Jezus Chrystus jest pierworodnym spośród umarłych, Jemu chwała i moc na wieki wieków. Amen.

Nagrania kazań:

 

Komentarze z miesięcznika “W drodze”:
Śmieszne piramidy małych faraonów

Paweł Krupa OP

„Któż zdoła utrwalić me słowa, potrafi je w księdze umieścić? Żelaznym rylcem, diamentem, na skale je wyryć na wieki?” (Hi 19, 1).

Zwiedzania cmentarzy każdy Polak uczy się od dzieciństwa, drepcząc z rodzicami do rodzinnych grobów. Cmentarze nam niestraszne i chętnie je odwiedzamy tam, gdzie przyszło nam żyć.

W zeszłym roku zaszedłem na pobliski, stary cmentarz przy Montparnasse. Nie jest tak słynny, jak nekropolia PèreLachaise, ale i tutaj można spotkać nazwiska artystów, pisarzy, polityków. Tu również pochowani są bracia z klasztoru św. Jakuba, w którym mieszkam. Kiedy szedłem aleją, moją uwagę przyciągnął nagrobek, na którym widniały jakieś kolorowe symbole. Okazało się, że są to, wykute w piaskowcu i pokolorowane, naturalnej wielkości ordery i odznaczenia, które zmarły otrzymał za życia. Myśl pobiegła wstecz. W latach 80. XX wieku zwiedzałem w Moskwie cmentarz przy Klasztorze Nowodziewiczym, miejsce pochówku wielu zasłużonych Rosjan. W nowej części cmentarza, tej porewolucyjnej, natknąłem się na grób dyrektora jakichś wielkich zakładów. Zdobiło go kamienne popiersie zmarłego, trzymającego przy uchu słuchawkę dyrektorskiego telefonu.

Śmieszne, małe piramidy małych faraonów. Wyraz pragnienia, które tak dobrze wyraził Hiob, żeby nasze życie trwało, żeby ktoś zapisał je w granicie, wyrył diamentem w skale, by coś po nas zostało, jakaś namiastka nieśmiertelności. A przecież każde życie zapisuje się w najtrwalszym z istniejących materiałów – w sercu samego Boga. On zapewnia nam prawdziwą nieśmiertelność, przy której ta oferowana przez spiż czy marmur, jest niepoważnie krucha i przemijająca. Nasze piramidy częstokroć są wyrazem naszej małej wiary.

Dziś na cmentarzach módlmy się nie tylko za zmarłych, chociaż to ich dzień, ich wspomnienie. Pomódlmy się również za nas samych, o wiarę, która rozedrze zasłonę śmierci i zwątpienia.

I powiedzmy z Hiobem: „Ja wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i oczyma ciała będę widział Boga. To właśnie ja Go zobaczę” (Hi 19, 25–27).

 

Narodziny dla nieba

Grzegorz Chrzanowski OP

Kiedy ja jestem – śmierci nie ma, kiedy przychodzi śmierć – nie ma mnie. Śmierć mnie nie dotyczy. W taki sposób Epikur i inni starożytni filozofowie próbowali oswoić dramat śmierci. Próbowali rozpaczliwie i nadaremnie. Mimo zręcznej gry pojęć wiemy, że tak naprawdę niewiele jest spraw, które dotyczą nas tak mocno i osobiście jak śmierć. Czy to moja własna, czy bliskiej osoby. Także dla chrześcijan śmierć jest dramatem, w którego obliczu trudno znaleźć słowa pociechy i wytłumaczenia. Wiara może pomóc, ale często jest tylko teoretyczną wiedzą, która wcale nie koi i nie tamuje łez.

Dzisiejszy fragment Ewangelii dobrany jest w dość nietypowy sposób. Zazwyczaj w liturgii słowa czyta się fragmenty, które dotyczą męki Pańskiej albo zmartwychwstania. Dzisiaj mamy fragment o śmierci Jezusa i jednocześnie o Jego zmartwychwstaniu. Jest dramat śmierci, troska o los zmarłego i jego ciało okazana przez Józefa z Arymatei, jest otwarcie perspektywy eschatologicznej nadziei przez świadectwo „dwóch mężczyzn w lśniących szatach”. Dla nas oznacza to, że o zmarłych mamy się z miłością troszczyć i pielęgnować w sercu nadzieję zbawienia.

Troska o zmarłego przypomina troskę o dziecko przyniesione do chrztu. Dziecko nie jest w stanie jeszcze wierzyć, przyjmuje chrzest dzięki wierze Kościoła, czyli rodziców, chrzestnych, rodziny. Podobnie zmarły w momencie pogrzebu otoczony jest wiarą Kościoła. Jest bezbronny. To rodzina i przyjaciele modlą się za niego, wspominają go, przypominają dobro, którego dokonał, przebaczają zło. To oni wreszcie dbają o godziwy pochówek. Jest to także moment opłakiwania zmarłego. Byłoby coś nieludzkiego w chrześcijańskim podejściu do śmierci, gdybyśmy orzekli, że łzy są nie na miejscu. Żałoba, smutek, tęsknota to jak najbardziej ludzkie i chrześcijańskie uczucia. I wreszcie – modlitwa za zmarłego. To jest nasza posługa wobec zmarłych, posługa Józefa z Arymatei.

Pielęgnować w sercu nadzieję zbawienia znaczy spojrzeć na śmierć jak na nowe narodziny. W chrześcijańskiej tradycji niejednokrotnie śmierć była określana jako „narodziny dla nieba”. Dla dziecka łono matki jest całym kosmosem. Miejscem bezpiecznym i znanym. Narodziny to apokalipsa, wyrwanie z przyjaznego i ciepłego miejsca, wrzucenie w nowy, obcy świat. Czy nie jest podobnie ze śmiercią? Świat wali się na głowę, fundamenty ziemi drżą, gwiazdy spadają, otwiera się nowa, nieznana rzeczywistość nie do pojęcia. Ból śmierci to ból porodu do nowej rzeczywistości. Życie zmienia się, ale się nie kończy. Zmienia się i wraca do swego źródła, wraca do domu Ojca.