Ćwicząc się w powściągliwości, przestajemy traktować nasze ciało jako zagrożenie lub balast, od którego uciekamy w świat czysto duchowy.
Powściągliwość kojarzy mi się nieodparcie z dawną metodą bielenia lnianych tkanin. Należało wziąć płat płótna, zmoczyć go i rozłożyć na płaskiej, nasłonecznionej powierzchni. I tak wielokrotnie, aż do osiągnięcia doskonałej bieli.
Skojarzenie to wynika z tego, że istotą postawy, którą będę teraz opisywać, jest nie tyle brak doświadczeń seksualnych, co prostota w przyjmowaniu swoich uczuć, myśli i przeżyć w tej sferze, po czym podporządkowywanie ich Chrystusowi.
Mówiąc inaczej: nasączamy nasze pożółkłe serce prawdą i wystawiamy je na promienie Jezusowej łaski. I tak do skutku, którym jest czystość, czyli stan, w którym nasze serce nie będzie już odczuwało pokus seksualnych jako przymusu.
W Kazaniu na Górze Jezus obiecuje ludziom czystego serca, że będą oglądali Boga (por. Mt 5,8). I to jest cecha cnoty czystości, o której rzadko się myśli bądź mówi, a która w pismach ascetycznych zajmuje pierwsze miejsce:
Umożliwia pełne poznanie prawdy, przyjęcie jej i życie nią.
Dlaczego tak? Otóż poznanie oznacza zaangażowanie nie tylko intelektu, ale całej osoby. Najwyraźniej autorzy biblijni byli hipsterami, bo zanim lustrzane neurony stały się modne, oni już wiedzieli, że poznając, odwzorowujemy poznawane w naszym wnętrzu.
Biblia pojęciem „poznanie” określa także współżycie seksualne, bo żeby poznać, trzeba nie tylko dowiedzieć się czegoś – trzeba wejść w tę wiedzę, włączyć ją w swoje doświadczenie i przeżywanie. Zaangażować się całym sobą. I tylko cnota czystości umożliwia tak pełne zaangażowanie. Wynika to z jej kolejnej zalety:
Pomaga odzyskać jedność ciała i duszy, czyli naszego człowieczeństwa.
Ćwicząc się w powściągliwości nie negujemy istnienia potrzeb duchowych w imię zasady, że musimy realizować nasze naturalne potrzeby (z naciskiem na „musimy”, co samo w sobie już nieładnie pachnie jakimś mrocznym determinizmem).
Unikamy też drugiej skrajności: przestajemy traktować nasze ciało jako zagrożenie lub balast, od którego uciekamy w świat czysto duchowy. Dzięki powściągliwości ciało przestaje być aspektem naszego człowieczeństwa, który upokarza, zawstydza, rodzi poczucie winy – po prostu wraca na swoje miejsce. A im dłużej jest w tej podróży, tym wyraźniej:
Dostrzegamy dzięki czystości bogactwa i złożoność świata.
Jesteśmy tak skonstruowani, że mamy bardzo dużą wrażliwość na bodźce seksualne, co zresztą świetnie wykorzystuje marketing. Nie ma się więc co oburzać na siebie, że na nie reagujemy – warto się za to nauczyć szukania czegoś głębiej i więcej.
Rozumiem przez to przyjmowanie pierwszego skojarzenia i poszukania natychmiast kolejnych, już nie seksualnych. Nieco wysiłku i nagle świat okaże się bardzo bogatą, złożoną rzeczywistością, a im więcej z jego bogactwa będziemy dostrzegać, tym łatwiej będzie nam wyrywać się z przekonania, że nie jesteśmy w stanie oprzeć się seksualnej pokusie. Jest to szczególnie ważne w relacjach z innymi osobami. I tu kolejna zaleta czystości:
Pomaga nam uporządkować relacje.
Zarówno z nami samymi, jak z innymi osobami. Wiąże się to ze sposobem postrzegania: nie upraszczamy siebie i innych wyłącznie do sfery dotyczącej współżycia. Przechodzimy od stanu, w którym wszystko nam się kojarzy z jednym, do stanu kiedy jedna [osoba] kojarzy nam się z wieloma aspektami. A przede wszystkim nie kojarzy się z rzeczą, czytaj: wyłącznie ciałem.
Będzie to czasem także oznaczało konieczność zerwania niektórych relacji – zbyt mocno powściągane cugle mają tendencję do tego, żeby się urywać. Kiedy zaczynają niebezpiecznie skrzypieć, lepiej zrobić w tył zwrot. Cóż, jesteśmy tylko ludźmi, a to z kolei wskazuje na kolejną zaletę powściągliwości:
Pomaga wzrastać pokorze.
Nie da się ukryć, trudno się uważać za świętego, kiedy myśli, a czasem także słowa i czyny, ewidentnie świadczą o tym, że bywają sytuacje, kiedy na naszej liście wartości pierwsze trzy miejsca zajmuje seks. Potem długo, długo nic i ewentualnie ludzka opinia.
Ewagriusz notuje, że demon próżności i demon nieczystości nie przepadają za sobą – nie atakują nigdy razem, najwyżej przekazują sobie „pacjenta”. Warto o tym pamiętać i czasem wykorzystać, szczując jednego demona na drugiego, a samemu uciekając z linii strzału przez furtkę z tabliczką: „poczucie humoru na własny temat”.
Powściągliwość wreszcie
Uczy dawać i przyjmować w wolności.
A bez tego nie da się naprawdę kochać. Pięknie streścił to Jezus, kiedy powiedział św. Katarzynie ze Sieny: „Myśl o Mnie, a Ja będę myślał o tobie”.
Im mniej w relacjach szukamy siebie i im chętniej przyjmujemy innych i to, co inni chcą nam dać, tym bardziej życiodajne stają się relacje pomiędzy nami. A właśnie o przekazywanie pełni życia w czystości chodzi.
fot. flickr.com/Manuel Delgado Tenorio