Uroczystość Świętego Stanisława jest wstydliwa. Jest z nim duży kłopot. Strasznie trudno się połapać, co to był za człowiek. Dla jednych – chodzący ideał, dla drugich – zdrajca.

Jedną wersję stworzyli krakowscy biskupi, którzy jako następcy Świętego Stanisława na stolicy w Krakowie napisali jego biografię. Dla nich jest to człowiek niezwykłych zalet i walorów, bardzo dobry pasterz, który upominając złego króla – jak Jan Chrzciciel – oddał życie za to upominanie.

 

 

Drugie świadectwa pisali ci, którzy byli poddanymi króla – na przykład Gall Anonim. Nazywają oni Stanisława zdrajcą. Piszą, że to, co zrobił, było zdradą stanu, zdradą króla. To nie był człowiek bez winy, to nie był człowiek, który stał na straży dobrych wartości.

Dopóki żyjemy, nie dojdziemy, jak było naprawdę. Prawdopodobnie wszystko to, co o nim mówią dobrego, to prawda. Ale musiał być też człowiekiem z mnóstwem wad. I właśnie z tego powodu to jest świetny patron dla Polski.

Największa zasługą Świętego Stanisława było to, że dał się zabić dla Eucharystii, że nie uciekł, nie odszedł od ołtarza, ale dał się przy nim zabić. I cała jego świętość polega na tym, że Chrystus go zbawił. Ale mało tego. Uważam, że geniusz jego kanonizacji polega na tym, że przy tym samym ołtarzu Chrystus zbawił też Bolesława Śmiałego.

Gdybyśmy go potraktowali jako patrona – to byłaby genialna rzecz. Bo to nie jest patron dla lepszych czy gorszych. Przy tym samym ołtarzu Chrystus przelał swoją krew za świętego i za grzesznika.

Jesteśmy jednym z takich krajów na świecie, które bardzo tego nie rozumieją. Zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej. Mam na myśli to, co się dzieje w Kościele w Polsce, co się dzieje w polityce w Polsce.

Gdybyśmy doznali takiej łaski i zobaczyli, co się dokonało przy tym samym ołtarzu ze Stanisławem i z Bolesławem, i zobaczyli, co Chrystus dla nas zrobił – byłaby to droga, żeby coś się wreszcie zmieniło.