Punktem wyjścia dla wszelkich rozważań teologicznych są prawdy objawione, a nie oczekiwania społeczne.
obraz tytułowy: “Czerwona akrobacja” 2012, Katarzyna Karpowicz
Przy całym szacunku, jaki się należy ludziom żyjącym w związkach niesakramentalnych, przy życzliwości i duszpasterskiej troskliwości o ich życie duchowe, nie można w opisie ich religijnej sytuacji opierać się jedynie na kurtuazji i takcie. Sama socjologia religijności nie dostarcza wystarczających narzędzi, by właściwie wskazać ich miejsce w Kościele. Potrzeba do tego spojrzenia teologicznego i to spojrzenia, które nie będzie zawężone jedynie do teologii sakramentów czy tym bardziej do teologii grzechu.
Podstawową prawdą, którą mamy do przekazania światu, jest prawda o miłości Bożej, miłości, która pragnie odzewu ze strony serca człowieka. Ewangelia wielokrotnie ukazuje nam to pragnienie serca Jezusowego, które znajduje oddźwięk bardziej u ludzi zranionych i pogubionych niż u pewnych swej własnej doskonałości faryzeuszy.
To, co w chrześcijaństwie jest najistotniejsze, to obcowanie z Bogiem w wierze i miłości. Nie ma ludzkiej sytuacji życiowej, w której nie można by było rozpocząć pełnego ufności oddawania się Bogu. Osoby żyjące w związkach niesakramentalnych z tego, co w Kościele jest najistotniejsze, nie muszą być wykluczone, chociaż ich nieuregulowana sytuacja nie pozwala na karmienie się Ciałem Chrystusa. Pełne ufności powierzanie się Bogu, połączone z praktyczną codzienną ofiarnością, może stać się treścią ich życia, nawet wtedy, gdy jest ono przeżywane w ubóstwie duchowym, gdy jest ono pozbawione wsparcia życia sakramentalnego.
Jeżeli Kościół czci jako świętą dziewicę i męczenniczkę Emerencjannę, której nie było dane przyjąć sakramentu chrztu, jeżeli Kościół uważa za swoich wielu świadków wiary, którzy żyjąc gdzieś na odległej Syberii z dala od kapłanów, zachowali wiarę, to również uznaje, że osoby żyjące w związkach niesakramentalnych mogą wieść życie duchowe i mogą je pielęgnować, chociaż dokonuje się to bez wsparcia sakramentów.
“Wspomnienie” 2014, Katarzyna Karpowicz
Odwróciłem się od Boga
Punktem wyjścia dla wszelkich rozważań teologicznych są prawdy objawione, a nie oczekiwania społeczne. Czy mówimy o obcowaniu z Bogiem poprzez wiarę i miłość, czy mówimy też o wsparciu tego obcowania darem łaski sakramentalnej, nie możemy ujmować tego poprzez czysto ludzkie pomiary i kryteria. O rzeczywistości nadprzyrodzonej można jedynie rozmawiać w perspektywie wiary. Wiara oznacza przyjmowanie treści, które zostały nam dane w Objawieniu, i które następnie są przekazywane przez Kościół. Wiara wymaga więc pokory intelektu, zgody umysłu na to, co jego pojemność przerasta.
Tak jak sumienie naturalne nie wyraża jedynie szczerości wobec własnych nastrojów i zachcianek, ale akceptację nawet trudnej i wymagającej prawdy, tak sumienie chrześcijańskie, nie negując rozumu, wyprowadza go jeszcze dalej, ku przerastającej rozum tajemnicy wiary. Oznacza to, że rozum chrześcijanina niekiedy ma wrażenie, że jest ukrzyżowany przez wiarę. Sprawy trudne trzeba w prawdzie wiary nieść, bez wyszukiwania prostych i łatwych rozwiązań. Ta pielgrzymka wiary oswaja z tajemnicą, przyzwyczaja do opierania się wyłącznie na Bogu i otwiera na tajemnicze obcowanie z łaską Bożą.
Postawa, w której występuje się z roszczeniem wobec Kościoła, czy też dyktuje się reguły dyskursu, od razu stawia poza perspektywą wiary, poza dyspozycją pozwalającą przyjąć przekazywane treści jako duchowo ożywcze, czyli pożyteczne dla zbawienia. Nie oznacza to, że nie można mieć pretensji wobec instytucji kościelnych czy też wobec ludzi z nimi związanych. Nie oznacza to też, że nie można rozumem wnikać w treści wiary. To jest nie tylko możliwe, ale i konieczne.
Inna jest jednak rozmowa z kimś, kto (chociażby tylko dla celów poznawczych, według założenia kartezjańskiej metodologii — „jak gdyby Boga nie było”) ustawia siebie poza życiem nadprzyrodzonym i jemu się z zewnątrz przygląda, i inna jest rozmowa z kimś, kto żyje życiem wiary i z jej wnętrza szuka ładu i spójności przeżywanej tajemnicy. Ocena teologiczna sytuacji osób żyjących w związkach niesakramentalnych siłą faktu w Kościele jest dokonywana od wewnątrz tajemnicy życia sakramentalnego, nawet jeżeli wielu tego nie pojmuje.
Stawiając zatem teologiczne pytanie o duchowe miejsce osób żyjących w związkach niesakramentalnych, wychodzi się od objawionych prawd o uświęcającej mocy łaski Bożej. Obcowanie z Bogiem jest możliwe mocą łaski, której Bóg udziela według swojej hojności, a którą człowiek swoim odzewem rozwija.
To stwierdzenie jest ogólne. Nie sposób wypowiadać się o stanie duszy poszczególnych jednostek. Niejeden człowiek, niosący konsekwencje wcześniejszych życiowych pomyłek, może trwać w wielkiej zażyłości z Bogiem, w prawdziwej ofiarności ze względu na umiłowanego Boga, przy równoczesnym powstrzymywaniu się od sakramentu ołtarza.
“Deszcz” 2012, Katarzyna Karpowicz
Ale też nie bądźmy naiwni, gdy brak życia modlitwą, gdy brak uczestniczenia w liturgii, życie duchowe jest narażone na niebezpieczeństwo wyschnięcia czy wręcz zaniku. Co to jednak znaczy, gdy życie łaską w człowieku zamiera?
Człowiek sam się wyklucza
Człowiek może w sobie Boże życie wykluczyć poprzez grzech ciężki; jeszcze bardziej może to sprawić przez zobojętnienie na Boga. Istotę grzechu ciężkiego ujmuje się nie tyle od strony psychologii jego popełniania (świadomie, dobrowolnie), co od strony jego skutków w sferze życia nadprzyrodzonego.
Co o tym możemy wiedzieć na podstawie czysto ludzkiej obserwacji? Nic nie możemy wiedzieć, możemy jedynie mieć jakąś duchową intuicję, ale jej przenikliwość zależy od jakości naszej wiary. O życiu nadprzyrodzonym wiemy tylko tyle, ile nam Bóg objawił, i Kościół w ciągu wieków, za asystencją Ducha Świętego nam przybliżył. Grzech ciężki ma to do siebie, że uśmierca życie nadprzyrodzone w duszy. By powrócić do życia łaski, trzeba nie tyle uzdrowienia, co zmartwychwstania życia nadprzyrodzonego, trzeba bezpośredniej ingerencji Bożej.
Skoro są to sprawy tajemnicze, opisujemy je w oparciu o pouczenie, jakim w tych świętych sprawach dysponuje Kościół. A Kościół nas poucza, że złe czyny, dotyczące poważnej materii, gdy są popełnianie świadomie i dobrowolnie, niosą ze sobą ten duchowo niszczący skutek. Grzech ma to do siebie, że jest w nim odwrócenie się od Boga, źródła prawdy i dobra, i jest zwrócenie się nieuporządkowane do jakiegoś mniejszego dobra. Moment odrzucenia prawa Bożego jest tutaj sprawą wtórną, ponieważ to nie prawo jest źródłem dobra czy zła. Prawo moralne jedynie je odsłania. Przestrzega ono przed takim działaniem, w którym rozumny ład zostałby zaprzeczony. Istotą grzechu jest wybór zła, a nie jedynie sprzeniewierzenie się literze prawa.
Prawdą jest, że nieraz w grzechu moment odrzucenia Boga i Jego pouczenia nie jest psychologicznie uwypuklony. Grzesznik bardziej jest skoncentrowany na działaniu, które popełnia, niż na fakcie, iż w tym jest zawarte obiektywne odwrócenie się od Boga. Cudzołożnik, który zdradza żonę, w momencie cudzołóstwa bardziej jest skupiony na kobiecie, do której się zwraca, niż na fakcie, iż jest on niewierny wobec swojej żony, choć niewątpliwie jego czyn zawiera zaprzeczenie miłości małżeńskiej.
“Pocałunek” 2010, Katarzyna Karpowicz
Wybierając zatem świadomie i dobrowolnie złe działanie, grzesznik stawia się w sytuacji, w której obiektywnie sprzeciwia się Bogu, nawet jeżeli o tym w danym momencie nie myśli, a nawet może i z rozbrajającą szczerością wmawia sobie i innym, że przecież cały czas Boga kocha. Gdy w ufności szczerze Zbawicielowi się powierza i przy tym od grzechu się odwraca, jego grzech zanika i powraca on w orbitę życia nadprzyrodzonego.
Przekreślili sakrament
Gdy Kościół nie dopuszcza do Eucharystii rozwiedzionych, którzy zawarli powtórne związki, nie oznacza to pogardliwego potępienia ani też wykluczenia z Kościoła. Oznacza to jednak stwierdzenie faktu, iż zaistniała u nich zapora wobec otrzymanej łaski sakramentalnej. W sakramencie małżeństwa Chrystus wiąże małżonków swoją miłością. Odtąd daje On gwarancję, że będzie udzielał swojej łaski dla rozwoju wzajemnej miłości tego małżeństwa. Ten Boży dar wymaga z ludzkiej strony otwartości, wymaga pielęgnowanego życia duchowego. Rzecz w tym, aby małżonkowie pamiętali nie tylko o zobowiązaniach płynących z sakramentu małżeństwa, ale by łaskami tego sakramentu faktycznie żyli.
Nierozerwalność małżeństwa opiera się nie tyle na społecznej wartości trwałej rodziny ani też na psychologicznych umiejętnościach wzajemnego dogrywania się, ile na mocy łaski Bożej. Dary Boże są nieodwołalne i łaska sakramentu owocuje, nawet jeżeli musi się ona przebijać poprzez zawirowania ludzkich pomyłek i gaf. Niekiedy po bardzo powikłanym życiu łaska sakramentu małżeństwa odzywa się i przynagla do przebaczenia i ostatecznego pojednania.
U osób rozwiedzionych i żyjących w niesakramentalnych związkach nastąpiło faktyczne przekreślenie zawartego wcześniej sakramentu małżeństwa. Zachwiała się wiara w to, że Bóg potrafi naprawić to, co po ludzku wydaje się nie do naprawienia. Niedopuszczenie do Eucharystii jest jedynie konsekwencją przyjętej postawy. Nie można uznawać owocności jednego sakramentu (Eucharystii) i z tej racji się jej domagać, przekreślając równocześnie możliwość zaowocowania innego sakramentu (małżeństwa). Wymóg Kościoła, aby nie dopuszczać do sakramentów osób żyjących w niesakramentalnych związkach, wyraża wiarę w realność łaski sakramentalnej.
Jedyny kazus dopuszczenia do Eucharystii „niesakramentalnych” w przypadku ich zdecydowania się na życie w czystości oznacza właśnie wiarę w realność sakramentu małżeństwa. W ten sposób osoby, których sakramentalny związek z takich czy innych powodów się rozpadł, wyrażają swoją wiarę w faktyczność łaski sakramentalnej, wyrażają wierność wobec swego być może niewiernego małżonka. Trwając w nowej rodzinie, wyrażają ofiarną miłość i odpowiedzialność wobec dzieci powstałych z nowego związku. Powstrzymując się od aktów małżeńskich wyrażają nadzieję, iż Bóg swoimi niezbadanymi drogami doprowadzi do zaowocowania łask uprzednio zawartego małżeństwa.
“Mała akrobacja” 2011, Katarzyna Karpowicz
Czy to będzie poprzez pojednanie, choćby jedynie przed śmiercią? Czy to będzie poprzez tajemnicze wymodlenie nawrócenia niewiernego małżonka? Czy to będzie poprzez doczekanie śmierci małżonka, co pozwoli na związanie sakramentem małżeństwa nowego związku? Tego nie wiadomo i tajemniczego działania Bogu nie należy dyktować. Łaski sakramentalnej bowiem nie traktuje się jako nagrody za dobre sprawowanie się ani też jako należności, ale jako darmo dany dar, będący pokarmem na życie wieczne.
Jezus i Samarytanka
Czy to znaczy, że osoby żyjące w związkach niesakramentalnych są całkowicie poza sferą działania łaski, skoro do sakramentów nie przystępują, a więc są one poza Kościołem i ich modlitwa jest z gruntu bezprzedmiotowa?
Bynajmniej. Pan Jezus rozmawiając z pięciokrotną rozwódką przy studni Jakubowej nie odsuwa się od niej, ale wprowadza ją w tajemnicę łaski, która stanie się w niej źródłem wytryskującym ku życiu wiecznemu (J 4,14). Oczekuje On od niej jedynie, aby Jemu zawierzyła. Otwarcie się na Jezusa pełną wiarą, pełną gotowością do miłości prawdziwej, może się dokonać chwilowo w jednym momencie, ale dla zakorzenienia się w duszy wymaga ono czasu. Ziarno Słowa Bożego musi w duszy dojrzeć, aby ogarnęło całą osobowość i wszystkie jej odruchy.
Zachęcanie zatem osób żyjących w związkach niesakramentalnych do trwania na modlitwie, do adoracji Najświętszego Sakramentu, do czytania Słowa Bożego, do wychowywania dzieci po chrześcijańsku nie jest jakimś mydleniem im oczu czy podtrzymywaniem iluzji. Jest to podtrzymywanie wiary, poprzez którą jesteśmy zbawieni.
Wiara, przy istniejącej zaporze wobec łaski sakramentalnej małżeństwa, jest nadal prawdziwą wiarą. Z niej może się narodzić nie tylko pragnienie Eucharystii, ale i pragnienie życia w całej pełni łaską Bożej miłości. Dlatego tak ważne jest w tym przypadku podtrzymanie wiary, podtrzymanie ufności w to, że przez swoje niezbadane wyroki Bóg znajdzie rozwiązanie boskie dla po ludzku niemożliwej sytuacji.
Z Bogiem człowiek obcuje poprzez wiarę, która przelewa się w miłość. Ta „wiara, która działa przez miłość” (Gal 5,6) jest podstawowym znakiem wewnętrznego prowadzenia przez uświęcające działanie Ducha Świętego. Zarówno zawierzenie Bogu, jak i oddawanie się Jemu w codziennych drobiazgach życia, w praktycznej ofiarnej miłości, są podatne na wzrost. Człowiek może coraz bardziej Boga kochać, może coraz bardziej dawać się wciągać w życie Boże.
Sakramenty są znakami, które wiarę i miłość podtrzymują, które życie łaską przypieczętowują, dając pewność, iż można liczyć na pomoc Bożą, nie przejmując się własnymi dawnymi grzechami, gdyż mocą Chrystusowego daru giną one bez śladu. Nie oznacza to jednak, iż człowiek nie mający dostępu do sakramentów na pewno jest wykluczony ze sfery łaski Bożej.
W Kościele głosimy Chrystusa i moc Jego darów, ale nie określamy ściśle granic Bożej hojności. Bóg związał udzielanie łaski z sakramentami, ale sam nimi nie jest związany (KKK, 1257). Może on udzielać Ducha Świętego według swego upodobania, według hojności swego daru. Podtrzymywanie wiary przez osoby, których życiowa sytuacja skomplikowała się, oznacza rozszerzanie ich serca, budzenie pragnienia pełni życia Bożego. Przez to wychylanie się ku Bogu wyrabia się w duszy zgoda na tajemnicę, pogłębienie powierzania siebie i swoich bliskich Bogu. Na pytanie o sposób spotykania się z Bogiem (Czy na górze? Czy w świątyni?), Jezus kieruje wielokrotnie rozwiedzioną Samarytankę od razu do tego, co najistotniejsze. „Nadchodzi godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec” (J 4,23).
Chrystus zbawia – nie wiara
Czy możliwość obcowania z Bogiem „w Duchu i prawdzie” oznacza automatycznie odrzucenie sakramentalności Kościoła? Skoro przez wiarę i miłość człowiek może być zbawiony, to po co mu sakramenty i Kościół?
Pamiętać jednak trzeba, że to nie sama wiara czy miłość zbawiają. Zbawia Bóg–człowiek, Jezus Chrystus, natomiast wiara i miłość kierują się do Niego i do bliźniego, ze względu na Niego. Uwielbione człowieczeństwo Chrystusa jest nadrzędnym środkiem, jakim Bóg się posługuje dla naszego zbawienia, a stykamy się z Nim poprzez wiarę i miłość. Przedłużeniem zaś Chrystusa, sprawiającym, iż Jego obecność staje się w ramach naszej historii widzialna, jest Jego Mistyczne Ciało, czyli Kościół wraz ze swymi sakramentami.
Odrzucenie sakramentalności Kościoła (z pozycji zresztą luterańskiej) jest w gruncie rzeczy negacją mediacyjnej roli uwielbionego człowieczeństwa Boga–człowieka, Chrystusa. Kościół wówczas jest potraktowany jedynie jako zgromadzenie podobnie wierzących ludzi, ale nie jako nośnik łaski. Ludziom, którym nie udało się przeżywanie małżeństwa w oparciu o tajemniczą łaskę sakramentu, i którym z tej racji małżeństwo się zawaliło, sprawimy niedźwiedzią przysługę, jeśli wmówimy im, że łaska sakramentów, za którą tęsknią, jest w gruncie rzeczy niepotrzebna i nieistotna. Nie jest ona absolutnym warunkiem zbawienia, ale jest ona ogromną pomocą i darem samego Chrystusa.
Odpowiedzią na ich dylemat nie będzie zamazywanie prawdy o ich życiowej sytuacji i prawdy o łasce sakramentalnej, ale właśnie ukazanie pełnej prawdy o życiu duchowym i o życiu sakramentami, nawet jeżeli do tej pełni muszą oni cierpliwie dorastać i dojrzewać.
Tekst ukazał się w miesięczniku „W drodze” nr 8/1998.
Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji Dominikanie.pl.