Gdy będę świętym, wtedy Bóg powie o mnie: „Podoba mi się ten brat Michał”.
6 września 1944 roku. Środa. W powstańczym szpitalu na Powiślu zostają najciężej ranni – wycofujący się AK-owcy nie mogą ich ze sobą zabrać. Jest z nimi powstańczy kapelan, dominikanin Michał Czartoryski.
Za chwilę esesmani zastrzelą wszystkich. Ciała zabitych każą wynieść na barykadę i spalić. Po roku nikt nie potrafi zidentyfikować wydobytych ze zbiorowej mogiły ciał. Dlatego nie ma relikwii błogosławionego Michała Czartoryskiego.
Aż do męczeństwa
Gdy przegląda się zapiski ojca Michała, można odnieść wrażenie, że do męczeństwa przygotowywał się od początku życia zakonnego.
W 1927 roku (był wtedy w nowicjacie) napisał:
„Czy wiem, do czego dążę? Celem tym jest zupełne oddanie się na służbę Bogu. Zupełne, całkowite, bezapelacyjne, począwszy od codziennych najdrobniejszych obowiązków rozumianych przez najczulsze sumienie, poprzez strapienie, bóle, krzyże, oschłości – aż do męczeństwa”.
W tym samym mniej więcej czasie pisał też w swoim pamiętniku:
„Wiara. Powinna być oświecona. Ożywiać ją aktami. Daje ona zasługę wszystkim czynnościom. Wiara daje moc męczeństwa”.
Po ślubach wieczystych i święceniach kapłańskich:
„Dla owocnej pracy apostolskiej: nauczania słowem, trzeba koniecznie: prawdziwego zaparcia się siebie, całkowitej ofiary ze siebie dla Boga trzeba, aby miłość Boża opanowała całkowicie całe życie, trzeba mieć dobrze wypraktykowanego ducha ofiary”.
Albo to:
„Gdy będę świętym, wtedy Bóg powie o mnie: »Podoba mi się ten brat Michał«”.
Dwa powtarzające się słowa: męczeństwo i ofiara.
źródło: czartoryski.dominikanie.pl
Pacierz z dziećmi
Czartoryscy wywodzą się z Litwy. Z czasem staną się jednym z najbardziej wpływowych rodów magnackich w Polsce. Nazwisko Czartoryskich przewija się często w podręcznikach historii Pierwszej Rzeczypospolitej. I to w dobrym kontekście: są za reformami kraju, walczą w powstaniach.
Jedna z gałęzi rodu osiadła w Pełkiniach koło Jarosławia. Tu 19 lutego 1897 roku przyjdzie na świat Jan Franciszek – przyszły ojciec Michał. Jego rodzicami są Witold Czartoryski i Jadwiga z Dzieduszyckich.
Kilkanaście lat temu miesięcznik „W drodze” zrobił wywiad z profesorem Pawłem Czartoryskim, bratankiem ojca Michała. „Wydaje mi się, że duchowość przyszłego męczennika kształtowała się w bardzo tradycyjnym modelu życia religijnego rodziny, który sprowadziłbym przede wszystkim do pacierza” – mówił profesor Czartoryski.
Dalej opowiadał, jak każdego wieczora po kolacji rodzice przyszłego Błogosławionego szli do pokoju dzieci i odmawiali z nimi „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario”, „Wierzę w Boga”, „Aniele Stróżu”.
Jan Franciszek Czartoryski ma ośmiu braci i dwie siostry. Bracia Jerzy i Stanisław zostaną księżmi diecezjalnymi, siostra wstąpi do zakonu wizytek. A Jan Franciszek chce być architektem – w 1917 roku zaczyna studia na Politechnice Lwowskiej.
Naukę łączy z działalnością społeczną: jest jednym z założycieli na uczelni Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”. To kuźnia osobowości, które wpłyną na kształt Kościoła w komunistycznej Polsce. „Odrodzeniowcami” byli późniejszy Prymas Stefan Wyszyński, założyciel „Tygodnika Powszechnego” – Jerzy Turowicz i świecki dominikanin profesor Stefan Swieżawski.
W listopadzie 1918 roku młody Czartoryski musi przerwać studia – razem z rówieśnikami broni Lwowa, potem walczy w wojnach polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej. Za udział w obronie Lwowa dostanie Medal Niepodległości, za kampanię z bolszewikami – Krzyż Walecznych. Angażuje się jeszcze w plebiscyt na Śląsku.
Ale wcześniej skończy studia – mury lwowskiej uczelni opuści z dyplomem inżyniera architekta.
Przypadek i świadomość
– Trafił do powstania przez przypadek – mówi ojciec Dariusz Kantypowicz z klasztoru na warszawskim Służewie. – Ale potem świadomie podjął decyzję, żeby zostać z powstańcami – dodaje.
Przypadek polegał na tym, że we wtorek 1 sierpnia 1944 roku Michał Czartoryski wybrał się do okulisty – miał umówioną wizytę. Po drodze zaszedł na herbatę do domu profesora Stanisława Kasznicy na Powiślu (były rektor Uniwersytetu Poznańskiego, wystarał się z kardynałem Hlondem, by dominikanie wrócili do Poznania i objęli duszpasterstwo studentów). Tam ojca Michała zastała Godzina „W”.
Sytuacja się skomplikowała: ojciec Michał nie ma jak wrócić na Służew z ogarniętego walkami Śródmieścia. Na drugi dzień zgłasza się do pierwszego napotkanego oddziału i zostaje jego kapelanem. Odziałem tym jest zgrupowanie „Konrad”. Powstańcy wytrzymają na Powiślu miesiąc .
Ojciec Michał odprawia msze święte, modli się nad świeżymi grobami, dużo czasu spędza z rannymi w powstańczym szpitalu – został urządzony w piwnicy firmy Alfa-Laval na rogu ulic Tamki i Smulikowskiego.
Ojciec Jacek Skupień, był przeor dominikanów w związanym z Czartoryskimi Jarosławiu: – Miał taki zwyczaj, że siadał na skraju łóżka albo na stołeczku między rannymi, wyciągał różaniec i modlił się. Pomimo tego, że wokół było tyle bólu, cierpienia i świadomość nieuchronnej klęski, Michał Czartoryski ze stanowczością i spokojem przesuwał w palcach paciorki różańca.
Ojciec Zygmunt Mazur, postulator procesu beatyfikacyjnego Michała Czartoryskiego napisze: „Rozumiał, że dla tych ciężko okaleczonych ludzi musi być uosobieniem nadziei i łaski Bożej”.
Czy zdawał sobie wtedy sprawę, że to jego ostatnia kapłańska posługa?
Ojciec Kantypowicz: – To, że został z powstańcami, świadczy o jego odwadze. Był przecież wcześniej żołnierzem i dobrze wiedział, co to wybuchy bomb i śmierć na wojnie. Musiał więc chyba zdawać sobie sprawę i teraz, że w każdej chwili może zginąć. Choćby od przypadkowej kuli.
Sutanna na habit
Wcale nie miał być dominikaninem. 1 października 1926 roku Jan Franciszek Czartoryski rozpoczyna studia w seminarium duchownym archidiecezji lwowskiej. Latem następnego roku pozuje do zdjęcia w Pełkiniach w czarnej sutannie.
Za kilka tygodni – dokładnie od 18 września 1927 roku – będzie już chodził w białym habicie. „Wstąpię do Zakonu dla spełnienia jak najlepiej powołania w apostolstwie; w nim i przez niego złożę Panu Bogu ofiarę; w jego gronie i w jego szkole otrzymam jednolite chrześcijańskie wychowanie” – tłumaczył w liście do przyjaciela decyzję o zostaniu dominikaninem.
Otrzymał zakonne imię Michał. Przed samym Bożym Narodzeniem 1931 roku w dominikańskim kościele Matki Bożej Bolesnej w Jarosławiu przyjmuje święcenia kapłańskie. Przełożeni powierzą mu wkrótce ważne zadanie: będzie magistrem (wychowawcą) nowicjuszy i studentów.
Podobno był bardzo wymagający i słynął z surowych zasad. Ale wymagał też od siebie – tak, był ascetą. – Przede wszystkim od siebie, a dopiero potem od innych – podkreśla ojciec Kantypowicz. – A przy tym miał miłą powierzchowność i nie wynosił się nad innych.
Michała Czartoryskiego jako magistra nowicjatu tak wspomina jego dawny wychowanek, ojciec Włodzimierz Kucharek: „Każdy go szanował. Szedł chętnie po radę do niego. Kiedy się mówiło do niego, on życzliwie czarnymi oczami patrzył w oczy i na usta, pomagając sobie ręką przy uchu, aby dobrze zrozumieć, co się mówi do niego. Rzeczowo załatwiał sprawę. Czasem dawał dwuznaczną odpowiedź albo w formie zapytania”.
Na początku lat trzydziestych Czartoryski przybywa na warszawski Służew – polscy dominikanie budują tu nowy klasztor i dom dla braci studentów z Europy Środkowo-Wschodniej. Pomysłodawcą jest sam ojciec Jacek Woroniecki – wielki odnowiciel Polskiej Prowincji Zakonu Dominikanów po spustoszeniu wywołanym zaborami. Budowę na Służewie nadzoruje ojciec Michał – skończył politechnikę, jest inżynierem architektem.
Klasztor oddano w 1937 roku. „Wrażenie z przenosin na Służew było niesamowicie pozytywne. Po surowym Krakowie (zamglonym), po ciasnym podwórku we Lwowie, przyszliśmy do jasności służewskiej. Przed klasztorem były drzewa owocowe, czereśnie, jabłonie, grusze, śliwy. Wzdłuż drogi były świeżo zasadzone tuje” – wspominał przeprowadzkę z Krakowa ojciec Kucharek, wówczas student.
Dominikanie nie nacieszyli się tym miejscem długo. W 1939 roku klasztor zajął Wehrmacht, zakonnikom zostawiono kilka pomieszczeń. Ojciec Michał wraca do Krakowa. Do końca 1943 roku będzie magistrem nowicjuszy i studentów.
W lipcu 1944 roku wraca na Służew. 1 sierpnia ma umówioną wizytę u okulisty.
Ostatnia msza święta
Sytuacja na Powiślu coraz gorsza. Niemcy zajmują ulicę po ulicy, dom po domu, padają kolejne barykady. W pierwszych dniach września powstańcy wiedzą już, że nie utrzymają dzielnicy – nocą z piątego na szóstego wycofują się do Śródmieścia.
A co z ciężko rannymi? Muszą zostać. Nie ma rady. Choć wszyscy wiedzą, że hitlerowcy dobijają rannych.
6 września rano Michał Czartoryski odprawia swoją ostatnią mszę. Jedna z sanitariuszek wspomina: „Szczególnie utkwiło mi w pamięci to, jak ojciec Michał rozdawał rannym i nam sanitariuszkom komunikanty, po kilka, do ostatniej kruszyny, aby nie dostały się w ręce wroga i nie były zbezczeszczone. I tak posileni, z Bogiem, ciągle podtrzymywani na duchu rozmowami z ojciec Michałem, czekaliśmy końca”.
Nim nadejdzie koniec, profesor Kasznica namawia Czartoryskiego, by zdjął habit, przebrał się w cywilne ubranie i ewakuował z innymi.
– Nie, panie profesorze. Nie zdejmę szkaplerza – miał odpowiedzieć.
– Tu jest ubranie – nalegał Kasznica. – Niech ojciec z nami wychodzi.
– Jestem potrzebny tym chłopcom.
108 i Chrystus
W niedzielę 13 czerwca 1999 roku nad Warszawą od rana wiszą ciężkie deszczowe chmury. Na placu Piłsudskiego, dawnym Zwycięstwa, papieska msza.
Przy polowym ołtarzu wielki obraz – odzianego w czerwoną szatę Chrystusa otacza tłum ludzi: świeckich i duchownych, kobiet i mężczyzn. To męczennicy drugiej wojny światowej – za chwilę Jan Paweł II ogłosi ich błogosławionymi.
Jednym ze 108 męczenników jest Michał Czartoryski.
– Dziś właśnie świętujemy to zwycięstwo, świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, oddali życie doczesne, aby posiąść je na wieki w Jego chwale – mówił Papież w kazaniu na placu Piłsudskiego.
Skończyła się msza. Ciężkie chmury nie zamieniły się w deszcz.
Przesłanie zamiast relikwii
Gdy 6 września 1944 roku Niemcy weszli do powstańczego szpitala, ojciec Michał Czartoryski nadal był w habicie. Esesman zażądał, by go zdjął. Odmówił. Chwilę później zginął. Hitlerowcy rozstrzelali też ciężko rannych. Ciała podpalili.
Gdy rok później na Powiślu ekshumowano zbiorowy grób, ciała ojca Michała nie zidentyfikowano. Dominikanie nie mają jego relikwii.
– Zostawił nam coś więcej. Przesłanie, że nawet słabe życie ma wartość – mówi ojciec Dariusz Kantypowicz. – Przecież wiedział, że ci ranni i tak niedługo umrą. Ale chciał, żeby mieli poczucie, że ktoś przy nich został. I że będzie przy ich śmierci.