Bajkowa, egzotyczna albo po prostu dziwaczna może się wydawać ta uroczystość.

W chrześcijaństwie wschodnim, które wcześniej niż Zachód obchodziło to święto, wiąże się ono przede wszystkim z chrztem Jezusa w Jordanie, podczas którego Bóg ogłasza: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie (Mt 3,17). Na Zachodzie w centrum Epifanii znajduje się pokłon mędrców ze Wschodu, co oznacza, że także ludy pogańskie rozpoznają i uznają w Jezusie przynajmniej jego królewską godność i to, że Jezus przychodzi jako Zbawiciel całej ludzkości, całego świata, także świata pogańskiego. Św. Paweł wyraził to słowami: poganie już są współdziedzicami i współczłonkami Ciała i współuczestnikami obietnicy w Chrystusie Jezusie przez Ewangelię (Ef 3,6). Nie tyle nawet chodzi o cudowność pielgrzymki pogańskich mędrców, co o zdumienie i radość z faktu, że już się rozpoczęło dzieło jednoczenia ludów i budowania wspólnoty ludzkiej, gromadzenia w jedno całego rodzaju ludzkiego. I choć daleko jeszcze do pełni tej jedności, to nieodwołalny początek został dokonany, a Kościół, znak i narzędzie jedności wszystkich ludzi kontynuuje to Boże dzieło. A ilekroć Kościół zapomina o tym swoim zadaniu, ilekroć skupia się na sobie tylko, nie na zbawieniu świata, a tym bardziej ilekroć staje się źródłem konfliktów i podziałów, tylekroć sprzeciwia się swojej misji.

To święto ma jeszcze inny, może bardziej osobisty sens i aktualność. Żyjemy bowiem w świecie rzeczywiście spoganiałym, przede wszystkim dlatego, że poganin siedzi w każdym z nas:

  • wtedy, gdy uciekamy się do wróżb, astrologii, horoskopów, biorytmów…
  • bardziej wtedy, gdy mamy swoje rozmaite bożki, którym oddajemy cześć i podporządkowujemy nasze życie: powodzenie, karierę, władzę, pieniądze, święty spokój…
  • jeszcze bardziej wtedy, gdy naszą wiarę przeżywamy magicznie: wypowiadam „zaklęcie” modlitwy i czekam, aż zadziała, odprawiam „rytuały” i spodziewam się ich materialnej skuteczności bez względu na moją wewnętrzną dyspozycję
  • wreszcie wtedy, gdy wprost żyjemy, jakby Boga nie było.

Na takim tle odczytujemy znaczenie tych mędrców ze Wschodu. Oni badają otaczający ich świat, szukają, wyruszają w drogę, znajdują Chrystusa i uznają w Nim Boga.

black-and-white-dark-light-1036

Co szczególnego jest w nich, w ich postawie? To, że odkrywają Chrystusa jako wezwanie, jako nadzieję, jako szansę – idą do Niego, pokonują długą drogę, trudności, niepewność…

Żyjemy w rzeczywistości, którą trapi mnóstwo problemów, konfliktów, absurdów: wojny, skandale, kryzys rodziny, głód, bezsens, plaga depresji. Ale jeśli ktoś mówi temu światu i pogaństwu w nas siedzącemu: „Słuchajcie, jest Chrystus, poszukajmy u Niego mądrości, rozwiązania, pomocy – uczmy się z Jego Ewangelii, to w praktyce usłyszymy odpowiedź: „Nie!”. Mędrcy szukali odpowiedzi, rozwiązania, poznania. My często nie szukamy. Mówimy sobie: my wiemy, my po swojemu. Albo: a co tam, co nam może dać taki Chrystus, Jego Ewangelia, Jego Kościół?

Mędrcem jest nie ten, kto „wie”, który już „ma” mądrość, ale ten, który jest wciąż na mądrość otwarty, który jej szuka, który gotowy jest ją przyjąć.

I jeszcze jedno: Jak się dokonuje to objawienie Pańskie? Jezus nie głosi, nie reklamuje się – On jest dzieckiem leżącym w żłobie, niemowlakiem. Ale objawienie dokonuje się przez tych, którzy Go szukają i znajdują. Niesamowita jest siła oddziaływania każdego nawrócenia, odnalezienia Boga przez człowieka szukającego. Można pomyśleć o św. Pawle, św. Karolu de Foucauld, św. Edycie Stein, Tomaszu Mertonie, G.K. Chestertonie, C.S. Lewisie i wielu innych – jak wiele osób ich nawrócenie skłoniło do szukania i doprowadziło do Boga. Ale nie dotyczy to tylko tych „wielkich”. Każde nawrócenie, przemiana życia, jest objawieniem Boga.

fot. flickr.com / Toffee Maky