Ktokolwiek był autorem tego tłumaczenia, zapewne w czyśćcu musiał za karę pisać nieustannie zdanie: „Acedia to smutek, nie lenistwo”.

Grecka akedia, w wyniku bliżej niezidentyfikowanych translatorskich skojarzeń łacińsko-polskich trafiła do nas w wersji sugerującej, że pracoholizm jest cnotą najwyższej próby. Tymczasem lenistwo jest tylko jednym z przejawów tkwienia w mocnym uścisku pani A, i to lenistwo specyficznie rozumiane, mianowicie nie jako całkowity brak aktywności, a zaniedbywanie działań związanych z naszym powołaniem.

Klasycznym przykładem takiej postawy jest osoba świecka wysiadująca ławki w kościele, kiedy w domu dzieci płaczą, pranie porasta pleśnią, a ewoluujące w zlewie żywe kultury właśnie zbliżają się wielkimi krokami do wynalezienia koła.

Drugi klasyk to ksiądz zajmujący się administracją, zarządzaniem, budowaniem, polowaniami, wizytami, mediami, czyli wszystkim, byle nie sprawowaniem liturgii, udzielaniem sakramentów, modlitwą i duszpasterstwem.

Wszystkich chcących dowiedzieć się czegoś więcej o acedii, odsyłam do Ewagriusza z Pontu i opracowań jego dzieł pióra o. Gabriela Bunge’a. Tutaj zajmiemy się rzeczą o wiele przyjemniejszą, a mianowicie cnotą będącą przeciwieństwem tego grzechu – radością.

Mnich z Pontu pisze, iż:

  • Radość jest schronieniem nadziei.

Kiedy mamy już dość, ale tak dość, że już dość i niech ktoś spuści kurtynę oraz wyłączy światło, warto poszukać jakiejś iskierki dobra wokół siebie. Czegoś, co da nam chwilę wytchnienia i obudzi zdolność do ucieszenia się.

Pamiętam do tej pory wielki bukiet pięknych czerwonych róż, które dostałam od moich wspaniałych sąsiadów, kiedy wychodziłam ze szpitala z poharataną twarzą. Kiedy po przyjeździe do domu osłabienie dawało mi w kość, patrzyłam na kwiaty. Ich delikatne piękno pozwalało mi zapomnieć o sobie i zebrać siły. Ta odrobina radości pomagała mi zachować nadzieję, że będzie dobrze.

Cnota ta, jak zapewne się domyślacie, nie polega na wesołkowatości (choć może wyrażać się i tak). Najlepiej definiuje ją św. Franciszek, kiedy mówi do swojego zakonnego brata, że

  • Radość doskonała polega na tym, że bez względu na okoliczności wciąż ją w sobie odnajdujemy.

A żeby studnia zawsze była pełna, nie może być cysterną na deszczówkę. Trzeba ją wykopać w miejscu, w którym bije źródło. Najlepiej takie, które nigdy się nie wyczerpie. Więc trzeba kopać głęboko i w miejscu radościonośnym. Stąd kolejna cecha radości (znów Ewagriusz):

  • Jest „widzeniem spowodowanym przez modlitwy” i wypływa z czynienia dobrze.

W Wieczerniku, przed rozstaniem z apostołami Jezus mówi im: „Także i wy doznajecie teraz smutku. Znowu jednak was zobaczę i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać. (…) Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: proście a otrzymacie, aby radość wasza była pełna” (J 16,22.24).

To jest to miejsce, w którym woda jest zawsze, woda żywa. Im mocniejsza jest nasza więź z Panem, tym głębsza będzie nasza radość. Czasem w sposób paradoksalny, jak w przypadku Matki Teresy z Kalkuty, która żyjąc większość swego życia w duchowej ciemności i nie czując emocjonalnie pocieszenia, była człowiekiem radosnym. Sama stała się studnią, z której mógł każdy zaczerpnąć – bez zakorzenienia w Bogu-Źródle nie byłaby do tego zdolna.

Z pewnością źródłem radości były też dla niej owoce, jakie przynosiła jej działalność. Tu ważne, że zawsze motywacją do działania było dla niej pragnienie uczynienia czegoś małego dla Jezusa. Takie podejście odwracało ją od niej samej, dzięki czemu nie groziła jej pycha.

Jak widać na przykładzie tej świętej

  • Radość daje siłę.

Głównie dlatego, że pomaga oszczędzić te, które byśmy zmarnowali na szarpanie się z rzeczami mało istotnymi, choć dla nas irytującymi. Na marginesie dodajmy: irytującymi, bo drażniącymi nasze ego.

 

2765083201_55a958db14_zfot. flickr.com/Ben Smith

 

Siła dawana przez radość pochodzi też z pokoju serca, z którym radość organicznie się wiąże, oraz z pochodzącej z niej umiejętności odróżniania rzeczy, które możemy  zmienić, od tych, z którymi trzeba nam się pogodzić. Dzięki temu wydatkujemy energię rozważnie i tam, gdzie to rzeczywiście konieczne.

  • Radość, szczególnie w trudnej sytuacji, pozwala innym dostrzec za naszym pośrednictwem Boga.

To jeden z wymiarów bycia znakiem sprzeciwu: w piekle więzienia, obozu, ciężkiej choroby pozostać człowiekiem radości, a przez to niosącym nadzieję.

Tak opisywano bł. Michała Czartoryskiego OP, kiedy był kapelanem oddziału powstańczego na Powiślu. Kimś takim był też kard. Van Thuan. Kiedy został uwięziony przez wietnamskich komunistów w ładowni statku, swoim świadectwem życia nawrócił tam i ochrzcił jednego z więźniów, a także pozyskał zaufanie strażników.

I można by wydobywać z historii Kościoła kolejne postacie wspaniałych ludzi, którzy nie dali sobie odebrać radości i dzięki niej Bóg mógł działać w świecie.

  • Radość pomaga wytrwać.

Acedia rodzi się, kiedy ulegniemy pokusie zniechęcenia i zaniechania naszych obowiązków. Im dłużej to trwa, tym stos rzeczy do zrobienia staje się wyższy i coraz trudniej się do niego zabrać. Do tego nieużywane mięśnie mają tendencję do zanikania – z wolą jest podobnie.

Jeśli chcemy wypracować w sobie radość, weźmy z tego stosika jedną rzecz i ją wykonajmy. I ucieszmy się z tego. To da nam siłę do wzięcia kolejnej rzeczy, i jeszcze kolejnej, aż wejdziemy w rytm wykonywania pracy, celebrowania jej efektów, po czym podejmowania kolejnych wyzwań.

Punkt z celebrowaniem jest bardzo istotny – nawet w treningu fizycznym muszą być przerwy, żeby mięśnie mogły się zregenerować. Nie bez powodu Bóg po sześciu dniach pracy, siódmy dał na odpoczynek. To jest ten moment, kiedy jesteśmy sobie w trójkę: Bóg, my i nasza radość (można też sprosić gości) i tak sobie wspólnotowo świętujemy nasze kolejne zwycięstwo.

W końcu życie wieczne będzie nieustannym świętowaniem ostatecznego sukcesu, jeśli więc nie nauczymy się teraz cieszyć, to kiedy?

 

fot. flickr.com/Mateo Parrini