie jego duszy, znalazłem tam nieskalaną czystość serca i ciała, której oddał się od najmłodszych lat i nienaruszoną doniósł aż do śmierci. Odkryłem tam również kwitnącą i świeżą różę miłości. Z obu tych kwiatów płynął zapach tak mocny, iż czułem go nie tylko ja, ale i całą prowincja, która pociągana tą wonią zdążała śpiesznie ku wiecznemu zwycięstwu. Opłakuj go więc, jak i ja go opłakałem, jak opłakiwała go cała Kolonia, a nawet Niemcy całe. Płacz, lecz nie tak jak ci, którzy nie mają nadziei.
Boję się, że nigdy nie widziałaś mnie tak obficie wylewającego łzy za kimkolwiek. Tak, płakałem przed jego śmiercią płakałem , gdy umierał, płakałem, gdy odszedł, i wciąż jeszcze łzy cisną mi się do oczu. Jednak łzy te nie niosą cierpienia, ale pociechę; nie są to łzy tych, którzy rozpaczają nad umarłymi, lecz tych, którzy wierzą w Boga żywego. Doznaję podobnego wzruszenia, jak ludzie pełni wiary, gdy Kościół obchodzi dzień urodzin ich świętych patronów.
Dzień świętego Seweryna, arcybiskupa Kolonii, stał się podwójnie dniem urodzin, gdyż także Henryk, opuszczając ten padół, umarł dla świata, a narodził się dla Boga i dla Chrystusa. Była dokładnie noc listopadowych kalend i dzwoniono na matutinum. Przed udaniem się do chóru zaszedłem do niego, a widząc, że bardzo cierpi i że niebawem nadejdzie kres, zapytałem, czy pragnie namaszczenia. Odpowiedział twierdząco i z tak ogromnym pragnieniem, ze uczyniłem zadość natychmiast, zanim jeszcze zaintonowałem modlitwę w chórze. Widząc, z jaką pobożnością recytuje modlitwy, miało się wrażenie, że nie tyle otrzymuje namaszczenie, co sam go sobie udziela.
Następnie udałem się na modlitwę i oznajmiłem wszystkim, że brat nasz wyrusza w drogę do niebieskiej ojczyzny. A kiedy sercem i głosem śpiewałem wraz z innym dziewięć lekcji ku czci świętego Seweryna, patrona Kolonii, porwał mnie nagły szloch, a z oczu popłynęły mi rzęsiście słodkie łzy.
Zaraz potem wróciłem do niego. Mówił z Bogiem i o Bogu, śpiewał, zagrzewał siebie oraz innych do umiłowania ojczyzny i znienawidzenia doczesnego wygnania. Pocieszał też braci, którzy stali dokoła, tymi słowami: “Bracia, gdy was widzę, raduje się dusza moja” (por. Łk 1,47). Po tych słowach ogarnęła go radość i począł nucić: “Módl się za nami, Dziewico, abyśmy się stali godnymi niebieskiego chleba”. Powtarzał to kilkakrotnie. Później, jak gdyby olśniony blaskiem słońca, księżyca i wszystkich gwiazd nieba, dodał: “Wybrał was Bóg na własność dla siebie” (Ps 135,4).
Nie przestawał modlić się w podobny sposób, pragnąc swojej śmierci a nas zachęcając do dobrego życia. A gdy nadeszła chwila odejścia, duszę jego, przyzywaną przez Pana począł trapić nieprzyjaciel, który zawsze czyha na naszą piętę. Henryk odezwał się na to słowami Jakuba: “Jeżeli Pan Bóg będzie ze mną, strzegąc mnie w drodze, w którą wyruszyłem, jeżeli da mi chleb do jedzenia i ubranie do okrycia się i jeżeli szczęśliwie wrócę do domu ojca mojego, Pan będzie moim Bogiem (Rdz 28, 20-22), a Krzyż Chrystusa moją chwałą”. W chwilę potem rzekł: “Oto przyszedł książę tego świata, lecz nic we mnie nie znalazł” (J 14,30). I mówił jeszcze wiele rzeczy godnych zapamiętania.
Gdy skończył, a my spostrzegliśmy, że rozpoczyna się agonia, poczęliśmy gorąco polecać jego duszę Bogu i rzewnie płakać. Przerwaliśmy, gdy ostatkiem sił, Henryk próbował wyksztusić jeszcze jakieś słowo i nagle zaległa cisza. Jakiż powstał lament, jaki szloch, gdy tak dobry ojciec opuścił ukochanych synów i kiedy synowie żegnali ojca! Ja także, będąc w pewien sposób jego ojcem, straciłem syna, który był mi tak potrzebny. Zrodziłem go bez bólu, teraz jednak traciłem go wśród bolesnych katuszy. Choć przecież nie utraciłem go, lecz raczej posłałem przed siebie. Ten młodzieniec, naprawdę syty dni (Rdz 25,8), nie umarł, lecz zasnął (Łk 8,52) w Panu. I ta pewność bardziej mnie cieszy, niż smuci mnie nasze rozstanie.
Ty także porzuć smutek. Otrzymałaś bowiem wiernego w Chrystusie posłańca i wstawiennika. Módl się do Pana, aby – jeśli ciąży na nim jakaś wina – jak najszybciej był z niej oczyszczony i mógł orędować za Tobą u Boga. Poleć go także innym.
Módl się za mnie, jak i ja mam zwyczaj się za Ciebie. Bądź zdrowa w Chrystusie.
List 2 (LII) Kolonia, październik — listopad 1229 roku
Tekst pochodzi z książki “Najdroższej Dianie. Listy do błogosławionej Diany Andal. Apoftegmaty.” wydawnictwa “W drodze”, 1998 rok.