Gwałtownie zmniejszająca się liczba powołań do kapłaństwa na całym świecie pokazuje w sposób dramatyczny, że wraz z całym Kościołem kryzys tożsamości dosięgnął i kapłana.
Gwałtownie zmniejszająca się liczba powołań do kapłaństwa na całym świecie pokazuje w sposób dramatyczny, że wraz z całym Kościołem kryzys tożsamości dosięgnął i kapłana. Zadaje sobie pytanie: „Kim jestem i co mogę zrobić?”.
Gdybyście kiedykolwiek byli obecni podczas przyjmowania pacjenta w ciężkim stanie do szpitala psychiatrycznego, pewne pytania zadawane przez psychiatrę mogłyby was zdziwić. Zamiast zapytać: „O co chodzi?” albo „Co pana martwi?”, przeważnie mówi: „Czy może mi pan powiedzieć, która jest godzina, jaki dziś mamy dzień, który miesiąc i rok?”. Potem: „Jak się nazywa miasto i kraj, w którym żyjemy?”. W końcu pyta: „Jak się pan nazywa, kim są pana przyjaciele i jaką pracę pan wykonuje?”.
Dlaczego lekarz zadaje wszystkie te oczywiste pytania? Chce wiedzieć, czy pacjent zdaje sobie sprawę: kiedy jest, gdzie jest i kim jest. Dla zdrowia psychicznego bowiem liczy się to, czy człowiek ma orientację co do czasu, miejsca i osoby albo — mówiąc inaczej — czy człowiek jest realnie świadom samego siebie.
To, co najbardziej podstawowe dla naszego zdrowia psychicznego, jest także istotne dla wszystkich poziomów zachowania. Bolesne i trudne problemy w naszym życiu są zawsze związane z istotą. Nie możemy istnieć bez miłości, a przecież to kochanie i bycie kochanym przysparza nam najwięcej trosk przez całe życie. Tak samo bycie zorientowanym co do czasu, miejsca i osoby znajduje się u korzeni naszego zdrowia psychicznego. Kiedy dorastamy, każdego dnia w życiu stajemy wobec nowych obszarów rzeczywistości. Fakt ten jest nieustannym wyzwaniem, zwłaszcza dla tych, których świat znajduje się w centrum chaosu, narażony na dotkliwe przewartościowania i skrajny samokrytycyzm. Taki jest nasz świat, a świat kapłana szczególnie. I być może księdzu we współczesnym świecie nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie: „Kiedy, gdzie i kim jestem?”. Nagle i boleśnie postawiony wobec nowych i niejasnych realiów może stracić orientację. Oznacza to, że zostało zagrożone jego zdrowie psychiczne.
Omówię zatem teraz zdrowie psychiczne księdza w odniesieniu do zdrowego poczucia czasu, przestrzeni i pojmowania siebie i wykażę, w jaki sposób problemy na tych trzech płaszczyznach mogą stać się źródłem cierpienia psychicznego kapłana we współczesnym świecie.
Zdrowy rozkład zajęć
Zdrowy rozkład zajęć jest być może jedną z najbardziej oczywistych, a mimo to niezupełnie zrozumiałych trosk kapłana. Przyjrzyjmy się dwóm formom rozkładów: długoterminowemu i krótkoterminowemu.
Rozkład długoterminowy odnosi się do sposobu, w jaki kapłan wykorzystuje swoje dni, tygodnie i miesiące w perspektywie efektywnego planu życiowego. Nie jest przesadą stwierdzenie, że wielu nowo wyświęconych księży opuszcza seminarium z wielkimi ambicjami, wysokimi aspiracjami i często żarliwymi oczekiwaniami. Nowy, pełen entuzjazmu kapłan ma skłonność do wskakiwania w aktywność duszpasterską jak prawdziwy naśladowca Pelagiusza. Bardzo szybko może stać się ofiarą tego, co obserwatorzy nazywają „kompleksem zbawienia”. Jest obecny prawie wszędzie tam, gdzie rozciąga się jego terytorium. Żadna grupa biblijna, zebranie z rodzicami, zbiórka harcerska, grupa czcicieli Imienia Świętego ani inne towarzyskie, finansowe czy pobożne spotkanie nie może się bez niego obyć. Rozmawia prawie z każdym, kto chce z nim rozmawiać, udziela rad parafianom w kłopotach, doradza małżeństwom, uczy w szkole i jest stale osiągalny dla wszystkich w potrzebie, może z wyjątkiem samego siebie. Rzadko wymawia się od zaproszenia, sporadycznie mówi „nie” i tylko niekiedy wycofuje się do własnego pokoju. Zostaje za to nagrodzony. Jest popularny i lubiany przez parafian. Mówią o nim, że jest miły, uprzejmy i rozumiejący. „Ten człowiek naprawdę poświęcił się ludziom. Przynajmniej on rozumie, o co chodzi. Różni się od starego proboszcza. Jest dla nas przez cały czas”. Rzeczywiście, przez cały czas. Z dumą mówi swoim kolegom, że sypia zaledwie pięć godzin dziennie, że nie ma możliwości, aby cokolwiek przeczytać za wyjątkiem brewiarza, i że nie ma nawet jednej godziny wolnej, by móc zagrać w golfa.
Wiecie, co to jest? Kompleks zbawienia w pełnym rozkwicie. Jak długo to może trwać? Dwa, cztery, może pięć lat, a potem sprawy zaczynają wyglądać zupełnie inaczej. Nie zdołał, na co miał nadzieję, przemienić otaczającego go świata. Ludzie zbytnio nie zmienili się od zeszłego roku. Ciągle powracają te same, stare problemy, ale już nie wyglądają tak ekscytująco. W jego pokoju nie przybyły żadne nowe książki ani idee. Wtedy z wolna pojawia się, czasami bardzo przejmujące, uczucie otępienia i nudy i rodzi się pytanie: „Co ja właściwie tu robię? Nic tak naprawdę się nie zmieniło, a ja zaczynam mieć dość zajęć, ludzi i siebie”.
Zaczyna dominować zmęczenie — fizyczne z powodu braku snu; psychiczne z braku motywacji; i duchowe z braku inspiracji — które wkrótce prowadzi do obojętnej rezygnacji, narastającego rozdrażnienia czy nawet niszczącej depresji.
Objawy te możemy przypisać niezdrowemu długoterminowemu rozkładowi czasowemu. On jest powodem tego, że lubiany, inspirujący, twórczy kapłan po kilku latach staje się rozdrażnionym, wypalonym w środku, opanowanym przez rutynę zmęczonym człowiekiem, powtarzającym ciągle, choć może nie z ambony, że od czasów Jezusa Chrystusa nic właściwie się nie zmieniło i że nic nowego pod słońcem. Wielu kapłanów, którzy byli nadzieją diecezji czy gwiazdą zakonu, stało się ludźmi zgorzkniałymi i rozczarowanymi. Niektórzy trzymają się kapłaństwa, aby mieć jakiś dom, inni odchodzą w nadziei rozpoczęcia nowego życia.
Jednak ta przyczyna wciąż stanowi pewien wyjątek. O wiele powszechniejszy powód poczucia klęski to niezdrowy rozkład codziennych zajęć. Jest niezwykle ważne, aby ksiądz miał czas na pracę i czas na odpoczynek. Tymczasem w jego trybie życia trudno rozróżnić, kiedy człowiek tworzy, a kiedy odpoczywa. Kapłan mieszka na probostwie, jest przez cały dzień otoczony przez swoich kolegów i w pewien sposób zawsze znajduje się w swoim biurze. O każdej porze mogą do niego dzwonić ludzie i nigdy nie jest całkowicie poza atmosferą pracy. Z drugiej strony, może odpoczywać o bardzo niezwykłych porach i zawsze jest w domu, w którym je, śpi, odpoczywa i się modli. Zatem nie ma jasno wyznaczonych ram czasowych. Może się to skończyć poczuciem, że jest zajęty dzień i noc, tak naprawdę ani ciężko nie pracując, ani dobrze nie wypoczywając. Ma jakiś rozkład zajęć, ale poza tym jego praca jest dość przypadkowa. Ksiądz nigdy nie jest do końca pewien, co będzie robił przez następnych kilka godzin. Dla człowieka o bardzo wysokim poczuciu obowiązku może się okazać to wysoce przygnębiające. Brak efektów może zaowocować też wnioskiem: „Nie pracuję wystarczająco”, i zmuszać go do pracy także w wolnych godzinach. Skutkiem takiego podejścia będzie coraz większe rozczarowanie sobą.
Kiedy podział na noc i dzień, pracę i zabawę, obowiązek i hobby, staje się niejasny, życie traci swój rytm i staje się słabo określone. Taki „niezdrowy tryb życia” może zabić inspirację i kreatywność, czyniąc z człowieka raczej ofiarę niż organizatora swego czasu. Taki ktoś zawsze jest w biegu i rzadko się zatrzymuje, aby zastanowić się nad sensem i efektywnością swego pracowitego życia. Czasami wydaje się, że boi się zatrzymać i pomyśleć, boi się odkryć, że bycie ciągle zajętym i zmęczonym to zupełnie co innego niż bycie pożytecznym.
Oczywiście, problem ten ściśle wiąże się z celibatem. Kapłan zwykle nie wychodzi z domu do pracy, a po wypełnieniu codziennych obowiązków nie wraca, by zastać w nim kogoś, kto pomoże mu nabrać pewnego dystansu. Zawsze jest w domu i nigdy w nim nie jest; zawsze pracuje i nigdy nie jest w pracy, zawsze nosi swój służbowy uniform, bez względu na porę czy rodzaj działalności. Taki niezdrowy krótkoterminowy rozkład bardzo szybko może prowadzić do zmęczenia będącego powodem ciągłego narzekania i do znudzenia, które stanie się naszym dominującym nastrojem.
Krótko mówiąc, odpowiedni rozkład czasowy jest istotny dla fizycznego, umysłowego i duchowego zdrowia kapłana, nie tylko przez wzgląd na długoterminową efektywność jego życia jako księdza, ale także ze względu na jego kreatywność i pomysłowość na co dzień.
Zdrowy układ przestrzenny
Dla psychicznego zdrowia księdza poza zdrowym wykorzystaniem czasu wielkie znaczenie ma również zdrowe wykorzystanie przestrzeni. Możemy tu mówić o zdrowym układzie przestrzennym. Życie seminarzystów, kapłanów diecezjalnych i zakonnych — w najróżniejszych jego aspektach — przeważnie płynie pod jednym dachem. Jednym z ważnych problemów seminarium katolickiego jest dzisiaj „totalna instytucjonalizacja”. Oznacza to, że każdy poziom życia studenta — jego formacja religijna, wykształcenie akademickie, życie towarzyskie oraz trening fizyczny — jest zinstytucjonalizowany i toczy się w obrębie jednej przestrzeni, wedle tych samych reguł i pod tą samą władzą. Jedno, bardzo określone środowisko przenika i obejmuje całe życie seminarzysty.
Prawda ta nie dotyczy tylko seminarium, ale pod wieloma względami także życia wspólnoty zakonnej i życia na probostwie. Jeśli chodzi o totalną instytucjonalizację, tylko jedna organizacja może rywalizować z Kościołem katolickim — wojsko.
Kapłan czy seminarzysta często znajduje się w sytuacji, którą odbiera jako duszącą. Je czy pije, bawi się czy modli, śpi czy siedzi do późna, uczy się czy marzy, idzie do kina lub do teatru — wszystkie te czynności bezpośrednio lub pośrednio wykonuje pod tą samą władzą. Jest otoczony.
Człowiek pracujący w biznesie czy w świecie akademickim często potrafi znosić nawet silną frustrację. Wiąże się to ściśle z faktem, że nie zastaje on swego wymagającego szefa u siebie w domu i tam może być wreszcie panem siebie. Jeśli pojedzie na wakacje z żoną i dziećmi, ma władzę i odpowiedzialność, które różnią się od władzy i odpowiedzialności w jego zawodzie. Kiedy pojedzie do podmiejskiego klubu, na jakiś czas może zapomnieć o konflikcie z żoną i problemach z dziećmi. Innymi słowy, żyje pod różnymi dachami: w domu, w biurze, w domku na wsi, w klubie, kościele. Każdy z nich reprezentuje inne realia życia, inną władzę i obowiązki. Wskazuje na różne poziomy życia, rozdzielone nie do końca, ale na tyle wyraźnie, że mogą funkcjonować jako mechanizm zapobiegający, wyrównujący czy odsuwający wiele napięć i ciśnień codziennego życia. Jeśli twój przełożony ci dokucza, to przynajmniej nie musisz oglądać go przez cały dzień. Jeśli zawsze musisz się uśmiechać i być miły jako przewodnik turystyczny, to przynajmniej możesz być przez jakiś czas wściekły i zły w domu. Jeśli nie możesz powiedzieć, co myślisz o sekretarce w swoim biurze, to masz okazję wygadać się z przyjaciółmi w barze. Różne miejsca i różne przestrzenie. To może wytworzyć zdrową równowagę.
Seminarzyście albo kapłanowi często brakuje takiego zróżnicowania. Cokolwiek myśli, czuje, robi, mówi czy pisze, trafia pod krytyczne oko tego samego autorytetu lub łańcucha autorytetów. Proboszcz parafialny nie tylko oczekuje od swego wikarego, aby wykonywał pracę zawodową od ósmej do piątej, ale pragnie, żeby raz na tydzień grał z nim w brydża, zaprzyjaźnił się z jego kolegami, szedł z nim na przyjęcie, a może nawet grał z nim w golfa. Może także zażądać od niego, żeby nie pił tyle piwa, nie oglądał Blow–up, nie rozmawiał z prostytutkami na ulicy, nie nosił krawata, nie kupował thunderbirda i nie przyjmował dziewcząt w swoim pokoju. Jest to coś, co można by nazwać duchowym uduszeniem i co sprawia, że wielu seminarzystów i księży czuje się złapanych w sieć niejasnych relacji, z której nie mogą się uwolnić bez jej rozdarcia. Wystąpienie z kapłaństwa może wtedy stać się sposobem złapania odrobiny świeżego powietrza.
Blisko związany ze zdrowym układem przestrzennym jest problem „autorytet kontra odpowiedzialność”. Pytanie jest takie: „W jakim stopniu jesteśmy szefami pod własnym dachem?”. W Kościele katolickim bardzo szybko przydziela się obowiązki, a bardzo powoli powierza władzę. Wiele kazań, wykładów i mów ma na celu przekonanie nas o olbrzymiej odpowiedzialności księdza we współczesnym świecie. Władza, która wiąże się z tą odpowiedzialnością, nie zawsze należy do tego pakietu. Ksiądz jest odpowiedzialny za dobrą atmosferę w domu, ale nie zawsze może zmienić panujące zasady; odpowiedzialny za sensowną liturgię, ale nie powinien eksperymentować; odpowiedzialny za dobre nauczanie, ale musi przestrzegać przepisanej kolejności tematów; a szczególnie odpowiedzialny jest za udzielanie dobrych rad, ale nie czuje się wolny, aby wypowiadać własne zdanie, ponieważ musi reprezentować autorytet kogoś innego, a nie swój. W rzeczywistości oznacza to, że w układzie totalnej instytucjonalizacji każda sfera życia jest kontrolowana z jednego centralnego punktu. To ma swoje korzyści. W końcu generał w wojsku nie może wygrać wojny, jeśli posiada tylko częściową komendę nad swoimi oddziałami albo jeśli ta komenda trwa tylko od ósmej do piątej. Jednak pytanie dotyczące księdza brzmi: „Czy on rzeczywiście jest na wojnie?”.
Jest jeszcze kolejny, być może bardziej skomplikowany, problem — mgliste kierownictwo. Ci, którzy mają władzę, nie zawsze wiedzą, ile jej tak naprawdę posiadają. Często cierpią z powodu braku jasności. Przełożony domu nie wie, jak daleko może się posunąć, ponieważ skądś obserwuje go biskup; biskup nie wie, jak daleko może się posunąć, ponieważ zza ramienia wygląda mu delegat apostolski, a delegat apostolski nie jest pewien, co myśli Rzym. Może wiele lęku i niepokoju w stosunku do władzy bierze się nie tyle z powodu zakresu tejże, ile właśnie z niejasności z nią związanych, która ludzi odpowiedzialnych zostawia we mgle. Nikt nie wie, kto i co powiedział, a im dalej od domu, tym ludzie stają się mniej wyraźni i bardziej anonimowi. Właśnie to mam na myśli, mówiąc o mglistym kierownictwie, które powoduje ciągłe odsyłanie do wieczności, gdzie wszystkie linie zlewają się z sobą w quasi–świętą tajemnicę, której nie wolno dotykać.
Krótko mówiąc, zdrowe wyznaczenie przestrzeni nie tylko odnosi się do odpowiedniego przydzielenia miejsc i pokojów, ale także, co się z tym wiąże, do zdrowego określenia odpowiedzialności i władzy należących do różnych domów, w których żyjemy.
Zdrowe pojmowanie siebie
Jednak nie dotarliśmy jeszcze do sedna sprawy. Bardziej fundamentalne od zdrowego rozkładu czasowego i układu przestrzennego jest zdrowe pojmowanie siebie. Na tym chaotycznym i zmieniającym się świecie kapłan staje wobec najbardziej podstawowego pytania: „Kim jestem?”. Gwałtownie zmniejszająca się liczba powołań do kapłaństwa na całym świecie pokazuje w sposób dramatyczny, że wraz z całym Kościołem kryzys tożsamości dosięgnął i kapłana. Zadaje sobie pytanie: „Kim jestem i co mogę zrobić?”.
Omawiając orientację księdza w rzeczywistości, w odniesieniu do jego własnej osoby, poczynimy rozróżnienie na jego tożsamość prywatną i zawodową.
Jeśli indywidualny kryzys tożsamości dotyka podstawowych poziomów osobowości człowieka, to cierpi on na ciężką patologię. Głęboka depresja, obsesyjne czynności nawykowe i różne formy psychotycznego zachowania wskazują, że potrzebna jest pomoc psychiatryczna, a czasem nawet hospitalizacja. Choć być może niewielu księży cierpi na tak poważne formy zachwiania tożsamości, to ten istotny problem do pewnego stopnia jest problemem każdego człowieka, a w szczególności każdego księdza.
Jak kapłan postrzega siebie w relacji do wspólnoty? Jak łączy prywatność ze wspólnotą, intymność z więzią społeczną? Egzystencja człowieka to bycie razem. Nie jestem sam w świecie, ale dzielę ten świat z innymi. Jeśli chcę prowadzić zdrowe życie w świecie, który mnie osądza i każe grać rolę zgodną z moją fizyczną tożsamością, potrzebuję dwóch rzeczy. Po pierwsze, muszę mieć swoją wewnętrzną prywatność, w której będę mógł się ukryć przed obliczem świata pełnego wyzwań; i po drugie, muszę ustalić hierarchię relacji z tym światem. W wewnętrznym kręgu mojego życia znajduje się osoba, która jest mi najbliższa. Ten intymny krąg otacza następny, z rodziną i przyjaciółmi. Potem w dalszej odległości umieszczam krewnych, znajomych, a jeszcze dalej współpracowników w interesach i pracy. W końcu jestem świadom tego szerokiego kręgu ludzi, których nie znam z nazwiska, ale którzy także należą do świata, który nazywam moim. W ten sposób jestem otoczony przez kręgi rozszerzające się od progu, na którym umieściłem strażników uważnie sprawdzających, kogo dopuszczają do większej intymności ze mną. Nie opowiadam kierowcy autobusu tego, co mówię swoim kolegom. Przyjaciołom nie mówię tego, co mógłbym powiedzieć jedynie rodzicom. Jednak istnieje takie miejsce, do którego nie wchodzi nikt, w który jestem całkowicie sam i pielęgnuję moją najgłębszą prywatność. Tam mogę spotkać Boga, który poprzez wcielenie odrzucił swoją inność. Możliwość ukrycia się człowieka przed obliczem świata jest warunkiem formacji i każdej wspólnoty. Człowiek, który nie ma prywatności, nie może być częścią wspólnoty.
To tutaj kapłan ma problemy. Bardzo często utracił prywatne życie, w którym mógłby być sam z sobą. Nie posiada też hierarchii w relacjach z innymi ani strażników na progu. Będąc przyjacielem wszystkich, nierzadko sam nie ma przyjaciół. Zawsze udzielając rad, czasami nie ma nikogo, kto by zaradził jego bólom i problemom. Nie mając prawdziwego intymnego domu w klasztorze czy na probostwie, ciągle biega po parafii, aby znaleźć ludzi, którzy dadzą mu poczucie przynależności i zadomowienia. Kapłan, który błaga o przyjaźń, potrzebuje swych parafian bardziej niż oni jego. Szukając akceptacji, jest skłonny przywierać do swoich doradców i polegać na ich oddaniu. Jeśli nie znajdzie osobistej formy intymności, w której mógłby być szczęśliwy, jego parafianie staną się jego potrzebą. Zacznie spędzać z nimi długie godziny, aby bardziej zaspokoić własne pragnienia niż ich. W ten sposób będzie zmierzał do zatracenia hierarchii w relacjach, nigdy nie będzie czuł się bezpieczny, zawsze czujny i w końcu stwierdzi, że jest straszliwie niezrozumiany i samotny.
Paradoks polega na tym, że ten, kogo uczono kochać wszystkich, w rzeczywistości znajduje się bez przyjaciół; ten, kto ćwiczył się w modlitwie myślnej, często nie jest w stanie być z sobą sam na sam. Gdy otworzył się na każdego przybysza, nie pozostało miejsca dla głównego mieszkańca. Mury intymnego zamknięcia jego prywatności runęły. Kapłan, który wyrzekł się siebie w tak dużym stopniu, odczuwa przemożną potrzebę ciągłego bycia z innymi, aby mieć wrażenie, że jest pełną osobą.
I tak oto kapłan znajduje się w sytuacji kryzysu. Bez życia duchowego i dobrego przyjaciela staje się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Być może słowa te robią wrażenie staromodnego kazania, ale nie wtedy, gdy uświadomimy sobie pytanie, które kryje się pod spodem: „Kto prowadzi tego, który ma prowadzić lud?”. Żaden psychoterapeuta nie będzie czuł się na tyle kompetentny, by pomagać ludziom, gdy sam dzięki profesjonalnej pomocy nie będzie podnosić stale swego zdrowia psychicznego. Czy kapłan ma kierownika duchowego, który pomaga mu znaleźć drogę wśród złożoności duchowego życia jego i innych? Setki księży są zdolnymi teologami, dobrymi kaznodziejami, wspaniałymi organizatorami, sławnymi pisarzami, wysoce kompetentnymi socjologami, psychologami, matematykami i filozofami. Ilu z nich potrafi pomóc członkom wspólnoty, a szczególnie współksiężom w ich najbardziej osobistych potrzebach duchowych? Tacy kapłani są niczym białe kruki. Pozostaje jedno z być może najpilniejszych pytań: „Kto ma być duszpasterzem duszpasterza?”.
W tym miejscu dotarliśmy do ostatniej i być może najbardziej specyficznej troski — tożsamości zawodowej kapłana. Zdrowe pojmowanie siebie znaczy nie tylko zdrowe zrozumienie siebie jako jednostki w świecie, ale także zdrowe zrozumienie siebie jako fachowca.
Pierwsze i najbardziej oczywiste pytanie to: czy mamy jakiś zawód? Żyjemy w społeczeństwie, które charakteryzuje gwałtowny wzrost zawodowstwa. Obserwujemy rosnącą liczbę wyszkolonych ludzi: lekarzy, psychiatrów, psychologów, pracowników społecznych, prawników, sędziów, architektów, inżynierów i prawie każdego roku mnożą się nowe profesje. Na polu psychiatrycznym mówi się teraz o terapeutach muzycznych, grupowych, zawodowych itp. Każdy ma swoją specjalizację, własne wykształcenie i miejsce w zespole zawodów. W którym miejscu stawia to kapłana? Jaka jest jego specjalizacja? Jaki jest jego niepowtarzalny wkład? Czyż to nieprawda, że wielu księży czuje się skrajnie sfrustrowanych, ponieważ mają wrażenie, że wiedzą z wszystkiego po trochu, ale nie są naprawdę dobrzy w niczym? Wielu czuje, że są amatorskimi doradcami, amatorskimi pracownikami społecznymi, amatorskimi psychologami, amatorskimi kierownikami grup i amatorskimi nauczycielami. Kiedy i gdzie są tak naprawdę profesjonalistami? Nie dziwi, że wielu księży czuje się niedobrze w środowisku zawodowców i mimo cztero– czy pięcioletnich studiów lepiej odnajdują się wśród tak zwanych prostych ludzi.
Księża mają wiele uzasadnionych powodów, aby czuć się właśnie w ten sposób. Lekarz po czterech latach teoretycznego szkolenia musi pracować co najmniej dwa lata pod uważnym okiem starszych kolegów, zanim pozwala mu się leczyć samemu. Psycholog nie może otworzyć prywatnego gabinetu, nie praktykując co najmniej przez dwa lata w nadzorowanym miejscu pracy. Pracownik społeczny nie otrzyma tytułu bez wielu lat pracy pod ścisłym profesjonalnym kierownictwem. A co z księdzem? Większość księży studiuje cztery lata teologię, a potem bez jakiegokolwiek stażu od razu wskakuje w pracę duszpasterską. Wśród tych, którzy mają rok przygotowania pastoralnego, bardzo niewielu otrzymuje potrzebny nadzór, aby ich doświadczenia podczas praktyk stały się prawdziwie pouczające. Kto sprawdza dokładnie ich kazania? Kto studiuje krytycznie i omawia ich rozmowy duszpasterskie? Pomaga im wyrazić podczas liturgii sens rękami, głosem czy oczami? Kto pomaga im zastanowić się nad zastosowaniem ich wiedzy i informacji — przechowywanych przez cztery lata uczenia się teorii — w bardzo specyficznych relacjach z zagubionymi nastolatkami, poszukującymi studentami, wątpiącym mężem, zrozpaczonym ojcem czy przygnębioną wdową? Kto pomaga im dokonywać inteligentnych wyborów i godzić się z prawdopodobnymi porażkami? Kto bada z nimi ich ograniczenia i kto uczy radzić sobie zarówno ze skomplikowanymi problemami władzy w relacjach z przełożonymi, jak i parafianami? Kto inspiruje ich, aby więcej studiowali i poszukiwali na swym własnym polu, i w końcu, kto prowadzi ich do oswajania nowych doświadczeń? Krótko mówiąc, kto robi z nich prawdziwych profesjonalistów?
Socjolog Osmund Schreuder pisze: „Kryzys kapłaństwa w naszych czasach wiąże się z niedorozwojem zawodowym tej profesji” 1 Jeśli to prawda, to stajemy wobec problemu braku zdrowia psychicznego, ponieważ człowiek, który nieustannie wątpi w swoją kompetencję, nie może być uznany za zdrowego psychicznie.
Nawet jeśli nasza praca jest profesjonalna, to czy jest to zawód przynoszący nagrody? Zawodowiec, który ciężko pracuje i jest twórczy, otrzymuje gratyfikacje. Ludzie mówią mu, że cenią jego pracę. Chwalą go, dają mu wyższą pensję i proponują mu awans. I te widoczne i namacalne nagrody każą mu jeszcze bardziej cenić swój zawód. A co z kapłanem? Wielu księży traktuje swoją pracę tylko jako zajęcie stanowiska, które akurat było wolne. Nie są tam z powodu szczególnych umiejętności zawodowych, które mogą zastosować w specyficznej sytuacji, ale są tam, ponieważ nie było do tej roboty żadnego innego księdza. Kiedy kapłan już jest w pracy, to nikt nie dba o to, co on robi. Dopóki nie popełnia żadnych głupstw, nie pisze listów do gazet i nie rozrywa istniejącego porządku, nie słyszy nic. Nagrodą dla spokojnego księdza jest milczenie z góry.
Niewielu przełożonych w Kościele chwali swoich ludzi. Oczekują od nich, aby dobrze wykonywali robotę i nie liczyli na „dziękuję”. Być może wielu kapłanów wypiera u siebie potrzebę, by ich chwalono, dziękowano im, płacono czy doceniano. Niektóre wypaczone poglądy na posłuszeństwo nie zezwalają na potrzebę gratyfikacji i satysfakcji. To zdumiewające jak niewielu księży potrafi przyjąć prawdziwy komplement. Nie są do tego przyzwyczajeni i czują się zażenowani, jakby im nie wolno było gratulować. Kiedy jednak całą nagrodą za studia są dla ciebie oceny pod koniec semestru, to jesteś mniej zdrowy psychicznie niż wtedy, gdy cieszysz się swoimi studiami codziennie, a dobra ocena jest tylko dodatkiem. W tym drugim przypadku życie codzienne staje się przyjemnością. W pierwszym — musisz znosić wiele bólu z powodu poczucia niedoceniania. Jeśli kapłan nie cieszy się swoją codzienną pracą duszpasterską i ma nadzieję tylko na dobrą ocenę Boga pod koniec życia, zagrożone jest jego zdrowie psychiczne. Podobnie jak jego najważniejsze zadanie — niesienie życia i szczęścia swojej wspólnocie.
Istnieje jedna forma wynagrodzenia, której najbardziej brakuje w codziennym życiu księdza parafialnego. Chodzi o zadowolenie na polu teologii. Każdy profesjonalista wie, że jego zadanie polega nie tylko na dobrym orientowaniu się w branży, ale także na wnoszeniu do niej twórczego wkładu. Lekarz i psycholog zdają sobie sprawę, że pracując z ludźmi, pomagają im najlepiej, gdy jednocześnie poszukują w swojej dziedzinie nowych pomysłów. Lekarz, który obserwuje setki chorych na alergię, może dzięki systematycznemu sposobowi leczenia służyć zarówno swym pacjentom, jak i nauce.
Czy są tacy proboszczowie, którzy uświadamiają sobie, że ludzie, z którymi pracują każdego dnia, są kopalnią wiedzy potrzebnej do zrozumienia teologicznych zagadnień? Od chwili, gdy Bóg stał się człowiekiem, człowiek stał się głównym źródłem zrozumienia Boga. Parafia jest polem badań dla księdza tak samo jak szpital dla lekarza. Prawdopodobnie nikt nie pokazał nam bardziej wyraziście potrzeby takiej teologii empirycznej, jak kapelan protestancki ze szpitala dla chorych psychicznie, Anton Boisen, który napisał:
Podobnie jak żaden historyk nie przyjąłby uproszczonego twierdzenia innego historyka w związku z badanym problemem, tak i ja zacząłem poszukiwać, aby nie rozpoczynać od gotowych sformułowań zawartych w książkach, ale od żywych ludzkich dokumentów i rzeczywistych społecznych uwarunkowań w całej ich złożoności 2
Kapłan każdego dnia staje wobec żywych ludzkich dokumentów i jeśli potrafi je odczytać, zrozumieć i uczynić z nich stałe źródło swojej teologicznej refleksji, jego życie może stawać się wciąż nowe, zdumiewające, inspirujące i twórcze. Nie ma takiego ludzkiego problemu, ludzkiego konfliktu, ludzkiego szczęścia czy ludzkiej radości, która nie mogłaby prowadzić do głębszego zrozumienia Bożego dzieła w człowieku.
Dzięki temu wykonywany zawód będzie zmuszał księdza, by pozostał odpowiedzialny dla Boga, by sprawiał, żeby Bóg pozostał żywy, zawsze zmienny i zawsze ten sam, tak jak człowiek. W ten sposób kapłan będzie mógł odnaleźć siebie w sercu swojej profesji.
Zdrowe pojmowanie siebie. To był nasz ostatni i główny problem. Zdrowe zrozumienie własnego osobistego ja, realistycznie związanego z drugim, na bazie zdrowego życia duchowego i poczucia intymności, oraz zdrowe zrozumienie swego zawodowego ja, które daje nam skromne, lecz satysfakcjonujące naukowe miejsce w zespole wspomagających się zawodów.
I tak oto dotarliśmy do końca działu orientacji. Czy kapłan jest zorientowany w czasie, przestrzeni i co do swej osoby? Czy wie, kiedy jest, gdzie jest i kim jest? Nasze hałaśliwe czasy zagrażają zachowaniu równowagi między życiem publicznym a prywatnym; między miejscem zarezerwowanym a miejscami, którymi powinien się dzielić; między kontemplacją a działaniem; między nauką a pracą. To zagrożenie wytwarza w kapłanie niepokój, a to boli. Jednak gdy zrozumiemy rany, wtedy może on zmienić się w niepokój konstrukcyjny. Szczera diagnoza bowiem zapowiada dobrą prognozę.
Henry J. M. Nouwen