Z przybycia Zakonu Kaznodziejskiego do stolicy Górnego Śląska cieszą się nie tylko dominikanie, ale i wierni, którzy od dawna ich tam oczekiwali. Do tej pory Katowice były jedną z nielicznych największych polskich metropolii, gdzie dominikanów nie było.
– To zaproszenie traktujemy, jako dar od Świętego Jacka – przełożony Polskiej Prowincji Dominikanów, ojciec Krzysztof Popławski widzi w tej decyzji orędownictwo pierwszego polskiego dominikanina. Wszak Święty Jacek pochodził ze Śląska i patronuje archidiecezji katowickiej.
Arcybiskup zaprasza
– Staraliśmy się o otwarcie klasztoru w Katowicach wiele lat – przyznaje ojciec Popławski. – Bo to dla nas bardzo ważne miejsce – dodaje.
Sam rozpoczął starania, gdy ponad sześć lat temu stanął na czele polskich dominikanów. W 2007 roku przypadała 750. rocznica śmierci Świętego Jacka. Ówczesny ordynariusz katowicki, arcybiskup Damian Zimoń zaprosił prowincjała dominikanów na diecezjalną pielgrzymkę do Rzymu. Wtedy ojciec Popławski rozmawiał o możliwości przybycia swoich współbraci do Katowic. – Ale nie udało się znaleźć odpowiedniego rozwiązania – mówi prowincjał.
Gdy dziewięć miesięcy temu nowym metropolitą katowickim został arcybiskup Skworc – prowincjał ponowił prośbę o zaproszenie dominikanów na Górny Śląsk. – I ku naszej ogromnej radości zaproszenie nadeszło błyskawicznie – mówi ojciec Popławski.
Jednak pierwsi na pomysł ściągnięcia dominikanów do Katowic wpadli sami świeccy. Podczas Pielgrzymi Dominikańskiej, która co roku na początku sierpnia wyrusza z Krakowa na Jasną Górę, dopytywali zakonników, czemu nie ma ich na Górnym Śląsku. Pisali do dominikanów w tej sprawie listy.
Skąd znali Zakon Kaznodziejski? Głównie z duszpasterstwa akademickiego: wielu młodych katowiczan studiowało i studiuje w miastach, gdzie są dominikanie. Katowicka młodzież przyjeżdża też co roku na Lednicę, którą ojciec Jan Góra organizuje z Duszpasterstwem Akademickim w Poznaniu.
Dominikanie cieszą się z otwarcia swojego klasztoru w Katowicach z dwóch powodów. – Bo to ziemia związana ze Świętym Jackiem, ale to również ważne centrum akademickie – mówi prowincjał.
Od Krakowa do Katowic
Pierwszy dominikański klasztor powstał w 1215 roku w Tuluzie na południu Francji, gdzie Dominik Guzman z grupą towarzyszy prowadził teologiczne dysputy z albigensami. Rok później papież Honoriusz III zatwierdza Zakon Kaznodziejski, a Dominik zakłada domy zakonne w różnych miejscach i przyjmuje do wspólnoty braci z całej Europy. W gronie pierwszych dominikanów są dwaj spokrewnieni ze sobą Polacy: Jacek i Czesław Odrowążowie.
Wsparcie papieży dla nowego zakonu i otwartość dominikanów na potrzeby ówczesnych ludzi sprawiły, że klasztory dominikańskie zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. W pierwszym stuleciu istnienia Zakonu Kaznodziejskiego było ich w całej Europie już 600.
Mnisi w białych habitach i czarnych płaszczach bardzo szybko zawitali do Polski. Już w 1223 roku Jacek Odrowąż zakłada klasztor w Krakowie – to kolebka polskich dominikanów. Zaledwie trzy lata później jego krewny, Czesław założył klasztor we Wrocławiu przy tamtejszym kościele Świętego Wojciecha.
Podczas gdy Czesław osiadł we Wrocławiu, Jacek wyruszył w drogę i w kolejnych latach założył klasztory w Gdańsku, Chełmnie, Elblągu, Toruniu, a także w Rydze, Dorpacie i Królewcu. Apostołował też na Rusi, czego owocem były dominikańskie klasztory w Kijowie i Haliczu. Rok po śmierci Świętego Jacka powstał klasztor dominikanów w Raciborzu – niedaleko miejsca jego urodzenia. W czasie zaborów zlikwidowali go jednak Prusacy.
Dziś w Polsce dominikanie mają 18 klasztorów. W Katowicach będą mieć dziewiętnasty. I po długiej przerwie – pierwszy na terenie Górnego Śląska.
Łatwiej niż w średniowieczu
– Żeby założyć nowy klasztor, trzeba dwóch spraw. Najpierw sama prowincja musi wyrazić taką wolę, a następnie potrzebna jest zgoda biskupa danego miejsca – tłumaczy ojciec Jan Śliwa, były prowincjał polskich dominikanów i prawnik z wykształcenia.
Zgoda biskupa oznacza zarazem jego przyzwolenie na to, by zakonnicy mogli prowadzić działalność duszpasterską zgodnie ze swoim charyzmatem. Mogą na przykład zająć się duszpasterstwem młodzieży, pracą z uzależnionymi albo działalnością wydawniczą.
Sytuacja komplikuje się nieco, gdy zakonnikom powierza się jednocześnie prowadzenie parafii. – Wówczas muszą się zająć także działalnością parafialną i uwzględnić program duszpasterski diecezji – wyjaśnia ojciec Śliwa.
Na powstanie nowego klasztoru muszą wyrazić również zgodę lokalne władze świeckie. – Sprawy te regulują ogólne przepisy o zagospodarowaniu przestrzennym – mówi ojciec Śliwa. – Jeżeli nie ma formalnych przeszkód, nikt nie zabrania nam otwierania klasztoru czy budowania świątyni – dodaje.
Gorzej było z tym w Polsce Ludowej – komuniści nie byli zainteresowani otwieraniem klasztorów ani budową świątyń. Czasami, żeby założyć nową siedzibę, uciekano się więc do forteli, jak ćwierć wieku temu w Rzeszowie. Jesienią 1986 roku dwóch dominikanów zamieszkało w zakupionym przez Zakon niewielkim domku na obrzeżach miasta. Nawet najbliższym sąsiadom nie zdradzali kim są. W garażu urządzili kaplicę, do której z czasem zaczęli przychodzić wierni.
Szybko się okazało, że kaplica jest za ciasna. W nocy z 2 na 3 czerwca 1987 roku, gdy milicja i bezpieka zajęte były przygotowaniami do pielgrzymki Papieża do Polski, wzniesiono więc potajemnie większą. W odwecie komuniści skazali przełożonego rzeszowskich dominikanów, ojca Justyna Sigdę na osiem miesięcy więzienia i wysoką grzywnę.
Jednak podstęp rzeszowskich dominikanów okazał się skuteczny – po upadku komuny biskup Ignacy Tokarczuk ustanowił przy kaplicy dominikańskiej nową parafię pod wezwaniem Świętego Jacka i powierzył ją dominikanom. Są tam do dziś.
– Wobec niemożności otrzymania zgody ze strony władz, trzeba było uciekać się do łamania ówczesnego prawa – tłumaczy ojciec Śliwa. – Na szczęście dziś atmosfera jest już inna – dodaje.
Mimo panującego w dzisiejszym świecie pluralizmu światopoglądowego i rozdziału Kościoła od państwa, klasztor łatwiej założyć w XXI wieku, niż w średniowieczu, kiedy chrześcijaństwo w Europie było religią panującą.
Dlaczego?
Ojciec Śliwa: – W średniowieczu powstanie klasztoru wiązało się z nadaniem ziemskim. A to oznaczało, że władca musiał się pogodzić z uszczupleniem swoich dochodów.
Żyli jak apostołowie
A jak wygląda struktura nowego klasztoru?
– To zależy od tego, czy ma to być konwent czy dom zakonny – odpowiada ojciec Śliwa. I wyjaśnia, że konwent to wspólnota licząca co najmniej sześciu braci po ślubach wieczystych, czyli takich, które mnisi składają na całe życie.
To oni sami wybierają spośród siebie przeora – czyli przełożonego. To przywilej konwentów dominikańskich i przejaw demokracji, jaka panuje w Zakonie Kaznodziejskim. W innych zakonach przełożonych poszczególnych klasztorów wybiera najczęściej prowincjał.
Dom to mniejsza wspólnota – musi liczyć co najmniej trzech braci. Tutaj to prowincjał mianuje przełożonego domu, ale najczęściej czyni to po zasięgnięciu opinii braci tworzących daną wspólnotę.
W Polsce spośród osiemnastu dotychczas istniejących klasztorów – piętnaście to konwenty, a pozostałe trzy: Sandomierz, Małe Ciche i Hermanice – domy zakonne. Także w Katowicach będzie dom zakonny. Tamtejsza wspólnota liczyć będzie na początku pięciu zakonników.
Jednak klasztor to nie tylko kwestie prawne i wybór przełożonego. Dominikanie są zakonem i są zobowiązani do prowadzenia życia wspólnotowego. Na przykład kilka razy w ciągu dnia gromadzą się na wspólnej modlitwie liturgicznej.
Jak wygląda życie braterskie w nowo powstającej wspólnocie? – Jest takie same jak wszędzie indziej – odpowiada ojciec Damian Mrugalski. – Tego nie musimy się uczyć: nie „tworzy się” nowych dominikanów przeznaczonych do Katowic czy Łodzi, nie tworzy się specjalnych reguł życia w nowym miejscu – dodaje.
Ojciec Damian przekonuje, że dominikanie nie muszą nigdzie tworzyć nowej braterskiej wspólnoty, ponieważ żyją we wspólnocie od momentu wstąpienia do zakonu. – Podczas siedmiu lat formacji przebywamy w wielu klasztorach, poznajemy wielu braci, starszych i młodszych, w każdym klasztorze robimy to samo: wspólnie się modlimy, wspólnie jemy, wspólnie celebrujemy liturgię, wspólnie się rekreujemy, a podczas kapituł wspólnie decydujemy o różnych sprawach – tłumaczy.
Osiem lat temu dominikanie zakładali klasztor w Łodzi. Ojciec Damian był tam jednym z pierwszych mieszkańców. Kiedy jechał do Łodzi, nie miał obaw o to, jak uda się realizować życie braterskie – znał prawie wszystkich członów wspólnoty, a z niektórymi mieszkał wcześniej w jednym klasztorze. Zastanawiał się nad tym, czego od dominikanów oczekują miejscowi ludzie i co kaznodzieje powinni zrobić dla miasta, które od lat oczekiwało ich przybycia.
W odróżnieniu od innych braci nie troszczył się początkowo o sprawy ekonomiczne. Zależało mu bardziej na głoszeniu i ewangelizacji miasta, niż na dobrym „urządzeniu się”. Był świeżo po święceniach i „pragnął zbawić świat”. Z czasem odkrył, że ekonomia to też ważne sprawy.
Nie ukrywa, że na początku żyli bardzo ubogo. Raz okazało się, że bracia nie mają już pieniędzy na koncie, a lodówka jest pusta. Nie było za co zrobić sobotnich zakupów. – Pomyślałem sobie: „Wreszcie żyjemy jak apostołowie!” – wspomina ojciec Damian.
Głodówka nie trwała długo, bo po wieczornej mszy jakaś dobra staruszka ofiarowała im kilkaset złotych na klasztor, a następnego dnia prowincjał zrobił przelew. – Ale i tak wiadomość o tym, że nie mamy co jeść była jedną z piękniejszych w moim życiu – opowiada ojciec Damian. – nigdy więcej już mi się to nie zdarzyło…
Kiedy zakonnik zostaje proboszczem
Katowiccy dominikanie zapewne nie będą mieli takich problemów, jak kilka lat temu ich współbracia w Łodzi. Zamieszkają na plebanii i będą prowadzili pięciotysięczną parafię – przejmą ją od księży diecezjalnych.
Ojciec Popławski twierdzi, że parafia dominikańska czy prowadzona przez jakikolwiek inny zakon, różni się od tej, którą kierują księża diecezjalni. – Parafie zakonne mogą sobie pozwolić na to, że będzie w nich pracowało więcej ojców, co sprzyja temu, że poza zwykłą posługą parafialną można prowadzić też duszpasterstwo specjalistyczne – uważa prowincjał.
Przełożony polskich dominikanów zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną cechę parafii prowadzonej przez zakonników. – Wspólnota życia wpisana w tradycję zakonną przekłada się również na wspólnotowe działanie braci prowadzących parafię. Nasze klasztory nazywano „świętym kaznodziejstwem” i to ma również emanować na każde działanie jakie podejmuje wspólnota braci – mówi ojciec Popławski.
Przejęcie parafii Przemienienia Pańskiego przez braci kaznodziejów odbędzie się 26 sierpnia.