Naturalne planowanie rodziny to narzędzie – dość skuteczne, moralnie obojętne samo w sobie – które może być stosowane godziwie albo nie. I o to „albo nie” idzie cała awantura.
Tak sobie myślę, że sama nazwa „przeciwnicy NPR” jest po pierwsze błędna, po drugie – automatycznie ustawiająca adwersarzy w pozycji oszołomów. Co ważne – oszołomów z poczuciem wyższości, którzy jednocześnie są niewolnikami fałszywego obrazu Boga i własnych niepohamowanych popędów. Tak w skrócie.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego temat wywołuje aż takie emocje – ale od razu powiem, że owszem, nie lubię i próbuję się bronić, kiedy ktoś imputuje mi rzeczy nieprawdziwe. A biorę zarzuty do siebie, bo NPR stosować nie muszę. Ani nie chcę. Gdyż w tym momencie życia na nic mi się nie przyda.
Enpeerowcy vs. Wielodzietni
Wracając do kwestii nazewnictwa i „przeciwników NPR”: nie znam ani jednej takiej osoby. To jak być przeciwnikiem tramwaju. NPR to narzędzie, dość skuteczne, moralnie obojętne samo w sobie, które może być stosowane godziwie albo nie. I o to „albo nie” idzie cała awantura.
Tak jak sama wielodzietność nie jest przepustką do nieba i gwarantem bycia „dobrym katolikiem” tak i samo stosowanie NPR nic specjalnego nie daje. Żadnych dodatkowych punktów. Żadnego powodu do chwały. Nieprawdziwe jest zresztą budowanie opozycji „Enpeerowcy vs. Wielodzietni”, ponieważ wiele wielodzietnych małżeństw NPR stosuje, a ci, którzy nie stosują, wcale nie muszą mieć z automatu stada dzieci (co rok, koniecznie co rok).
Co do poczucia wyższości: skąd to przekonanie? Moim zdaniem, myli się je z doświadczeniem. Trudno dyskutować ze stwierdzeniem, że matka sześciorga dzieci wie więcej o posiadaniu sześciorga dzieci niż matka dwojga. A nawet czworga. W związku z tym nie zwykłam się obrażać na zdanie „sama zobaczysz, jak to jest”, kiedy wypowiada je ktoś bogatszy w dzieci niż ja. Podobnie słucham uważnie osób starszych i szanuję ich zdanie, i cenię doświadczenie.
Dla utrudnienia, zdaniem pani Wałejko, „przeciwnicy NPR”, pełni poczucia wyższości wobec bliźnich, stają się bezmyślnymi niewolnikami w obliczu Boga. Dlaczego? Bo rezygnują z używania rozumu i wolnej woli, i zrzucają na Niego całą odpowiedzialność za poczęcie dziecka. I tak naprawdę tchórzą, bo powinni dokonać wyboru, a nie go unikać.
Odpowiadam – ależ to właśnie jest wybór. Konkretny. Pozytywny. Mówię Panu Bogu: „Tak. Jak chcesz, możesz dać”. I biorę – bierzemy – odpowiedzialność za konsekwencje. Przecież to my będziemy to dziecko wychowywać, karmić, pielęgnować, kochać. Czy naprawdę ktoś myśli, że my tego nie wiemy? Nie pamiętamy? Nie zauważyliśmy dotychczas, że przy dzieciach trzeba pracować, że ciąża jest męcząca a poród boli? Że – mając czworo – nadal nie wiemy, że „nie sztuka urodzić”?
No – zawoalowana insynuacja jest taka, że wiemy, ale chuć jest silniejsza. Instynkt seksualny, nie poddany ascezie NPR (przewróciłam się i leżę), interpretowany jest jako wola Boża. Powiem tak – nie będę przepraszać za to, że lubię miłość fizyczną, ani za to, że nie boję się jej owoców. Ani za to, że ascezę ćwiczę nie po to, żeby nie mieć dzieci, tylko ewentualnie dla umartwienia. To tak jak z postem i dietą, pości się nie po to, żeby schudnąć.
Puenta jest taka, że do hojności nie da się zmusić. Absolutnie się zgadzam, zmusić się nie da. Można zachęcać, i jak najbardziej widzę, że żadne teoretyczne wywody nie zastąpią spotkania, rozmowy, spojrzenia w oczy. Wtedy widać prawdę, a nie – być może nieudolnie przekazywaną – teorię. Prawdziwe życie. Prawdziwą miłość.
Nie o rekord idzie…
To mnie najbardziej – nieprzyjemnie – ruszyło w tym, co dziś przeczytałam.
Przeciwstawianie miłości życiu. Że niby my – „przeciwnicy NPR” idziemy na rekord, mierzymy świętość liczbą dzieci i gloryfikujemy życie, a nie miłość. Przepraszam – bzdura. Piętrowa.
Miłość JEST życiem. Miłość jest płodna. Niekoniecznie zawsze biologicznie.
Bóg – ten, który daje życie – jest Miłością. A my jesteśmy Jego sługami, naprawdę, nie obraża mnie to. Ten, który się upierał, że służył nie będzie – wiadomo, jak skończył. Mówię „bądź wola Twoja” i to nie oznacza zgody na katastrofę, nieszczęście, tuzin dzieci i inne plagi – tylko zgodę na Dobro, bo Bóg nie chce dla nas zła. Nie muszę się z Nim przepychać, czyje na wierzchu, nie muszę się wykłócać. Mogę być sobą.
… ale o miłość
I pozostanę jednak przy swoim, że NPR jest „współpracą” złudną, bo daje mi tylko głos na „nie”. Mogę uniknąć. Nie mogę ze stuprocentową pewnością założyć, że „tak”, tym razem dziecko na pewno będzie. Mogę uprawdopodobnić, ale nie SPRAWIĆ. To mi osobiście bardzo pomaga i urealnia moją pozycję i możliwości. Kto tu daje życie, a kto życiu służy.
Służyć życiu – to zaszczyt. Bo to przecież nie chodzi tylko o życie doczesne, o miły system etyczny dla „dobrych ludzi”, przykrojony na miarę współczesnych czasów. Chodzi o przymnożenie Bogu wyznawców, przymnożenie dusz nieśmiertelnych. Nasze dzieci mają imiona na całą wieczność. Jest to potężna odpowiedzialność, z którą niewiele może się równać – na pewno nie żadne z moich pobocznych, ziemskich zadań.
Nasze dzieci są zawsze chciane i poczynane zawsze z miłości, nie dlatego, że się nie mogliśmy powstrzymać albo po to, żeby dokopać tym od enpeeru. Naprawdę, to jest takie proste.
Z miłości.
Tekst ukazał się na portalu kobietawkosciele.pl. Śródtytuły pochodzą od redakcji Dominikanie.pl.