Tam nauczyliśmy się religijności mądrej, świadomej, pewnej siebie, a przez to otwartej na innych. I potrzeby działania dla dobra wspólnego.

Do Beczki przyprowadziła mnie moja przyjaciółka, eteryczna malarka Jadwiga Jaroszewicz, zwana „Akwarelą”. Przyprowadziła i posadziła na ławce stojącej pod ścianą wymalowaną w surrealistyczne scenki, będące szalenie zabawnymi i kompletnie absurdalnymi komentarzami motywów biblijnych.

Mądry Tomasz

Posadzona w ławce zastanawiałam się, po co tu przyszłam. Nagle widzę, że przez tłumek obcych mi osób przedziera się mnich w białym habicie. Masywna, zwalista sylwetka zakończona niewielką, łysą głową. Zmierza wprost ku mnie: „Jesteś nowa?” – pyta i nie czekając na odpowiedź, zadaje drugie pytanie: „Nie chciałabyś jechać ze mną na zimowisko?”

Przecież nie mogę tak imponującej osobistości „z marszu” odpowiedzieć, że nie, że go nie znam, że nie wiem, na jakie zimowisko, gdzie, po co i za ile. Więc bełkoczę coś zgodnego z zasadami dobrego wychowania, w stylu: być może, ale muszę się zastanowić. Na co Ojciec Tomasz Pawłowski – bo był to oczywiście mityczny Ojciec Tomasz – mówi: „To się cieszę, że jedziemy, ale za dwa tygodnie musisz mi przynieść listę tych, co z nami jadą. Tylko żeby było tyle samo chłopaków, co dziewczyn, ani jednego mniej, bo nam tu grozi zababienie”.

Opowiadam tę historię, ponieważ ilustruje jedną z wielu metod, jakimi O. Tomasz przyciągał swe „owieczki”. Żadnego przymilania, rozczulania się, kokieterii… Lubił za to zaskakiwać i często owo zaskakiwanie przybierało formę propozycji nie do odrzucenia: „jest sprawa do załatwienia, zrób!”

 

beczk wyjazd1

fot. archiwum prywatne

 

Mądry Tomasz wiedział, że wspólne działanie tworzy więzi: twój świat staje się po trosze naszym światem, a nasz świat po trosze twoim… I na tak przygotowany teren rzucał Tomasz – jakby od niechcenia – ziarna z siewnika Pana Boga.

Nie pamiętam Tomasza – mentora, czy Tomasza moralisty. Równocześnie jednak Tomasz nie pozostawiał cienia wątpliwości: grzech, głupotę i prowokacje – a miałam wrażenie, że traktował te pojęcia niemal na równi – wykpiwał z zajadłą, żrąca ironią.

Jubiler z charyzmą

Drugim duszpasterzem Beczki był wówczas Jan Andrzej Kłoczowski. „Kłocz” nie funkcjonował jako „mistrz”: był przyjacielem, „starszym bratem”. Chyba formuła hierarchiczna nie odpowiadała wtedy jego temperamentowi. Wśród nas nie było też klimatu poszukiwania „mistrza” i wątpię, czy bylibyśmy w stanie zaakceptować układ wyraźnej podległości. „Kumpelstwo” kończyło się jednak w czasie Mszy: „Kłocz” wracał do roli kapłana.

Łączył błyskotliwość i wiedzę z szacunkiem dla naszych surowych mózgów. Jak jubiler, który w kamyku dostrzega potencjalny blask przyszłej glorii, ciągnął w górę każdego, w kim znajdował ślad jakiegokolwiek talentu. Chyba na tym polegała jego charyzma.

W sumie byliśmy mało „pobożni”, choć większość z nas uczestniczyła w „siódemkach”, czyli codziennych, krótkich Mszach o siódmej rano w kaplicy św. Jacka. Rutyna klasycznej pobożności wydawała się jednak nudna i kostyczna.

 

IMG_6990

 

Dopiero dzisiaj, po latach, doceniam niezwykłą mądrość rytualnych gestów. To tak jak z różańcem. Teraz potrafię docenić tajemnicę różańca, ale wtedy wydawało się, że różaniec można tylko „klepać”, a „klepanie” różańca było dla nas synonimem religijności pustej, magicznej itp. My chcieliśmy wszystko zanalizować i dopiero potem ewentualnie zaakceptować.

Chrzest bojowy

W pewnym momencie – chyba w roku 1975 albo 1976 – pojawiły się w naszym kręgu wydawnictwa emigracyjne: nie pamiętam czy oryginały, czy maszynopisy.

System, który na każdym kroku premiował kłamstwo, odmóżdżenie, oraz „świństwo” właśnie, zaczynał trzeszczeć w szwach. Dla ludzi takich, jak my, nie było w nim miejsca. PRL powoli chylił się ku upadkowi.

Po wydarzeniach radomskich zaangażowaliśmy się w pomoc dla bitych, wyrzuconych z pracy i pozbawionych środków do życia robotników. Wielu z nas przeżyło wtedy „chrzest bojowy” w postaci pierwszych przesłuchań przez Służbę Bezpieczeństwa. W tym okresie zaprzyjaźniliśmy się z grupą „młodych gniewnych”, głównie studentów polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednym z nich był Staszek Pyjas.

7 maja 1977 roku w bramie przy ulicy Szewskiej znaleziono Staszka Pyjasa martwego. Tydzień później założyliśmy Studencki Komitet Solidarności. Żałobna Msza święta miała miejsce u dominikanów.

Ci beczkowicze, którzy zostali rzecznikami SKS-u – aby nie narażać Beczki na większą niż dotychczas wrogość władz – postanowili przerwać kontakty z dominikanami. I tak, pozornie, zakończyła się nasza przygoda z Beczką.

 

IMG_6993

 

Czego się nauczyliśmy

W rzeczywistości Beczka trwa w nas do dzisiaj. Tam nauczyliśmy się tego, co w dalszym ciągu jest nam bliskie: religijności mądrej, świadomej, pewnej siebie, a przez to otwartej na innych.

Nauczyliśmy się potrzeby działania dla dobra wspólnego i potrzeby wspólnej dyskusji nad tym, czym to dobro wspólne jest.

Tam zobaczyliśmy, że szacunek dla argumentów tych, którzy posiadają inne recepty na życie, wcale nie podważa naszych ideałów.

W Beczce nauczyliśmy się też, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”…

 

Tekst jest fragmentem książki „Beczka – nasz dom”. Tytuł, skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji Dominikanie.pl.