W większości wypadków zakochanie jest wstępem do wspaniałej przygody nazywanej miłością. Jednak zdarza się i tak, że zakochujemy się w kimś, z kim nie możemy lub nie powinniśmy się wiązać. Jak sobie poradzić w takiej sytuacji?

Najpierw spróbujmy ją zrozumieć.

Jak pisałam w poprzednim tekście, zakochanie polega na doznawaniu. Zakochujemy się tak naprawdę w ogólnym „szkicu” będącym kompozycją kilku rozpoznanych cech, a resztę wypełniamy naszymi wyobrażeniami – a jest to proces tak szybki, że nieświadomy. Tak więc nie ma tu mowy o gruntownej znajomości drugiej osoby. Raczej mowa o naszym przekonaniu, że ją doskonale znamy.

Karol Wojtyła wskazuje w „Miłości i odpowiedzialności” ponownie trzy grupy czynników, które rządzą naszymi emocjami, gdy się zakochujemy:

  1. Czynniki wrodzone (głównie dopasowanie genetyczne)
  2. Czynniki środowiskowe (wychowanie, doświadczenia życiowe itp.)
  3. To, co osiągnęliśmy, pracując nad sobą.

 

Jak to wygląda w praktyce? Wytłumaczę na ograch, czyli Fionie i Shreku: Fionę nauczono, że ma czekać na rycerza, który pokona smoka, wpadnie do jej komnaty i ją wyzwoli. Shrek miał przyłbicę, wpadł do jej komnaty, wyniósł ją z zamczyska, więc ogólny zarys się zgadzał (oczywiście, z pominięciem kilku dość istotnych detali, jak brak rumaka). Tu wymienione elementy to przykład czynników środowiskowych.

Ponadto Fiona była tak naprawdę ogrem i choć nie było to bezpośrednio widoczne, to jednak przebijało w zachowaniu. I Shrek w jakiś sposób to wyczuwał. Tu mamy czynniki wrodzone.

Trzecią grupę zostawię sobie na później, bo teraz jest czas spojrzenia na zakochanie się w niewłaściwej osobie. Niewłaściwej, czyli jakiej?

  1. Zajętej (żyjącej w małżeństwie, konsekrowanej, duchownym).
  2. Posiadającej cechy, które spowodują, że ten związek będzie dla nas destrukcyjny (uzależnionej, w znacznym stopniu zaburzonej emocjonalnie itp.)
  3. Wobec której czujemy wyłącznie pociąg seksualny, ale brak jest innych płaszczyzn porozumienia.
  4. Cecha najbardziej dla nas bolesna: zupełnie nami niezainteresowanej.

 

Zakochaliśmy się, wszystko w nas wyrywa się do człowieka, którego to uczucie dotyczy, a tu blokada. I boli.

 

para foto

 

Na początek kiepska wiadomość: będzie bolało. Ale możemy zrobić wszystko, żeby nie cierpieć na próżno. I tu właśnie wkracza do gry trzecia grupa czynników, czyli ta, na którą mamy największy wpływ: wypracowane postawy. A także praca nad nimi.

 

Będziemy potrzebować:

  1. Mądrego doradcy oraz osoby, która da nam wsparcie (może nią być spowiednik – pod warunkiem, że to nie on jest obiektem naszych uczuć, drogie panie! – przyjaciel lub przyjaciółka, rodzice, terapeuta).
  2. Uczciwości wobec samego/samej siebie. Ekstremalnej.
  3. Czasu do refleksji nad tym, co się dzieje (polecam szczególnie mówienie o tych uczuciach Bogu na modlitwie, świetną patronką w takich sytuacjach jest Maryja).
  4. Formy służącej odreagowaniu uczuć, ale w sposób, który nie jest dla nas niszczący (śpiew, słuchanie muzyki, bieganie i jemu podobne formy aktywności, pisanie; każdy z nas ma własne, a jak nie ma, to warto ich poszukać).
  5. Sił do tego, by ograniczyć, a czasem całkowicie zerwać relację.
  6. Cierpliwości wobec siebie – żart, mówiący, że psycholog nie zmienia żarówki – ona zmienia się sama, kiedy jest na to gotowa, zawiera w sobie wiele prawdy. Trzeba wytrwać przy decyzji, a w momencie, kiedy serce do tego dojrzeje, uczucia odejdą same.

 

Zestaw ten służy do tego, by możliwie najobiektywniej poznawać: siebie i osobę, w której jesteśmy zakochani. Czasem bywa zresztą tak, że do odkochania się wystarczy trzeźwe spojrzenie na człowieka, który obudził w nas uczucia. Częściej jednak emocje utrzymują się dłużej i zmuszają nas do o wiele głębszego zanurkowania w rzeczywistość i to bez maski.

Dzięki temu, kiedy uczucia odejdą, może się okazać, że jesteśmy już innym człowiekiem. Oby lepszym, bardziej siebie świadomym, mądrzejszym. Bo po to właśnie Bóg rozpala w nas ten ogień, by to wszystko, co nie jest z Niego, w nas się wypaliło. To czas, który możemy wykorzystać na spojrzenie w siebie i odkrycie tych wszystkich uczuć, postaw i zranień, które sterują nami z tylnego siedzenia.

To też czas, o którym wspaniale śpiewa w „Nieszporach ludźmierskich” Jacek Wójcicki („Psalm 66”): „Badałeś nas ogniem nienadaremnie, czy lichy jam kruszec, czy srebro jest we mnie” – doświadczenie bólu, ale także odkrywanie własnej wartości. W oczach Boga – nieskończonej.