Czy aborcja uszkodzonego płodu w rzeczywisty sposób przybliży do szczęścia jego rodziców i sam płód?
Gdyby profesor Chazan przyjechał teraz do mnie do kliniki i zobaczył to życie, które uratował, to chyba miałby troszkę inne podejście. To jest dziecko, które nie ma połowy głowy, ma mózg na wierzchu, ma wiszącą gałkę oczną, ma rozszczep całej twarzy, nie ma mózgu w środku i będzie umierało (…) przez najbliższy miesiąc albo dwa, bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca, aż umrze w końcu z powodu jakiegoś zakażenia. A kobieta, która urodziła to dziecko musiała mieć w związku z tym, że ten dzieciak miał głowę większą niż w ciąży donoszonej zrobione cięcie cesarskie (…) Zapraszam (…) ja bym bardzo chciał, żeby Polska mogła zobaczyć, o czym my mówimy (prof. Romuald Dębski, TVN24).
Ten szczegółowy opis dziecka, którego nie chciał abortować prof. Bogdan Chazan, wstrząsnął Polską. Dla wielu z nas stało się albo jasne, albo znacznie mniej wątpliwe, że odmówienie terminacji w tym przypadku było skandalem. Dziecko-potwór nie powinno żyć.
Nie jest prawdą, jak twierdzą niektórzy działacze pro-life, że prof. Chazana i zdeformowane dziecko osaczył rozwścieczony tłum żądny krwi jak na igrzyskach. Jestem przekonana, że ocena prof. Dębskiego oraz osób ją podzielających płynie z prawdziwej troski i współczucia – tak dla matki, jak i dla dziecka. Warto zatem wsłuchać się w uzasadnienia dominującego poglądu, jakie można usłyszeć w mediach i na ulicach, aby podjąć z nimi rzeczowy dialog.
Prawo do szczęścia
Nieudana ciąża powinna zostać przerwana z powodu wyraźnie zarysowanego konfliktu pomiędzy prawem embrionu do życia a jego prawem do szczęścia. Zdeformowane w istotnym stopniu dziecko staje się ofiarą niezawinionego nieszczęścia już u progu życia – i po jego kres. Dobro, jakim jest życie, jest dobrem lichym w porównaniu ze złem, które to życie tak naocznie dotknęło. Badania prenatalne są więc dobrodziejstwem pozwalającym uwolnić zawczasu człowieka nieuleczalnie zdegradowanego od trudnej do wyobrażenia skali nieszczęścia, przerwać gorycz beznadziejnej wegetacji.
Do szczęścia mają także prawo rodzice, któremu poważnie zagraża urodzenie zdefektowanego embrionu, sam jego widok, a bardziej jeszcze trud opieki nad nim. Tragizm sytuacji jest ewidentny.
Należy postawić pytanie, czy aborcja uszkodzonego płodu w rzeczywisty sposób przybliży do szczęścia / uchroni przed nieszczęściem jego rodziców i sam płód.
Elementem szczęścia rodziców jest prawdopodobnie poczucie więzi z rozwijającym się płodem, niezakłócone do momentu diagnozy, ale i po niej możliwie intensywne. Czy więc podjęcie dramatycznej decyzji o usunięciu płodu, będącego podmiotem tej więzi, adresatem uczuciowej relacji, może rzeczywiście nieść więcej szczęścia aniżeli nieszczęścia? Należy wziąć pod uwagę doświadczenia terapeutów i psychiatrów latami rozciągających opiekę nad matkami dotkniętymi syndromem post-aborcyjnym.
Jeśli motywacją do aborcji jest własne szczęście rodziców, w znaczeniu pozbycia się balastu wstydu i trudu opieki nad upośledzonym dzieckiem, czyli jeśli jest to motywacja egoistyczna (szukanie własnego szczęścia kosztem kogoś) – możliwe, że głębokim, ludzkim szczęściem (które zawsze zaczyna się w momencie daru z siebie dla kogoś) nie zaskutkuje.
Jednak częstą motywacją aborcji jest troska o przyszłość dziecka. Ulgą dla rodziców może być nadzieja, że ich decyzja uchroniła dziecko przed nieszczęśliwym życiem.
Tymczasem nie wolno przemilczeć pytania, czy w przypadku głębokich upośledzeń mówić możemy o doznawaniu poczucia nieszczęścia?
Nieszczęście uzewnętrznione w upośledzeniu płodu uświadamiają sobie jego rodzice, natomiast same dzieci zwykle nie wiedzą, że są nieszczęśliwe. Po pierwsze dlatego, że zazwyczaj umierają krótko po narodzeniu. Po drugie – ze względu na ograniczoną świadomość. Z jej powodu dzieci z zespołem Downa bywają paradoksalnie zadowolone z życia (choć mimo charakterystycznego dla nich poczucia szczęścia są obecnie rutynowo abortowane).
Także krańcowa organiczna deformacja nie musi oznaczać życiowej tragedii. Czy gdyby wykonano usg ówczesnego płodu – dziś Nicka Vujicica – i odkryto, że jest pozbawiony wszystkich kończyn, ktokolwiek zgadłby jak szczęśliwy będzie ten człowiek (dziś uwielbiany na całym świecie mówca motywacyjny, mąż i ojciec)? Czy specjaliści o poglądach prof. Dębskiego zaleciliby donoszenie tej ciąży?
Możemy ostrożnie skonstatować, że nieszczęśliwe życie dzieci upośledzonych jest projekcją odczuć osób normalnych. Skoro tak, argument prawa do szczęścia obejmuje tylko prawo rodziców dzieci chorych.
Prawo do bycia zdrowym
Każdemu człowiekowi przysługuje prawo do narodzenia się i bycia zdrowym, fizycznie i psychicznie. Gdy wykrywamy głębokie anomalie rozwojowe u embrionu, okazuje się jasne, że prawu temu nie stanie się zadość. Zapobieżenie przyjściu na świat upośledzonego dziecka staje się uczynkiem miłosiernym wobec jego ciała i duszy. Prawo do życia ustępuje pierwszeństwu prawa do życia jako człowiek normalny.
Ten argument wydaje się szczególnie wybrzmiewać w wypowiedzi prof. Dębskiego. Jego zdaniem dopuszczenie do narodzenia się (przeżycia) tak głęboko chorego dziecka, było okrucieństwem. Nie godzi się, by żyło, nie warto, by żyło – także ze względu na nie samo.
Czym profesor to uzasadnia? Stopniem choroby, a także związanej z nią deformacji. W swojej wypowiedzi zauważalnie akcentuje szpetność niemowlęcia, dając wyraz odrazie, którą odczuwa na jego widok, a która to odraza powinna przekonać wszystkich Polaków, że takie dziecko nie powinno żyć („ja bym bardzo chciał, żeby Polska mogła zobaczyć, o czym my mówimy”). Nadmienić należy, że w dobie nowoczesnej medycyny paliatywnej i możliwości uśmierzania bólu, samo cierpienie dziecka nie stanowi tu racji istotnej erystycznie.
Wydaje się, iż nie będzie nadużyciem wyciągnięcie wniosku, że skoro profesora oburza fakt, że to dziecko nadal żyje, nie zostało zabite kilka tygodni temu, a wszakże nie ustały wskazane przezeń racje do jego zabicia, profesor mógłby uznać, że także i w tej chwili, po urodzeniu, jego zabicie byłoby wskazane (tyle, że teraz już nie zezwala na to prawo).
Przecież prawo do bycia zdrowym, w imię którego ciężko chory embrion nie powinien pozostać przy życiu, należałoby przypisać nie tylko embrionom, ale wszystkim ludziom w każdym wieku; jest to prawo powszechne. Nie ma żadnej logicznej racji, dla której nienarodzony płód mógłby być w tym aspekcie w innej („lepszej”?) sytuacji, aniżeli identycznie zdeformowany noworodek lub człowiek dorosły.
Ta przesłanka niesie poważne konsekwencje, na które chciałabym zwrócić uwagę. Bo skoro ta zasada, iż poważne, powiedzmy „odrażające” dysfunkcje i choroby „najwyższego stopnia” pozbawiają racji istnienia ma zakres uniwersalny – to obejmuje wszystkich, którzy (także po urodzeniu) z różnych powodów ulegli głębokiemu nadwyrężeniu zdrowia, schodząc na poziom degradacji upośledzonych embrionów. Taka właśnie jest logika przyjętych tutaj zasad.
Sprawa jest poważna, gdyż ta logika opanowała większość opinii publicznej, zainfekowała myślenie wielu Polaków. A poza rozszczepem twarzy i wiszącą gałką oczną jest wokół nas wiele równie nieestetycznych, odstręczających stanów chorobowych i starczych. Zdeformowani po wypadkach, potwornie okaleczeni, umierający na nowotwory, których ciała oddają wydzieliny i ulegają zniekształceniom, głęboko upośledzeni, chorzy z wytrzeszczem oczu, stomią na brzuchu, uszkodzonym mózgiem…
Słuchając prof. Dębskiego wielu chorych i bliskich osób upośledzonych w stopniu znacznym mogło poczuć niepokój. Bo nawet jeśli majestat prawa nie pozwala na eugeniczną eksterminację, niemy komunikat zostaje nadany wszystkim, którzy mogą przypominać zdeformowane dziecko ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie: „skoro już żyjesz, to trudno. Lepiej by było, byś umarł. Dla ciebie. Ale i dla nas, którzy czujemy odrazę”.
Najlepiej byłoby takie osoby uprzejmie wyprosić z życia społecznego – jak niedawno trzylatkę z restauracji KFC, gdyż „jej zdeformowana twarz i blizny po pogryzieniu przez psy straszyły innych klientów”.
Słowami: „ja bym bardzo chciał, żeby Polska mogła zobaczyć, o czym my mówimy” pan prof. Dębski wskazał każdego z setek najciężej chorych, cierpiących w konwulsjach i zdeformowanych, przeraźliwie krzyczących w salach zakładów psychiatrycznych i plujących jedzeniem w zakładach opieki całkowitej – gdyż to dziecko nie jest taką jedyną osobą w Polsce.
Wskazał oskarżycielsko, dowodząc bezsensu ich egzystencji, z oburzeniem, że nie zdążono ich ocalić przed ich własnym losem. Przywołane „prawo do bycia zdrowym”, w myśl którego lepiej osobom chorym się nie rodzić, opiera się na stopniowaniu chorób i dysfunkcji – aż po pułap, który niweluje nietykalną godność i status człowieka.
fot. flickr.com / Gergely Vida
Nie-ludzie
Embriony poważnie zdefektowane, szczególnie w zakresie układu nerwowego, analogicznie jak ludzie już urodzeni a cechujący się głębokim zaburzeniem lub zanikiem funkcji mózgowych tracą status osoby ludzkiej. Brak aktualnej demonstracji cech intelektu i woli, jak i jej prognozy, skutkuje utratą miana i praw człowieka.
W niezwykle emocjonalnej wypowiedzi prof. Romualda Dębskiego można zauważyć dwa sformułowania, użyte być może intencjonalnie, które mają podkreślić jego stosunek do chorego dziecka. Lekarz zaprasza prof. Chazana, by zobaczył „to życie”, które uratował, oraz Polskę, by „mogła zobaczyć, o CZYM [podkr. moje] my mówimy”. Wybrane słowa mają tu znaczenie. Nie mówimy bowiem o KIMŚ, lecz o CZYMŚ.
Bardzo chętnie zapytałabym prof. Dębskiego, czy jego zdaniem narodzone dziecko jest osobą ludzką, ponieważ mimo tego, że mówi o nim także „dziecko”, lub „dzieciak”, z wypowiedzi przebija jego uprzedmiotowienie. Podobnie, jak z faktu przyniesienia do studia TVN24 zdjęć analogicznie chorych noworodków i chęci okazania ich wizerunków w mediach – wszakże nie pozwoliłby sobie na to wobec pacjentów szpitala, którzy zachowują prawa człowieka, w tym prywatność.
Znamienne jest także dokonane przez profesora kontrastowe zestawienie „tej ciąży” z przyszłą ewentualnością poczęcia dziecka zdrowego, cyt.: „tę ciążę można było skończyć w 20. tygodniu i ta pacjentka mogłaby za miesiąc próbować zachodzić w kolejną ciążę; tę ciążę skończyliśmy w 35. tygodniu cięciem cesarskim, (…) w związku z tym będzie mogła zachodzić w ciążę za rok”. W porównaniu ze zdrowym embrionem, chory jest balastem bez wartości.
Źródłem tego rodzaju poglądów jest etyczny naturalizm, który ujmuje osobę w kategoriach czynników biologiczno-społecznych, z wykluczeniem pierwiastka niematerialnego. Pozbawienie człowieka duchowego elementu skutkuje oparciem jego godności na bardzo kruchym i podważalnym fundamencie (np. biologicznej integralności, jak tutaj).
Natomiast myśl personalistyczna głosi, że embrion jest bytem ożywionym przez duchowy pierwiastek istnienia, który nadaje mu godność. Organiczne uszkodzenia zniekształcając ciało, nie naruszają więc człowieczeństwa i prawa do życia, choć godność nie jest tu realizowana na drodze działań rozumnych: chorobowy czynnik zakłóca demonstrację godności na zewnątrz. Jednak duchowa podstawa istnienia gwarantuje, że sens egzystencji człowieka nie wyczerpuje się w aktach rozumnych. Innymi słowy: osoba to coś więcej niż jej intelekt – coś więcej o ducha.
Zdarza się, że osoby umierające tracą świadomość, co spowodowane jest zaburzeniami funkcjonowania układu nerwowego. Gdy odchodziła moja Mama stało się podobnie. Obserwując jednak słabnący intelektualny kontakt z nami, ze światem zewnętrznym, widziałam wzmagające się wewnętrzne (duchowe) zmaganie. To trudne do wyrażenia. Jakby w niknącym ciele Jej duch się prostował, przejmował władanie nad całą osobą. Finalne dojrzewanie nie odbywało się już w oparciu o rozum.
Gdy się kocha, bez trudu przeczuwa się jedność ducha i ciała drogiej osoby. Nawet wtedy, gdy ciało, w tym i intelekt, jest z różnych powodów zdegradowane. Właśnie umieranie bliskich pozwala nam tę jedność pojąć. Chcemy, by droga osoba była, tylko była, nawet gdy nie mówi, nie słyszy, nie odczuwa. Gdy odejdzie wiele chcemy oddać tylko za dotyk jej ciepłej ręki, jakby trzymany skarb, który się wymyka. Obecność wystarcza, najcenniejsza, ponieważ nawet przy braku funkcji umysłowych jest obecnością ducha kochanej osoby.
O takim doświadczeniu pisał prof. Tadeusz Gadacz (List do Jacka Hołówki, „Znak” 2001 nr 7):
„Rok po śmierci synka urodziła się nam córeczka, Cecylka, której oczekiwaliśmy z miłością i utęsknieniem. Już następnego dnia orzeczono, że jest chora na bardzo rzadką chorobę genetyczną. Podjęliśmy wszystkie możliwe kroki z nadzieją, że będzie żyć, choć ostrzegano nas, że choroba jest śmiertelna. (…) Zmarła w kilka miesięcy po urodzeniu. Nie rozumiałem wówczas sensu tragicznej sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się, nie rozumiem jej także i dzisiaj. Jednak perspektywa czasu odsłoniła mi jedną głęboką prawdę: Cecylka żyła dla nas. Mnie podarowała ojcostwo, a Kasi macierzyństwo. Zrozumiałem jak wielkim darem może być obecność bliskiej, kochanej osoby, każdy dzień i każda chwila tej obecności, każdy uścisk palca, każde dotknięcie. Dziś to doświadczenie jest siłą mojego życia”.
fot. flickr.com / Ophelia
Warto dodać, iż osoby z powodu wrodzonego upośledzenia niezdolne do działań rozumnych są tak samo ukierunkowane na Dobro Nieskończone jako cel ostateczny. Nie realizują tego przez czyny rozumne, co jest zarazem ich biedą i wyróżnieniem – wszakże nie grozi im największe duchowe niebezpieczeństwo: moralne zdeprawowanie.
Są obdarowane nieodwołalną niewinnością! Po chrzcie ich dusze pozostają już czyste jak kryształ, są zatem w sposób szczególny naznaczone obecnością Boga. Baczcie, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie (Mt 18,10). Choć możliwe, że dopiero w momencie śmierci, gdy „kończą swą doczesną wędrówkę pogrążoną w mroku niewiedzy samego siebie i tego co ją otacza, duch wyzwolony z krępujących go więzów staje w obliczu nowego transcendentnego świata, aby odnaleźć w nim samego siebie i usensawniające jego egzystencję Dobro” (T. Ślipko).
Naturalistyczne podejście zastanawia swoją dufnością, która pozwala ferować proste sądy na temat życia osób upośledzonych – jako nie-osób. Tymczasem głębia ich podmiotowości jest nieprzenikniona; my naprawdę nie wiemy, co dzieje się w ich wnętrzu. Życie człowieka, nawet w formie szczególnie wynaturzonej, jest ostatecznie tajemnicą. Także dla profesorów medycyny.
Presja rodzenia jako okrucieństwo
Portal Wyborcza pyta: „A co z kobietą, która MA TERAZ [podkr. moje] to biedne dziecko?”. Wywieranie presji na kobiety, by donosiły i urodziły dziecko z krańcowymi anomaliami genetycznymi, narażanie ich na traumę, o której osoby presję wywierającą nie mogą mieć rzeczywistego pojęcia, jest oceniane jako nieludzkie. Kobietę należy otoczyć delikatnością, to jest absolutną wolnością wyboru i wsparciem każdego z możliwych. Nikt z nas nie jest nią w jej sytuacji, a ujemne skutki psychiczne i społeczne, które ponosi kobieta wskutek urodzenia zdefektowanego nasciturusa, pozwalają sprzyjać jej decyzji o aborcji.
Matka postawiona w tak trudnej sytuacji bez wątpienia powinna być otoczona troskliwą delikatnością. Wsparciem w głównej mierze milczącym, bo milczy ten, kto wie, że nie jest w stanie do końca zrozumieć skali bólu związanego z taką diagnozą. Nikt nie powinien ważyć się na umoralniające kazania z pozycji arbitralnej.
Milczeć natomiast nie wolno, gdy kobieta ulegając presji społeczno-medialnej zamierza działać wbrew swojej najgłębszej naturze i wbrew prawdzie – o swoim dziecku i o sobie jako jego mamie.
Można napotkać wstrząsające aberracje tej prawdy, w postaci pół-prawd i pół-kłamstw. Na pewnym forum internetowym kobieta w ciąży zwierzyła się, że oczekuje dziecka z zespołem Downa i ciężką wadą serca, a raczej już de facto nie oczekuje, gdyż planuje aborcję. Odezwało się wiele głosów współczujących. Rozmowa forumowiczów ewaluowała ku jak najlepszemu przeżyciu zabiegu, które pozwoli „pożegnać się z dzieciątkiem”, „zamknąć okres żałoby” i „poradzić sobie ze stratą”.
Było to niezwykle schizofreniczne: mama opłakująca dziecko, którego zabicie sama spokojnie zaplanowała! Tutaj dobro mamy uznane za jedyne dobro, które należy chronić w tej sytuacji. Tymczasem mama ze swej natury jest bytowo związana ze swoim dzieckiem, tak, że dobra obojga nie da się rozdzielić lub sobie przeciwstawiać.
My, mamy, mamy pewne odruchy. Gdy za oknem płacze dziecko, całkiem obce, wyglądamy by sprawdzić co się stało. Niekiedy przybiera to krępującą formę, gdy taki płacz zza okna wywołuje instynktowny wypływ pokarmu u mam karmiących. Reaguje natura: nakarmić głodne, wyjść naprzeciw potrzebom.
Chore niemowlę urodzone na oddziale prof. Dębskiego ma jedną główną potrzebę, taką samą, jak każde inne: potrzebę mamy. Nie ma tu znaczenia, na ile funkcjonuje jego układ nerwowy. Nawet jeśli zaledwie w szczątkowym stopniu, to Małe, które jest bardzo chore i cierpiące, ma prawo umrzeć na piersi mamy, ukołysane znajomym rytmem jej serca, w kojących ramionach, uspokojone dobrze znanym zapachem jej ciała.
I mama ma prawo dopełnić swoje macierzyństwo.
Znajome małżeństwo także dowiedziało się, że ich dziecko umrze po przyjściu na świat. Nalegano, by ciążę przerwali. „Tylko teraz możemy kochać to małe”.
fot. flickr.com / www.nathanmarxphotos.blogspot.com
Niektóre spotkania mam ze swoimi dziećmi są właśnie tak krótkie i trudne. Jednak nawet czas ciąży jest relacją, kontaktem, „syntonią” jak mówi psychologia prenatalna. Dziecko odbiera matczyne emocje (psychoterapeuci są zgodni, że dziwnym trafem poczęte dziecko wie, czy jest chciane, czy niechciane – reperkusje tego leczą latami). Może być kołysane, usypiane kołysankami, nawet dotykane przez brzuch; opromieniane dobrymi emocjami mamy. A gdy się narodzi, czyli zacznie umierać, dobrze znane matczyne ciało ukołysze je do snu, cicho i bezpiecznie, iż Małe nawet się nie spostrzeże, że skończyła się ciąża, że skończyło się życie.
Za okrutne wobec kobiety uznaje się wymaganie od niej, by donosiła i urodziła zdefektowane dziecko. Tymczasem, jak zauważa T. Ślipko, ‘czymś niezrozumiałym jest określenie obowiązku urodzenia dziecka w takim stanie, w jakim uformowały go prawa »biosu«, jako aktu »okrucieństwa«, natomiast zabicie tegoż dziecka w wiadomy wszystkim sposób (po prostu przez poćwiartowanie go na kawałki) uznawać (…) za działanie »humanitarne« i »ludzkie« (…) Jeśli matka chce do końca być matką, a nie zabójczynią, w takim razie musi być gotowa również na najcięższe próby życiowe”.
Skądinąd w naturze matki jest nie odwracać się od szpetnego, chorego, zdeformowanego dziecka; zwykle matki jak lwice bronią jego godności. Inna reakcja, jeśli występuje, jest wtórna kulturowo. Pamiętam jak jedna z lekarek przyprowadziła do mojego urodzonego z dystrofią synka grupę studentów, by z lubością im zademonstrować „szkielecika, kompletny brak tkanki tłuszczowej, samą pomarszczoną skórę i kości”. Nie był piękny, to prawda. Ale dla mnie był, co powiedziałam głośno i dobitnie, pieniąc się ze złości i bólu.
Miłość matki do dziecka wzrasta z czasem i poznaniem dziecka. Czy to z tego powodu trudniej przyjąć dopiero urodzone zdeformowane niemowlę? Jednak wystarczy pewien zabieg myślowy, wyobrażenie, że deformującej chorobie lub wypadkowi, uszkodzeniu mózgu ulega nasze cztero- lub dziesięcioletnie dziecko. Czy możliwe byłoby byśmy je porzucili? Zabili? Czy więc ma to znaczenie, na jakim etapie rozwojowym spotyka je nieszczęście?
Co dzieje się z matkami, że coraz częściej nie chronią tych, którzy ich najbardziej potrzebują – najmniejszych, najsłabszych i najbardziej chorych dzieci?
Suplement: Bracia najmniejsi
Niekiedy pojawiają się inni, którzy chronią dzieci przed ich mamami.
Osoba, którą uratował Pan prof. Bogdan Chazan, to nie byle kto. To ktoś najważniejszy w królestwie niebieskim.
Gdy uczniowie pytali Pana Jezusa, kto jest największy w królestwie, Jezus wskazał na dziecko (por. Mt 18, 1-4). Co więcej, w tajemniczy sposób Pan utożsamił się właśnie z dziećmi najmniejszymi, może ze świadomością, że ich los będzie kiedyś szczególnie zagrożony:
Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25,40)
Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię Moje, Mnie przyjmuje (Mk 9, 37a)
Nasze odniesienie do najsłabszych z najsłabszych jest więc naszym odniesieniem do Boga. To jedna z najistotniejszych prawd ewangelicznych, czy istotna dla naszego katolickiego społeczeństwa?
***
Z niemowlęciem urodzonym 30. czerwca 2014 roku, o nieznanych mediom płci i imieniu, lecz precyzyjnie znanej fizjonomii, Chrystus zdaje się utożsamiać szczególnie.
Jak wielu osłupiało na Jego widok – tak nieludzko został oszpecony jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi (…) jak ktoś, przed kim się twarz zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy go za nic (Iz 52, 14. 53, 3b).
Przy pisaniu niniejszego tekstu posiłkowałam się znakomitą książką T. Ślipko, „Bioetyka. Najważniejsze problemy”, Kraków 2009.