Zapytałem kiedyś w konfesjonale chłopca, jak ma na imię. W odpowiedzi usłyszałem: „A ty?”.
W rozmowie z Dominikanie.pl o. Prus odpowiada na pytania: czy masowość spowiedzi nie idzie w parze z ich bylejakością?, czy zmienia się katalog polskich grzechów?, co zrobić, kiedy trafimy na niegrzecznego spowiednika?, a także: jak często się spowiadać? oraz jak często spowiada się on sam?
Rozmowa z o. Wojciechem Prusem:
Lubi Ojciec spowiadać?
Tak. Chociaż to poczucie „lubienia” zmienia się w zależności od okresu liturgicznego. Przed świętami lubię mniej, bo długie kolejki przed konfesjonałami i wynikająca stąd presja czasu powodują mój dyskomfort psychiczny jako spowiednika. Ale jeżeli przed spowiadaniem wejdę do kaplicy Wieczystej Adoracji i przypomnę sobie, czyj to jest sakrament, to to lubienie we mnie wzrasta. Choć może bardziej od słowa „lubienie” pasowałoby „miłowanie”. Tak, coraz bardziej miłuję spowiadać.
Coraz bardziej. Czyli to się zmienia wraz ze stażem kapłańskim?
Tak, wraz z upływem czasu – a jestem już kapłanem ponad dwadzieścia lat – coraz bardziej doceniam i rozpoznaję wagę sakramentu pokuty. Wagę tego, że można uzyskać przebaczenie grzechów. To jest niesamowita tajemnica.
Teraz jakby mniej przejmuję się swoją rolą w konfesjonale, swoją „doskonałością” spowiadania. Na początku człowiek się zastanawia mocno, czy dobrze spowiada. To jest oczywiście ważne i trzeba być dobrym spowiednikiem. Ale w spowiedzi Duch Święty działa również w staniu w kolejce, w czekaniu, w obawie przed wyznaniem swoich grzechów. To jest czasem tak samo ważne, jak chwila, kiedy już ktoś zaczyna w konfesjonale wyznawać swoje winy.
Czy to nie nudne wysłuchiwać wciąż tych samych grzechów?
Jest taki film, zatytułowany „Dym”. Główny bohater codziennie o tej samej porze robi zdjęcia z tego samego miejsca na nowojorskim Brooklynie, za każdym razem to samo ujęcie. Zaprzyjaźnia się z pisarzem, który po śmierci żony przeżywa depresję. Pewnego dnia pokazuje mu albumy ze swoimi zdjęciami. Pisarz przegląda je szybko, bo zauważył, że na każdym jest to samo. Fotograf mówi mu: zwolnij. I kiedy pisarz przegląda jeszcze raz powoli album, na jednym ze zdjęć zauważa swoją żonę…
Więc wszystko sprowadza się do zwolnienia, zatrzymania się. Jeśli patrzę szybko, to nie widzę nic nowego i staje się to nudne. Ale jeśli zwolnię, widzę znacznie więcej.
W konfesjonale każdą osobę pytam o imię. Już ta różnorodność imion jest fantastyczna. A grzech, to nie jest przecież tylko samo przewinienie, ale cały człowiek, jego historia. Dlatego spowiedź nie może nudzić.
Umiemy się spowiadać?
Generalnie tak. Mieszkałem kilka lat na Zachodzie i tam wygląda to gorzej. Raz spowiadałem w Weronie dzieci i kiedy zapytałem włoskiego chłopca, jak ma na imię, w odpowiedzi usłyszałem: „A ty?”.
W Polsce to raczej nie do pomyślenia. Mamy w sobie taki rys porządnego wychowania katolickiego. I to powoduje, że większość Polaków umie się spowiadać. Jednak ta poprawność wychowania powoduje czasem, że zaniedbujemy swobodę, twórcze podejście do spowiadania się. Najważniejsze wydaje nam się spełnienie normy. Na Zachodzie ten element tradycji jest słabszy, bardziej akcentuje się wolność, indywidualny styl. Ale zaniedbuje się z kolei zdrowy fundament pewnych norm.
Ideałem byłoby połączenie obu tych aspektów: pewnej swobody, akcentowania wolności, ale i porządność. Z mojej perspektywy, ci, którzy przychodzą się spowiadać do dominikanów w Poznaniu, umieją się spowiadać.
A katalog grzechów jest ten sam, czy się zmienia?
W starszych pokoleniach zdarza się, że ktoś powie na przykład: „Nie byłem w kościele, bo byłem chory, wiem, że to nie grzech, ale na wszelki wypadek się z tego spowiadam”. To pewnie dlatego, że na katechezie akcentowano kiedyś bardziej obraz Boga jako surowego sędziego. Dlatego pojawia się niepewność, że a nuż Pan Bóg się na mnie za to czy tamto pogniewa, więc lepiej się zabezpieczyć. Ludzie młodsi akcentują z kolei bardziej Boże miłosierdzie. Myślę, że to wpływ przesłania świętej Faustyny i nauczania Jana Pawła II.
Na pewno u ludzi starszych jest konkret: to, to i to. Młodsi są za to bardziej narracyjni, potrzebują opowiedzenia, rozmowy. Tak więc nie tyle katalog grzechów się zmienia, co sposób ich wyznawania.
Chociaż dwadzieścia lat temu nie było takich kwestii, jak uwikłanie w sekty, problem przestrzegania praw autorskich czy korzystania z Internetu. A najbardziej dramatycznym wątkiem jest dostępność do pornografii. Ona zawsze była, ale dziś poprzez korzystanie z sieci znalazła się na wyciągnięcie ręki. I wielu po nią sięga. To jest potężnym problem, który powoduje rozchwianie relacji, utratę własnej tożsamości. My będziemy się leczyli z tego przez następne, sto, dwieście lat.
fot. flickr.com/Chris Chabot
Czy spowiadamy się z tego, że łamiemy przepisy drogowe albo oszukujemy urząd skarbowy?
Częściej z łamania przepisów na drodze i częściej spowiadają się z tego mężczyźni niż kobiety. Ale z reguły wiąże się to z niepohamowanym gniewem. Penitenci sami rozpoznają, że brawura za kierownicą czy pirackie zachowanie na drodze wynikają najczęściej z tego, że nie dam się wyprzedzić albo wyprzedam kogoś, bo on mnie wyprzedził. Wiąże się to także z pośpiechem, któremu wszyscy jesteśmy poddani.
Co do podatków, to ich unikanie wynika najczęściej z bezradności. Ktoś tłumaczy się, że nie mógł zapłacić, bo oznaczałoby to krach jego firmy, problemy dla rodziny.
I co Ojciec mu radzi?
To są bardzo trudne sprawy. Bo zdanie: „płać podatki”, jest prawdziwe i ja się z nim zgadzam. Ale jeśli komuś, kto jest w trudnej sytuacji materialnej, komu grozi upadek firmy, coś takiego powiem, to mam świadomość, że nie tylko jego, ale i jego rodzinę namawiam do męczeństwa.
Podobnie jest z naturalną regulacją poczęć. Gdy akcentuje się to, czego w tej dziedzinie naucza Kościół, to może być tak, że będzie się to wiązało na przykład z pogorszeniem bytu biednej rodziny. Czyli znowu powiększamy czyjeś kłopoty, namawiamy kogoś do heroizmu.
Takie są czasem problemy, gdy nauczanie Kościoła – z którym się przecież zgadzam i które głoszę – dotyka realiów codzienności. Więc jako spowiednik coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że tu nie chodzi o złą wolę człowieka. Częściej mam do czynienia z życiowymi uwarunkowaniami, splotem różnych wydarzeń, nałogów, uzależnień. Więc nie można automatycznie powiedzieć, że ktoś, kto nie płaci podatków, jest złym człowiekiem. Pytanie, jak może dojrzeć w realiach swojego życia do tego, by zacząć je płacić.
Jak często się spowiadać?
Mądrość podpowiada, że dobrze jest, aby każde powołanie miało swoją regułę. I tak, wedle innej reguły żyje zakonnik, małżonek, osoba samotna i ksiądz. Ale chociaż nie ma jednej reguły dla wszystkich, dobrze byłoby opowiedzieć się przy jednej – to znaczy zdecydować, czy chcę się spowiadać raz w roku, jak nakazuje w wersji minimalistycznej Kościół, czy raz na kwartał, czy raz na miesiąc. Ważny jest tutaj rytm.
fot. flickr.com/Hannah Conti
A Ojciec jak często się spowiada?
Co tydzień. Sam zacząłem odkrywać spowiedź jako sakrament świętości. Tu nawet nie chodzi tylko i wyłącznie o wyznawanie grzechów, ile o uzbrajanie się. Życie jest walką, wszyscy się zmagamy, potrzebuję więc sił, przychodzę do spowiedzi jak do źródła łaski.
Po jakimś czasie wracamy do konfesjonału i wyznajemy niemal te same grzechy. Po co się w takim razie spowiadać, skoro nie widać w nas postępu duchowego?
Jeśli ktoś da radę wymyślić jakieś inne grzechy, niech wymyśla (śmiech). Ale to oczywiście żart.
Spowiedź to nie jest sakrament efektywności. Ja nie przychodzę do konfesjonału zdać rachunku z biznes planu. Pierwszym, który się spowiadał, był Pan Jezus. Całe Jego życie było spowiedzią. Taką perspektywę zaczerpnąłem od mistyczki, Adrienne von Speyr z jej książki „Spowiedź”. Zapyta ktoś: z czego, skoro żył bez grzechu? Teologia podpowiada nam, że Jezus wziął na siebie moje grzechy. W zaufaniu oddawał je Ojcu, czego kulminacją jest Wielki Piątek, krzyż i słowa „w ręce Twoje powierzam ducha mojego”
Na spowiedź dobrze jest więc spojrzeć jako na całkowite odsłonięcie siebie, do końca, a zwłaszcza odsłonięcie tego, co jest złe we mnie. Tak się spowiadał Jezus – absolutna przezroczystość, odsłonięcie przed Ojcem, zaufanie. Jeśli spowiedź pojmujemy jako przezroczystość, to rozumiemy, że wielcy święci mogli powiedzieć o sobie: jestem wielkim grzesznikiem. Bo im bardziej wchodzi się w światło, tym bardziej nawet najdrobniejsze rzeczy nas strasznie zasmucają, mocno nam ciążą.
Jeśli więc mówię: nic się nie zmienia we mnie, to jestem na poziomie żalu niedoskonałego. Akcentuję siebie i spełnianie normy. Ale kiedy wchodzę w światło, wtedy akcentuję Pana – i to jest żal doskonały.
Niektórzy, nawet jeśli chodzą do kościoła, przestają się spowiadać. Mówią, że Bóg i tak zna ich grzechy. Po co mają się spowiadać księdzu?
Zapytałbym kogoś takiego: skąd wie, że Pan Bóg mu zabrał grzechy? Bo to jest bardzo subiektywne przeświadczenie. Nasze własne spojrzenie na relacje z Bogiem, czy pomysły na to, jaki On jest, związane są z naszym subiektywnym sposobem przeżywania. Odwrotnością pytania: „po co?” jest przykład kogoś, dotkniętego dramatem skrupułów, kto się spowiada ze swoich win i ciągle jest przeświadczony, że nie zostały one zgładzone. I to też potwierdzenie tego, że człowiek jest naznaczony subiektywizmem. I w związku z tym, gdybym to ja sam decydował o tym, czy Bóg odpuszcza mi grzechy czy nie – musiałbym uznać, że jest to uzależnione od mojego subiektywizmu. Więc ta pokora, kiedy trzeba podejść do konfesjonału, przyklęknąć i wyznać Bogu wobec kapłana swoje winy, jest nam potrzebna.
fot. flickr.com/greg westfall
W Polsce jednak wciąż dużo ludzi się spowiada. Czy masowość spowiedzi, zwłaszcza tej przedświątecznej, nie idzie w parze z bylejakością?
Jestem gorącym apologetą spowiedzi przedświątecznej, jak również przedślubnej, takiej, gdy ktoś przychodzi, bo musi, bo chce być chrzestnym, bo żona albo mama go wysłała. Gdybyśmy jako Kościół dali takie przesłanie, że spowiedzi w takich kontekstach są złe albo byśmy ich zabronili, to wylalibyśmy dziecko z kąpielą. Ludzie przestaliby wtedy w ogóle przychodzić do spowiedzi. Mieszkałem trochę na Zachodzie Europy i wiem coś o tym.
Jako patrolog przypomnę, że w Kościele afrykańskim w pierwszym i drugim wieku ofiarowano zasługi męczenników za ludzi, którzy podczas prześladowań zaparli się wiary. Co mówi ten zwyczaj? Że od początku w Kościele jest praktyczne przyjęcie słów świętego Pawła: „Jedni drugich brzemiona noście”. Czyli także te niedoskonałe spowiedzi – w pośpiechu, z musu, nieprzygotowane – otrzymują wsparcie ze skarbca Kościoła: od „męczenników”, od tych, którzy mają większe zasługi.
I moja odpowiedź brzmi: proszę się bardziej nawrócić, żeby tamte mniej doskonałe spowiedzi uleczyć. Nawrócony spowiednik, nawrócony ksiądz jest największą reformą w Kościele.
Czy konfesjonał nie staje się coraz powszechniej miejscem terapii, rozwiązywania życiowych problemów – zamiast spotkania z Bogiem?
Tak jest, tak zawsze było i tak będzie. Ponieważ trzeba by pewnie przyznać Nobla w dziedzinie duchowości temu, kto potrafiłby powiedzieć: gdzie kończy się życie psychiczne, a zaczyna duchowe. W konfesjonale mamy bardzo często do czynienia ze złożonością problemów, a na uzdrowienie duchowe człowieka wpływa mnóstwo elementów. Dlatego to trudno jest rozdzielić.
Spowiednik wchodzi czasem w nie swoją rolę, wymądrza się w sprawach, o których nie ma pojęcia. Na przykład osobie w zdiagnozowanej terapii mówi: „weź się garść”, „nie dramatyzuj”. Jak w takiej sytuacji zareagować?
Kiedy mieszkałem w klasztorze w Krakowie, chodziłem na interdyscyplinarne seminaria dla psychiatrów, psychologów i księży. Tego typu inicjatywy bardzo są potrzebne w Kościele. Złożoność i głębia tajemnicy człowieka w spotkaniu z Bogiem – którego przejawem jest spowiedź – jest bowiem tak niezwykła, że nigdy nie skończy się okazja do pogłębiania swojej wiedzy, dokształcania się. I z każdej takiej okazji należy korzystać.
Osoba, która przechodzi terapię i słyszy od księdza poradę nieadekwatną, nie musi jej przyjmować. Nie ma obowiązku przyjęcia każdego słowa spowiednika jako prawdy, która musi być zastosowana jak recepta. Ten, kto spowiada, jest człowiekiem, a nie Panem Bogiem i nie jest wszechwiedzący.
Jak postąpić, gdy ksiądz w konfesjonale zachowuje się po chamsku, na przykład używa obelżywych słów, czy dosadnych porównań?
W życiu już tak bywa, że niektórzy mają charakterystykę czołgu, a inni charakterystykę kwiatu. Wiadomo, czym się kończy spotkanie kwiatu z czołgiem. Jeżeli wiem, że mam wrażliwość kwiatu i spotykam czołg, to mam prawo powiedzieć, że nie jestem w stanie tej konfrontacji udźwignąć, czyli kontynuować tej spowiedzi i pójść do innego księdza.
Inna rzecz, że czasami takie „brutalne” zachowanie spowiednika do niektórych może przemawiać bardziej, niż grzeczne słowo. Może niektórzy akurat potrzebują takiego wstrząsu?
Rozmawiali Stanisław Zasada oraz Piotr Ciuba OP
fot. flickr.com/Lawrence Lew OP