Nakładem wydawnictwa „Fronda” ukazała się książka „Stworzenie czy ewolucja? Dylemat katolika”. To wywiad rzeka, w którym dominikanin o. Michał Chaberek odpowiada na pytania Tomasza Rowińskiego.

Książka jest pierwszą publikacją w Polsce i jedną z nielicznych na świecie poruszającą istotne kwestie dotyczące debaty ewolucja-stworzenie. Prezentujemy jej fragment:

 

Czy istnieje teologiczny argument za istnieniem granic nauk przyrodniczych?

Najpierw musimy się zapytać, jaki byłby sens, aby Bóg oświecał autorów biblijnych i objawiał ludziom za ich pośrednictwem historię początków, gdyby to wszystko można było odkryć na drodze badań przyrodniczych? Jeżeli wierzymy, że Bóg jest pierwszym autorem nie tylko Pisma, ale i przyrody, to wynikałoby z tego, że przekazał nam dwie sprzeczne historie, a teraz my, swoim ludzkim rozumem, musimy to jakoś posklejać. Taka wizja Bożej pedagogii jakoś mi nie pasuje.

Myślę, że raczej Pan Bóg przekazał nam za pośrednictwem Biblii te prawdy, których nie da się wyczytać w Księdze przyrody – te, do których ludzie własnym wysiłkiem nigdy by nie doszli. Jedną z takich fundamentalnych prawd jest na przykład to, że człowiek został stworzony z prochu, a nie, że wyewoluował z populacji jakichś mitycznych hominidów. Księga natury i Księga Objawienia wzajemnie się uzupełniają, choć ważniejsze są prawdy objawione, właśnie dlatego, że znamy je na mocy autorytetu Boga.

Rozum ludzki może się mylić, ale Bóg jest nieomylny. I dlatego warto ufać Biblii, po prostu wierzyć Słowu Bożemu, nawet, gdy w danym momencie przerasta to nasze możliwości pojmowania.

mokcup_ksiazka

Czy są jeszcze inne sposoby „unieważniania” Pisma Świętego?

Inny ciekawy sposób unieważniania Biblii to twierdzenie, że Księga Rodzaju nie mówi nam nic o tym, jak powstał świat, tylko, że świat powstał. Za Galileuszem ujmuje się to w formie chwytliwego porzekadła: „Biblia mówi, jak iść do nieba, a nie jak niebo działa”.*

Ponownie mamy tu do czynienia z redukcją, tym razem treści metafizycznej do treści moralnej. W tym ujęciu zadaniem Biblii nie jest tworzenie światopoglądu, tylko wyłącznie przekazanie norm moralnych – tego jak dostać się do nieba. To jest bardzo niebezpieczny redukcjonizm. Faktycznie bowiem to, jak należy postępować, wynika z tego, czym lub kim się jest.

Zresztą zwróć uwagę, że historyczne rozumienie Księgi Rodzaju wcale nie upoważnia nas do wnioskowania o tym, jak „działa niebo”, tylko raczej, skąd niebo się wzięło. Ludzki wysiłek poznawczy, taki jak obserwujemy w naukach przyrodniczych, może nas doprowadzić do imponujących osiągnięć w kwestii odpowiedzi na pytanie, jak działa świat, ale niestety ten sam wysiłek bardzo niewiele nam powie o tym, skąd się wziął świat.

I dlatego jest to zupełnie zrozumiałe, że Biblia daje nam światopogląd, to znaczy wyjaśnia, w jaki sposób świat powstał, i gdzie ostatecznie zmierza. Gdyby nie objawienie biblijne, ludzie mogliby na przykład myśleć, że cała różnorodność stworzeń powstała na drodze emanacji jednych bytów z innych. Tak myśleli poganie ery przedchrześcijańskiej i tak formułuje to współczesna kosmogonia ewolucyjna, na której opiera się cywilizacja postchrześcijańska. Ale dzięki Biblii wiemy, że tak nie było; że to Bóg swoim nadprzyrodzonym i bezpośrednim działaniem ukształtował podstawowe elementy świata.

 

Wróćmy do głównego pytania. W takim razie, jak należy rozumieć Księgę Rodzaju?

Opis stworzenia należy rozumieć tak, jak rozumiała go cała tradycja Kościoła, to znaczy w sposób literalny i historyczny. Zresztą to właśnie różni Biblię od mitów – mity są zmyślone (tzn. nie opisują rzeczywistości), a Biblia nie jest zmyślona.

Z takiego rozumienia wcale nie wynika to, że świat ma 6 tysięcy lat, albo że nie było dinozaurów. Nad długością dnia z biblijnego opisu zastanawiali się i teologowie, i naukowcy od dawien dawna. Sam św. Augustyn już w piątym wieku twierdził, że dzień ten nie może być rozumiany jako naturalna doba. Idąc za różnicą zdań obecną w tradycji, Kościół katolicki potwierdził w 1909 roku, że hebrajski wyraz yom, użyty w Rdz. 1, może być rozumiany albo jako naturalny dzień, albo jakiś inny odcinek czasu.

Nie ma więc sprzeczności między literalnym rozumieniem Biblii a historią świata sięgającą miliardów lat. Jeżeli przyjrzymy się danym, których dostarcza nam paleontologia, czy geologia, zobaczymy, że również one nie przeczą literalnie rozumianej Biblii. Natomiast teoria Darwina, to jest ideologiczna nakładka na rzetelne dane, która ma wyrzucić nadprzyrodzone działanie Boga z historii kształtowania świata.

Można więc powiedzieć, że Biblia zgadza się z danymi przyrodniczymi, choć nie zgadza się z teorią Darwina. Odróżniłbym jednak literalne czytanie Biblii od biblicyzmu, czy czegoś, co nazywam „materializmem biblijnym”.

 

Czym jest biblicyzm?

W tradycyjnym chrześcijańskim podejściu do Pisma zadaniem egzegety było ustalenie, jaki jest sens literalny, czyli dosłowny, poszczególnych fragmentów. To dlatego św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła pisali literalne komentarze do Księgi Rodzaju.

Natomiast biblicyzm z góry przyjmuje tylko jeden sens dosłowny, który zazwyczaj utożsamia się z potocznym rozumieniem słów. Na tej zasadzie materialiści biblijni wykluczają możliwość rozumienia dnia z opisu stworzenia jako innego czasu niż naturalna doba.

Inny przykład stanowi rozumienie pierwszego zdania z opisu stworzenia: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”. Dla materialistów biblijnych niebo musi oznaczać ziemską atmosferę, a ziemia naszą planetę. Tymczasem w tradycji chrześcijańskiej dość mocno osadzona jest interpretacja, zgodnie z którą „niebo” oznacza tu świat duchowy, a „ziemia” świat materialny. I to jest nadal dosłowne podejście do tekstu.

 

Książkę można kupić w Księgarni Ludzi Myślących